Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Niezliczoną liczbę razy pokłuto jej piersi, a potem, podobnie jak wielu innym, poderżnięto gardło niczym prosiakowi w rzeźni. W końcu komnaty Kahlan przystanęła u stóp ostatniego łóżka. Spoczywała na nim Ashley, jedna ze starszych dziewcząt. Kostki miała przywiązane do słupków łóżka. Uduszono ją przewiązką kotary. Jej ojciec był jednym z galejskich doradców ambasadora w Aydindril. Matka dziewczyny wzruszyła się do łez, kiedy królowa Cyrilla zgodziła się przyjąć Ashley i mianować swoją dworką. Jakże powie rodzicom, co się przytrafiło ich córce na królewskim dworze? Kahlan wróciła ku drzwiom, po raz ostatni spoglądając na każde ciało, na każdą twarz stężałą w przerażeniu lub obojętnej rezygnacji. Zastanawiała się, dlaczego nie płacze. Czyż nie powinna szlochać? Czyż nie powinna paść na kolana i krzyczeć z rozpaczy, bić się pięściami i płakać, dopóki starczy jej łez? Lecz nie czyniła tego. Jakby zabrakło jej łez. A może miała ich zbyt wiele. Może było zbyt wiele zwłok. Być może widziała tego dnia tak dużo, iż ją to otępiło, znieczuliło. Jak wówczas, kiedy wejdzie się do wanny z gorącą wodą - najpierw myślisz, że jest za gorąca, że na pewno się poparzysz, a po chwili woda wydaje ci się tylko ciepła. Dziewczyna cicho zamknęła drzwi. Chandalen stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Tak mocno zaciskał łuk w dłoni, że aż zbielały mu knykcie. Kahlan minęła go. Sądziła, iż ruszy za nią, tak się jednak nie stało. - - Większość kobiet płakałaby - odezwał się, wpatrzony w drzwi. Poczuła, że się rumieni. - - Nie jestem większością kobiet. - Nie, nie jesteś. - Nie oderwał oczu od wrót. W końcu uczynił to jednak i spojrzał na łuk. Rozluźnił ramiona i głęboko zaczerpnął powietrza, zupełnie jakby przez chwilę w ogóle nie oddychał. - Chcę ci opowiedzieć pewną historię. Kahlan czekała, stojąc kilka kroków przed nim. -Nie chcę teraz słuchać żadnej historii, Chandalenie. Może później. Zwrócił ku niej zawzięte piwne oczy. - Chcę ci opowiedzieć pewną historię - powtórzył, tym razem głośniej. Dziewczyna westchnęła. - Opowiadaj więc, skoro to dla ciebie takie ważne. Podszedł ku niej, wciąż patrząc jej w oczy. Był może o cal niższy, lecz teraz jakby urósł. - Kiedy mój dziadek był taki młody i silny - tu klepnął się w dumnie wypiętą pierś -jak ja teraz, miał już żonę i dwóch synów. Do naszej wioski przybywało wielu ludzi, żeby się wymieniać. Nikogo nie wypędzaliśmy. Wszyscy byli mile witani. Wśród tych, którzy przychodzili się wymieniać, byli i Jocopo. - Kim są Jocopo? - Kahłan znała wszystkie ludy Midlandów, lecz o takim nigdy nie słyszała. -Mieszkali na zachodzie, w pobliżu miejsca, gdzie była granica. Zmarszczyła brwi, przeglądając w myślach mapę. -Nikt nie mieszka na zachód od Błotnych Ludzi. To bezludne ziemie. Chandalen obserwował ją spod oka. - - Jocopo byli wysocy. - Uniósł rękę o głowę ponad siebie, demonstrując ich wzrost, po czym opuścił ją. - Zawsze jednak byli pokojowo nastawieni. Jak Bantakowie. Jak my. A potem zaczęli z nami wojnę. Nie wiedzieliśmy dlaczego. Lecz nasi bardzo się bali. Drżeli nocami, iż następnego dnia pojawią się Jocopo. Że znów przyjdą do naszej wioski, podetną gardło mężczyznom i zabiorą kobiety, by im zrobić to, co tam. - Wskazał na drzwi. - - Gwałt - powiedziała pozornie obojętnym tonem. - To się nazywa gwałt. Łowca skinął głową. - - Jocopo robili to naszym kobietom. Ukradli wiele kobiet i zrobili im ten gwałt. - Raz jeszcze spojrzał na drzwi. - W taki sposób jak tamtym. Rozumiesz? - - Były gwałcone przez wielu mężczyzn, torturowano je i zamordowano. Kiwnął głową, zadowolony, iż nie musi szczegółowo wyjaśniać. -Błotni Ludzie nie mieli wtedy wojowników, jakich teraz mają, jakim i ja jestem. - Znów wypiął pierś i dumnie zadarł brodę; po chwili jednak uszła zeń para. - Nigdy nie musieliśmy z nikim walczyć. Żaden z naszych nie chciał bić się z innymi. Uważali, że to źle. Jednak Jocopo sprawili, iż nabraliśmy na to ochoty. Ukradli moją babkę. Żonę mojego dziadka. Matkę mojego ojca. Dziadek złożył przysięgę, że wyśle Jocopo do świata duchów. Zgromadził mężczyzn, którym zabrano żony, siostry lub matki i... - Chandalen otarł czoło, jakby było spocone, ale w tym zimnie się nie spocił. Kahlan położyła mu dłoń na ramieniu. Tym razem się nie wzdrygnął. - - Rozumiem, Chandalenie. - - Mój dziadek poprosił o naradę i odwiedziły go duchy naszych przodków. Płakał przed nimi z tęsknoty za swoją żoną i zapytał, czy nauczą go, jak powstrzymać Jocopo. Odpowiedziały, że nie wolno mu płakać, dopóki walka sie nie zakończy. Kahlan cofnęła dłoń i w roztargnieniu gładziła futro przy szyi. - Mój ojciec udzielił mi podobnej lekcji. Powiedział: „Nie płacz nad tymi, którzy są już w ziemi, dopóki nie zemścisz się na tych, którzy ich tam wpędzili. Wówczas będziesz mieć dość czasu na łzy”. Chandalen spojrzał na nią z aprobatą. - Więc twój ojciec był mądrym człowiekiem. Dziewczyna czekała w milczeniu, by łowca przypomniał sobie i ułożył w głowie opowieść, zanim podejmie ją na nowo. - Duchy przodków przychodziły do mego dziadka każdej nocy. Powiedziały mu, co musi zrobić, jak zabijać. On z kolei przekazał tę wiedzę swoim ludziom