Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Tego dnia nadszedł pocztą potwierdzony rachunek ze sklepu odzieżowego na Hannover Square, przez pomyłkę zaadresowany na pana Everarda. Podał go żonie bez słowa. Przejrzała go, uśmiechnęła się i powiedziała: — Mój ty nieboraku. Zrozum, że kobieta musi być jako tako ubrana. Nazajutrz Alan poszedł do Jane. Jane jak zwykle była irytująca i małomówna. Prosiła, żeby się nie przejmował. Winnie jest jej chrześniaczką. Kobiety rozumieją te rzeczy. Mężczyźni nie mają o nich zielonego pojęcia. Wcale sobie nie życzyła, żeby Winnie kupowano sukienki za całe pięćset funtów. Alan powinien pozostawić te sprawy jej i Isobel. One się doskonale ze sobą porozumiewają. Alan wyszedł poirytowany. Zdawał sobie sprawę, że udało się jej wykręcić od rozmowy, o którą mu chodziło. Chciał ją zapytać: „Czy Isobel prosiła cię o pieniądze dla Winnie?”. Nie zrobił tego, gdyż bał się, że Jane nie potrafi go dostatecznie dobrze okłamać. Jednak martwił się. Jane nie należała do osób zamożnych. Dobrze o tym wiedział. Nie wolno jej było wykorzystywać. Postanowił rozmówić się z żoną. Isobel zachowała spokój i była bardzo przekonywająca. Zapewniła męża, że nie pozwala Jane wydawać na Winnie więcej, niż ją na to stać. Miesiąc później Jane umarła. Zachorowała na grypę, która przerodziła się w zapalenie płuc. Na wykonawcę swojego testamentu Jane wyznaczyła Alana. Cały majątek zapisała Winnie. Dużo tego nie było. Jednakże zadaniem Alana było przejrzenie wszystkich papierów zmarłej. Znalazł w nich mnóstwo dowodów jej dobroci — listy z prośbami, z podziękowaniami. Na koniec trafił na dziennik. Poprzedzony karteluszkiem: Dla Alana Everarda do przeczytania po mojej śmierci. Zarzucał mi często, że kłamię. Tu jest cała prawda. Tak więc wreszcie dowiedział się wszystkiego z kartek, na które przelała całą prawdę. Było to proste i nie zafałszowane świadectwo jej miłości do niego. Niewiele znalazłoby się w tym sentymentalizmu — żadnych stylistycznych upiększeń. Same gołe fakty. Wiem, że często Cię irytuję — pisala. — Wszystko, co robię lub mówię, zazwyczaj Cię denerwuje. Nie wiem, czemu to przypisać, ponieważ bardzo staram Ci się przypodobać. Mimo to jednak myślę, że coś dla Ciebie znaczę. Nie złościmy się na ludzi, którzy są nam obojętni. Nie należało obarczać Jane winą, że Alan natrafił na inne dokumenty. Jane była lojalna — ale niezbyt porządna. Tuż przed śmiercią spaliła wszystkie listy Isobel. Ale zachował się jeden, który Alan znalazł w szparze szuflady. Kiedy go przeczytał, zrozumiał znaczenie pewnych kabalistycznych znaków na odwrocie książeczki czekowej Jane. Isobel w liście nawet nie usiłowała udawać, że pieniądze, których żąda, są przeznaczone dla Winnie. Alan długo siedział wpatrzony tępo w okno. Wreszcie wsunął książeczkę czekową do kieszeni i opuścił mieszkanie. W drodze do Chelsea narastała w nim wściekłość. Żony w domu nie zastał. Był zły. Chciał od razu wyrzucić z siebie to, co miał jej do powiedzenia. Poszedł do pracowni i wyciągnął nie dokończony portret Jane. Postawił go na sztalugach obok portretu Isobel w różowej atłasowej sukni. Pani Lempriere miała rację. Ten portret żył. Spojrzał na niego. Oczy Jane były bystre, piękne, mimo że przecież chciał ją pozbawić urody. Ale to była ona — jej animusz, jej temperament — najżywotniejsza istota, jaką kiedykolwiek znał, i to do tego stopnia, że nawet teraz nie mógł sobie wyobrazić, iż nie ma jej już na świecie. Myślał o innych swoich obrazach, o „Kolorach”, „Romantyczności”, o portrecie sir Rufusa Herschmana. Wszystkie w gruncie rzeczy były portretami Jane. To ona je inspirowała, patrząc na nie wywoływała w nim wściekłość i gniew. To jej chciał nimi zaimponować. A teraz? Teraz Jane nie żyła. Czy uda mu się jeszcze kiedykolwiek coś namalować? Ponownie spojrzał w jej twarz na obrazie. A może jest tu gdzieś niedaleko? Jakiś dźwięk kazał mu się obrócić. Do pracowni weszła Isobel. Była ubrana wieczorowo, miała na sobie prostą białą suknię, podkreślającą płynne złoto jej włosów. Zatrzymała się, a potem w milczeniu usiadła na tapczanie. Wydawała się na pozór spokojna. Alan wyjął z kieszeni książeczkę czekową. — Przeglądałem papiery Jane. — Tak? Usiłował naśladować jej spokój, opanować drżenie głosu. — Od czterech lat przekazywała ci pieniądze. — Owszem. Dla Winnie. — Nie. Nie dla Winnie! — krzyknął Everard. — Obie udawałyście, że to dla niej, ale tak nie było. Czy zdajesz sobie sprawę, że Jane sprzedawała swoje obligacje, że żyła w nędzy, abyś ty mogła się stroić? Isobel nie spuszczała oczu z jego twarzy. Usadowiła się wygodnie na poduszkach tapczanu niczym perski kot. — Jane rzeczywiście dawała więcej niż powinna — zgodziła się. — Ale co mogłam na to poradzić? Myślę jednak, że stać ją było na to. Zawsze za tobą szalała. Wiedziałam o tym oczywiście. Niektóre żony robiłyby awantury, że ciągle do niej latałeś i przesiadywałeś godzinami