Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ludzie Dijkstry przytrzymali go. Poruszył głową. Przestawiał się na inne zmysły. W korytarzach panował ruch, powietrze falowało, niosło zapachy. I głosy. Sabrina Glevissig klęła, Triss mitygowała ją. Śmierdzący koszarami Redańczycy wlekli po podłodze bezwładne ciało szepczące jedwabiem sukni. Krew. Zapach krwi. I zapach ozonu. Zapach magii. Podniesione głosy. Kroki, nerwowy stukot obcasów. - Pospieszcie się! To wszystko zbyt długo się ciągnie! Powinniśmy już być w Garstangu! Filippa Eilhart. Zdenerwowana. - Sabrina, znajdź prędko Marti Sodergren. Jeśli będzie trzeba, wyciągnij ją z łóżka. Z Gedymdeithem jest źle. To chyba zawał. Niech Marti się nim zajmie. Ale nie mów niczego, ani jej, ani temu, z którym śpi. Triss, odszukaj i sprowadź do Garstangu Dorregaraya, Drithelma i Carduina. - Po co? - Reprezentują królów. Niech Ethain i Esterad będą poinformowani o naszej akcji i o jej skutkach. Zaprowadzisz ich... Triss, masz na ręku krew! Kto? - Lydia. - Jasna cholera. Kiedy? Jak? - Czy to ważne jak? - zimny, spokojny głos. Tissaia de Vries. Szelest sukni. Tissaia była w sukni balowej. Nie w rebelianckim uniformie. Geralt nadstawił uszu, ale nie słyszał dzwonienia kajdan z dwimerytu. - Udajesz przejętą? - powtórzyła Tissaia. - Zmartwioną? Gdy organizuje się rewolty, gdy sprowadza się nocą zbrojonych zbirów, trzeba liczyć się z ofiarami. Lydia nie żyje Hen Gedymdeith umiera. Widziałam przed chwilą Artauda ze zmasakrowaną twarzą. Ile jeszcze będzie ofiar, Filippo Eilhart? - Nie wiem - odpowiedziała twardo Filippa. - Ale nie cofnę się. - Oczywiście. Ty nie cofasz się przed niczym. Powietrze drgnęło, obcasy stuknęły o posadzkę w znajomym. rytmie. Filippa szła ku niemu. Zapamiętał nerwowy rytm jej kroków, gdy wczoraj razem szli przez salę Aretuzy, by uraczyć się kawiorem. Zapamiętał zapach cynamonu i nardu. Teraz ten zapach mieszał się z zapachem sody. Geralt wykluczał swój udział w jakimkolwiek przewrocie czy puczu, ale zastanowił się, czy uczestnicząc pomyślałby o uprzednim wyczyszczeniu zębów. - On cię nie widzi, Fil - powiedział pozornie ospale Dijkstra. - Niczego nie widzi i niczego nie widział. Ta z pięknymi włosami oślepiła go. Słyszał oddech Filippy i czuł każdy jej ruch, ale niezdarnie poruszył głową, udając bezradność. Czarodziejka nie dała się nabrać. - Nie udawaj, Geralt. Triss zaćmiła ci oczy, ale wszakże nie odebrała rozumu. Jakim cudem się tu znalazłeś? - Wpadłem. Gdzie jest Yennefer? - Błogosławieni ci, którzy nie wiedzą - w głosie Filippy nie było drwiny. - Albowiem dłużej pożyją. Bądź wdzięczny Triss. To było miękkie zaklęcie, zaćma wkrótce minie. A ty nie widziałeś tego, czego nie wolno ci było zobaczyć. Pilnuj go, Dijkstra. Zaraz wrócę. Znowu poruszenie. Głosy. Dźwięczny sopran Keiry Metz, nosowy bas Radcliffe'a. Stuk redańskich buciorów. I podniesiony głos Tissai de Vries. - Puście ją! Jak mogliście? Jak mogliście jej to zrobić? - To zdrajczyni! - nosowo, Radcliffe. - Nigdy w to nie uwierzę! - Krew nie woda - zimno, Filippa Eilhart. - A cesarz Emhyr obiecał elfom wolność. I własne, niezależne państwo. Tu, na tych ziemiach. Oczywiście, po wyrżnięciu ludzi. I to wystarczyło, by natychmiast nas zdradziła. - Odpowiedz! - Tissaia de Vries, z emocją. Odpowiedz jej, Enid! - Odpowiedz, Francesca. Brzęk kajdan z dwimerytu. I śpiewny elfi akcent Franceski Findabair, Stokrotki z Dolin, najpiękniejszej kobiety świata. - Va vort a me, Dh'oine. N'aen te a dice'n. - Czy to ci wystarczy, Tissaia? - głos Filippy, jak szczeknięcie. - Czy teraz mi wierzysz? Ty, ja, my wszyscy jesteśmy i zawsze byliśmy dla niej Dh'oine, ludźmi, którym ona, Aen Seidhe, nie ma nic do powiedzenia. A ty, Fercart? Co tobie przyrzekli Vilgefortz i Emhyr, że zdecydowałeś się zdradzić? - Idź do diabła, zboczona gamratko. Geralt wstrzymał oddech, ale nie dobiegł go odgłos kastetu zderzającego się ze szczęką. Filippa była bardziej opanowana od Keiry. Albo nie miała kastetu. - Radcliffe, zabierz zdrajców do Garstangu! Detmold, podaj ramię arcymistrzyni de Vries. Idźcie. Ja zaraz dołączę. Kroki. Zapach cynamonu i nardu. - Dijkstra. - Jestem, Fil. - Twoi podkomendni nie są tu już potrzebni. Niech wracają do Loxii. - Czy aby na pewno... - Do Loxii, Dijkstra! - Rozkaz, miłościwa pani - w głosie szpiega zabrzmiało szyderstwo. - Pachołkowie odejdą, zrobili, co do nich należało. Teraz to jest już wyłącznie sprawa czarodziejów. A zatem i ja nie mieszkając schodzę z pięknych oczu waszej wysokości. Podziękowań za pomoc i współudział w puczu nie oczekiwałem, ale pewien jestem, że wasza wysokość zachowa mnie we wdzięcznej pamięci. - Wybacz, Sigismund. Dziękuję ci za pomoc. - Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. Hej, Voymir, zbierz ludzi. Pięciu zostaje ze mną. Resztę sprowadź na dół i zaokrętuj na "Spadę". Tylko cichcem, na paluszkach, bez szumu, bez sensacji. Bocznymi korytarzami. W Loxii i w porcie ani pary z gęby! Wykonać! Nic nie widziałeś, Geralt - powiedziała szeptem FiEilhart, wionąc na wiedźmina cynamonem, nardem - Niczego nie słyszałeś. Z Vilgefortzem nigdy nie rozmawiałeś. Dijkstra zabierze cię teraz do Loxii. Postaram się odnaleźć cię tam, gdy... Gdy wszystko się skończy. Obiecałam ci coś wczoraj i dotrzymam słowa. - Co z Yennefer? On chyba ma obsesję - Dijkstra wrócił, szurając nogami