Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kieron przed zapadnięciem zmroku zarządził postój, nie chcąc zbytnio przemęczać dzieci, które i tak pokonały dość daleką trasę. Kiedy przygotowywał dla nich posłania, wszystkie chciały leżeć obok niego, ale Kieron zadecydował, że przy nim spać będą najmłodsi. Obudził się w nocy z niemiłym uczuciem, że nie może złapać oddechu, i zorientował się, że leży przygnieciony gromadką stłoczonych dzieci. W odruchu przerażenia wygrzebał maleńkiego Carlitosa, który ani chybi udusiłby się, gdyby Kieron nie ocknął się w porę. Rosa na szczęście wypełzła na bok, ale leżała bez przykrycia całkiem przemarznięta. Kieron ułożył maluchy i otulił je porządnie, ale nie zdołał przesunąć Antonia, który wczepił się rączką w jego koszulę. Pozostawił go więc wtulonego w swe plecy. Miał nadzieję, że będzie spać na tyle czujnie, by nie przygnieść chłopca. Mijały godziny, a on tymczasem nie mógł zmrużyć oka, kłębiące się myśli nie dawały mu spokoju. Wstał po cichu i ominąwszy śpiące dzieci, wymknął się ukradkiem z jaskini. Na zewnątrz panował przenikliwy chłód. Słońce jeszcze nie wzeszło. W dolinie huczała rwąca rzeka. Wiatr hulał nad wysokogórskim płaskowyżem, porośniętym trawą i kępami skarłowaciałego bambusa. Kieron przeciągnął się, nie przestając dumać nad losem siedmiorga dzieci. Ruszył w stronę skały, ale nagle przystanął, bo zdawało mu się, że coś słyszy. O, nie, pomyślał błagalnie. Czy człowiek nie może nawet przez chwilę pobyć sam? Słuch go jednak nie mylił: Z tylu dochodziło dreptanie małych stóp. Czy rzeczywiście pragnąłem samotności? zastanowił się. Może jedynie próbowałem uciec od natrętnych myśli? Jak przypuszczał, przyszedł tu za nim Antonio. - Pomyślałem, że ci smutno samemu - odezwał się malec, obrzucając go spojrzeniem, w którym lęk mieszał się z nadzieją. Kieron stłumił ciężkie westchnienie i podał chłopcu rękę, którą ten błyskawicznie chwycił, wyraźnie ucieszony, że jego bohater się nie gniewa. Przenikał ich lodowaty wiatr. Bez słowa podeszli do krawędzi skały i popatrzyli w dół na dolinę pogrążoną w mroku, nie rozświetloną jeszcze promieniami wschodzącego słońca. Ptaki zanosiły się śpiewem. Za każdym razem, gdy Kieron zerkał na chłopca, niezbyt urodziwa twarz malca rozpromieniała się, a jego usta rozszerzały się w uśmiechu. Antonio za wszelką cenę pragnął wyrazić swe bezgraniczne przywiązanie do dorosłego mężczyzny, który w tej sytuacji czuł się bardzo niepewnie. O czym miał rozmawiać z czteroletnim chłopcem? - Hej! - rzucił mu wreszcie po chwili. Mały z zachwytu roztopił się jak masło. Wzruszony, ledwie wydobył z siebie w odpowiedzi cichy szept. - Usiądźmy sobie tutaj - zaproponował Kieron i schylając się, usiadł na brzegu skały. Chłopiec natychmiast uczynił to samo, zmartwiony nieco, że jego krótkie nóżki nie sięgają poza krawędź. Taką miał ochotę pomachać nimi w powietrzu jak Kieron, ale jego bohater nie pozwolił mu się przesunąć bliżej. - Jeszcze nigdy nie byłem na dworze w nocy - odezwał się Antonio uroczystym głosem. Kieron tylko odchrząknął. - Nie boję się - zapewnił mały. - Nie ma czego, jest pięknie. - Kieron zapatrzył się na odległe szczyty. - Bardzo pięknie - westchnął z zachwytem chłopiec. Nagle z jaskini doleciał ich żałosny płacz. - Rosa się obudziła - powiedział Kieron i wstał. - Chodźmy do niej, zanim zbudzi innych! Antonio podniósł się niechętnie, żałując, że miła pogawędka tak szybko się skończyła. Ale obowiązki ich wzywały. Przez cały dzień posuwali się wzdłuż doliny. Ogromny kondor sfrunął z wysokich andyjskich szczytów tuż nad głowy wędrowców, ale widząc, że ewentualny cel łowów się przemieszcza, odleciał zawiedziony dalej w poszukiwaniu pożywienia. Powolne tempo marszu doprowadzało Kierona do rozpaczy. Najchętniej przeniósłby na rękach kilkoro dzieci, a potem wrócił po resztę, ale przecież obiecał im, że nie będą się rozdzielać. Zresztą, Bogiem a prawdą, sam uważał rozdzielanie się za ryzykowne. Trudno przecież przewidzieć wszystkie niebezpieczeństwa. Jeśli któreś dziecko się zgubi? Albo napadnie na nie jakieś dzikie zwierzę, choć w tych okolicach nie napotyka się ich tak wiele? Któreś może też nagle zachorować pod jego nieobecność. Nie! Lepiej już prowadzić je w zwartej gromadzie w takim tempie, jakie wytrzymują. Po południu dostrzegli z góry lśniące w oddali wody oceanu. - Tam trochę odpoczniemy - obiecał Kieron. U gotowali resztki mięsa razem z ziołami nazbieranymi przez Teresę. Tym razem zupa wyszła znacznie rzadsza, ale i tak była pożywna. Ten dzień przyniósł im radosne wydarzenia. Pabla opuściły wreszcie nudności. Kieron odetchnął z ulgą, gdy chłopiec zdołał utrzymać w żołądku zjedzone kęsy chleba. - Wydaje mi się, że Carlitos wygląda dziś już znacznie lepiej - odezwał się Manuel. - Jeszcze jeden zastrzyk glukozy i znów będzie pełen wigoru. Traper jednak z rozpaczą popatrzył Manuelowi w oczy i wyszeptał: - Glukoza się skończyła... W tym samym czasie, gdy Kieron ratował indiańskie dzieci od niechybnej śmierci, Susan została wezwana do biura koncernu. Szła uliczkami bardziej pochłonięta zmianami, jakie dokonały się w ostatnim czasie z jej ciałem, niż tym, co działo się wokół. Coś ty zmajstrował, Kieron? pomyślała rozbawiona, wcale nie martwiąc się o swą przyszłość. Szczęście malujące się na jej twarzy każdy mógł bez trudu odczytać. Przechodnie uśmiechali się do młodej dziewczyny, która lekkim, tanecznym krokiem stąpała po asfalcie. Nieprzyjemne zadanie powiadomienia dziewczyny o tym, co się stało, przypadło dyrektorowi przedsięwzięcia. - Nie rozumiem - wyjąkała Susan. - Przecież Kieron wyjechał zaledwie siedemnaście dni temu. Na pewno się jeszcze odnajdzie! W gabinecie pojawił się niski otyły mężczyzna z przetłuszczonymi włosami i świdrującymi oczami. - Czy O'Donell wspomniał pani, dokąd się udaje? - zapytał z chytrym błyskiem w oku. Susan przyjrzała się mu uważnie. Czy to był ów Rodriquez? Coś w zachowaniu tego człowieka powiedziało jej, że powinna zachować ostrożność. - Nie - odpowiedziała spokojnie. - Wspomniał jedynie, że musi na pewien czas wyjechać. Zdaje się, że miał przywieźć jakieś dzieci. - Jakie dzieci i skąd je miał przywieźć? - Tego mi nie powiedział. Rodriquez zdawał się być zadowolony z odpowiedzi dziewczyny