Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zresztą - może z czasem inaczej ułożą się warunki. Otoczył ją ramieniem i złożył kilka delikatnych pocałunków na oczach. - Wypiłem twoje łzy! - powiedział z uśmiechem. - A teraz obiecuję ci, że nie będę się wtrącał do wychowania Ani. Ty - jako matka - zostaniesz nadal decydującą instancją. Ja zaś biorę na siebie o wiele skromniejszą rolę - dostarczyciela na ten cel środków pieniężnych! Czy dobrze?! Czy moje słoneczko już wyjrzało zza chmury?! - Mój ukochany! - wydarł się jej okrzyk szczęścia z piersi - oplotła rękami jego szyję i małe usteczka świeże i kraśne jak soczyste wiśnie, wtuliła w spragnione usta narzeczonego. Przeciągły pocałunek dał im poznać słodycz niezmąconej harmonii pomiędzy dwiema odrębnymi istotami. Siedzieli jeszcze czas jakiś milczący i upojeni. - Mój jedyny, mój szlachetny! - przerwała wreszcie ciszę Alinka. - Wiem, że uczyniłeś dla mnie ofiarę! Ale nie będziesz tego żałował! Oddana ci jestem całą duszą, całym sercem i wszystko bym również dla ciebie zrobiła, a i Ania musi cię pokochać! Zobaczysz! - W to wątpię! - zaprzeczył Edmund i lekki cień sarkazmu przysłonił mu na chwilę piękne czarne źrenice. - Ale co się tyczy ciebie, moje bóstwo złotowłose, to może przyjdzie chwila, gdy i ja poproszę cię o jakieś ustępstwo. Czy wówczas będę mógł przypomnieć ci tę naszą rozmowę?! - To będzie zbyteczne! - rozkochany wzrok pani Aliny obejmował narzeczonego i unosił się wokoło jego postaci niby dym z kadzielnicy. - Pewna jestem, że bez przypominania spełnię z radością każde twe życzenie! - Ale słyszę, że Ania z Brygidką już powróciły. Prosiłeś o godzinę, a jesteś tu - spojrzała na złoty zegarek na ręce - całe dwie godziny! Chodź, Aniątko, moje kochanie! - zawołała na głos serdecznie, widząc wsuniętą w uchylone drzwi główkę dziewczynki, która już się cofała, spostrzegłszy niemiłego gościa. Na powtórne wezwanie matki weszła nareszcie i dygnęła z daleka. - Chodź do mnie, Aniuś! Tak! Przytul się do mamusi. Powiem ci wielką nowinę. Nie będziesz już sierotką. Oto twój nowy tatuś, dobry, szlachetny, kochany. Trzeba, żebyś go także kochała. Mamusia cię o to prosi! - przyłożyła usta do policzka dziecka, ale mała wyrwała się z rąk matki i uciekła z pokoju. - Dobrze się zaczyna! - bąknął Edmund niechętnie. - Wychodzę, moja najdroższa. Nie psujmy sobie niezapomnianych chwil szczęścia. Zatelefonuję do ciebie jutro, kiedy i gdzie się zobaczymy. Żegnaj, cudzie ty mój! - pocałował obie jej ręce i wyszedł, odprowadzony przez narzeczoną do drzwi wejściowych. `ty Nowe powikłania Poprzedniego dnia Edmund wrócił późno do "Bristolu", gdyż spotkał niespodziewanie dawnych kolegów szkolnych i poszedł z nimi na kolację. Wspomnienia lat młodzieńczych jak rwąca fala nadciągnęły ku nim z oddali. Teraźniejszość była ciekawa, a przyszłość taiła w sobie wszelkie możliwości - przesiedzieli tedy długo w restauracyjnej sali, poddając dyskusji przeróżne sprawy. W hallu portier hotelowy podał "jaśnie panu" wraz z kluczem list polecony ze Szwecji. Edmund spojrzał ciekawie. Przysłała go z Kijowa firma, w której pracował. Adres pisany był na maszynie, a na odwrotnej stronie koperty widniał stempel jakiegoś handlowego przedsiębiorstwa. Znalazłszy się w swoim pokoju, usiadł wygodnie w klubowym fotelu, przeciął kopertę i z zainteresowaniem jął szukać podpisu na liście. "Bolesław Śmigielski" - wyczytał