Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dowiedzieliśmy się od Analoli, kiedy matka i Daniel mieli odwiedzić następny raz pieczarę w Vai-tara-kai-ua, i postanowiłem usunąć Timoteo z drogi właśnie na tę noc. Gdy zbliżał się wyznaczony wieczór, morze było niezwykle spokojne. Jeden z naszych ludzi wypłynął poprzedniego wieczoru przy świetle księżyca z kilkoma przyjaciółkami i nałowił langust, które stanowią wyszukany przysmak wyspiarzy. Dzięki ekwipunkowi płetwonurka mogliśmy je łowić w podwodnych dziurach, lecz najprostszy sposób polegał na brodzeniu wzdłuż brzegu z pochodnią. Miejscowe vahiny były mistrzyniami w tych połowach. Następowały nogami na wielkie bestie i przytrzymywały je palcami, potem zaś wyławiały z wody i wrzucały do worka. Wieczorem kucharz miał w kotle dwadzieścia jeden langust. Lazarus przyniósł wielki wór świeżo zerwanych ananasów, najdelikatniejszych i najbardziej soczystych, jakieśmy kiedykolwiek jedli. Przez cały dzień stary Timoteo pracował dla mnie. Na pokładzie statku naprawiał swoją własną łódź z sitowia, która dosyć się zniszczyła przerzucaniem z miejsca na miejsce, zanim powiesiliśmy ją w jednej z ładowni. Gdy nadszedł wieczór i Timoteo chciał wrócić na ląd i na swoje stanowisko w Vai-tara-kai-ua, zawiozłem mu masę jedzenia i poprosiłem, aby objął nocną wachtę na statku. - Będziemy mieli fiestę w obozie - tłumaczyłem. - Wszyscy członkowie załogi mają zejść na ląd i raczyć się langustami. Morze jest spokojne, nic więc nie może się zdarzyć. Timoteo rozglądał się dokoła z miną nie świadczącą o zachwycie. Przyszło mi do głowy, że staruszek mógłby zabrać własną łódź i na niej dopłynąć do brzegu. Zaprowadziłem go więc do barometru, przed którym ustawiłem krzesło. - Jeżeli wskazówka opadnie do tego znaczka - na wszelki wypadek pokazałem na 30 - musisz natychmiast dać znak syreną. Timoteo przyjął to zadanie niezwykle poważnie. Siedział z nosem prawie na szkle barometru i bez przerwy patrzył w igłę, choć równocześnie zapychał się jedzeniem. Wiedziałem, że teraz już się nie ruszy. Gdy zaś wachtowi i maszyniści wrócą na pokład, przygotują mu jakieś spanie. Podczas gdy Timoteo wzorowo spełniał swe zadanie, a wszyscy członkowie wyprawy zebrali się w namiocie wokół półmiska z langustami, Daniel i matka Analoli mieli wszelkie szansę, aby się ponad Vai-tara-kai-ua przekraść do pieczary. Już teraz na pewno odgrzebali z ziemnego pieca upieczoną kurę i chodzą po skarbcu przy blasku świec. Minęła noc. Wczesnym rankiem Timoteo przybył na ląd motorówką z mechanikami. Musiał zaraz ruszyć w drogę, aby pomówić ze swą żoną. - A gdzież ona jest? - zapytałem. - We wsi - odpowiedział. Potem powoli odwrócił się, spojrzał na mnie ze znaczącym uśmiechem i dodał: - Może jednak dziś w nocy spała w Vai-tara-kai-ua, kto wie? Brzmiało to dosyć tajemniczo. - Jak się nazywa twoja żona? - zapytałem. - Victoria Atan. Lecz ona woli się nazywać Tahu-tahu. I jest też trochę tahu-tahu. Timoteo wsiadł na konia, szarpnął za cugle i odjechał. Kapitan specjalnie wcześnie pojechał po wodę do Vaitea. Przywiózł wiadomość, że Daniel i matka Analoli wrócili do wsi. Zrezygnowali z dostania się do pieczary w Vai-tara-kai-ua. Gdy bowiem poszli tam ostatniej nocy, Timotea nie było, za to miejsca pilnowała jego stara żona. Nigdy nie rozgryźliśmy tajemnicy, w jaki sposób Timoteo potrafił ostrzec Tahu-tahu. Zastąpiła go tylko tej jednej nocy. On zaś kontynuował swą zazdrosną wartę przez cały czas naszego pobytu na wyspie. Tak więc zasłona tajemnicy nadał okrywała dwie rodzinne pieczary w Vai-tara-kai-ua. Od Timoteo i Tahu-tahu oraz od starej matki Analoli zależy, czy zdecydują się powierzyć swój sekret "dzieciom czasu", swoim dzieciom. Muszą się zdecydować, i to wkrótce. Bo jeżeli coś im się stanie, tym starym, to znów dwie rodzinne pieczary zginą w czeluści Wyspy Wielkanocnej razem ze swą bezcenną zawartością. Daniel miał jednego bliźniaczego brata i jednego przyrodniego. Bliźniakiem był Alberto, który swego czasu pokazał mieszkańcom wsi dwie tablice rongo-rongo i potem odniósł je z powrotem do pieczary, gdyż w nocy odwiedziły go duchy aku-aku. Przyrodni brat nazywał się Enlique Ika, był królewskiej krwi i miał prawo do szlacheckiego tytułu Ariki-paka. Zarówno ojciec Sebastian, jak i gubernator mówili o nim jako o unikacie, gdyż stanowczo nie mógł kłamać. Była to niezwykła i rzadka cecha na Wyspie Wielkanocnej. W obozie nazywaliśmy go "synem wodza", tak ze względu na jego dumny charakter, jak i z powodu postawnego wyglądu i arystokratycznego pochodzenia. Czytać nie umiał, lecz dzięki niewzruszonej uczciwości uważany był za najlepszego pasterza owiec marynarki wojennej i mieszkał w kamiennej szopie przy drodze do Rano Raraku. Pewnego dnia Enlique Ika przyjechał konno i zaproponował nam handel. Mieliśmy potężne jodłowe belki, używane w czasie prac wykopaliskowych do podpierania figur. On zaś chciałby zbudować sobie nowy dom na bezdrzewnej wyspie. Jeżeli się zgodzę na taki handel wymienny, to za każdą trzecią belkę da mi potężnego wołu. - Możesz dostać wszystkie belki, jeżeli je zechcesz wymienić na kamienie z pieczary. Strzelałem na oślep, ale trafiłem. Nie miałem zielonego pojęcia o tym, czy "syn wodza" ma jakąś pieczarę. Tymczasem on był zupełnie zaskoczony i przez chwilę rozpaczliwie usiłował zmienić temat rozmowy. Ja jednak ciągle trzymałem się swej oferty, gdy więc spostrzegł, że nie uda mu się wywinąć, oświadczył zdecydowanie: - Niestety nie znam wejścia. A chciałbym wiedzieć, gdzie się ono znajduje, Senor Kon-Tiki. - Czy próbowałeś upiec kurę w umu takapu? - zapytałem lakonicznie. - Próbowałeś zrobić tahu przed pieczarą? Zrobił taką minę, jakby spadł z nieba. Ale zmienił też decyzję. - Pomówię z braćmi - powiedział nagłe cichym głosem. - Nie mogę sam decydować. Tylko część należy do mnie. Dowiedziałem się, że wejście do jego własnej pieczary rodzinnej zostało zapomniane i przepadło. Razem jednak z bratem Danielem byli "cichymi wspólnikami" innej pieczary, do której wejście znał jedynie Alberto. Enlique Ika wiedział, że leżały tam rzeźby zawinięte w sitowie totora oraz że pieczara zawierała też tablice rongo-rongo i kilka starych wioseł. Najpiękniejszy jednak miał być statek żaglowy z kamienia zwany vaka oho oraz figura z gładko polerowanego czarnego kamienia, sięgająca człowiekowi do brzucha