Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Najg³oœniej œmia³ siê ma³y Tañcio. Swoim zwyczajem odchyli³ siê w ty³, a¿ ca³y œwiat zobaczy³ do góry nogami, i w jakimœ momencie, gdzieœ miêdzy niebem a ziemi¹, mignê³o mu coœ czarnego. Zdziwiony usiad³, spojrza³ za siebie, otworzy³ usta i na chwilê straci³ zdolnoœæ mówienia. – Kosma! – zawo³a³ w nastêpnej chwili wysokim, piszcz¹cym g³osem. – Ko- sma!!!Wszystkie g³owy odwróci³y siê natychmiast do ty³u.Chwiejnym krokiem szed³ ku piaskownicy Ze-Zorro.W oczach, z których jedno z lekka zezowa³o, mia³ ob³êd.Ogl¹da³ siê raz po raz za siebie. Za nim zaœ sz³o... dwóch zupe³nie jednakowych ma³ych Murzynków! – T... to... u nas – wykrztusi³ ochryp³ym g³osem i osun¹³ siê na brzeg piaskownicy. Có¿ to by³by za raj dla fotografa! Ch³opcy znieruchomieli w najdziwaczniejszych pozach: Kosma Szczêœciarz na wpó³ uniesiony krzykiem Tañcia poderwa³ siê ze swego miejsca; ale nie wyprostowa³ siê ca³kowicie – pozosta³ tak na wpó³ zgiêty; w³aœciwie nie wiadomo, w jaki sposób utrzymywa³ równowagê. Nie wiadomo równie¿, jak Skoczek móg³ znieœæ tak d³ugo przedziwne wygiêcie swojej szyi; obejrza³ siê gwa³townie i zastyg³ – niby pos¹g, które-mu rzeŸbiarz przez nieuwagê wymodelowa³ g³owê na odwyrtkê. Tañcio wcisn¹³ g³êboko rêce w kieszenie czerwonych spodenek i bezwiednie wciska³ je coraz g³êbiej, coraz g³êbiej; szwy nadwerê¿one przez ciê¿ar kamieni, które lubi³ gromadziæ, by nigdy nie znaleŸæ siê w bitwie bez amunicji, nie wytrzyma³y tego nacisku – rozleg³ siê g³oœny trzask i Tañcio usiad³ raptownie. Dwaj czarni ch³opcy rozeœmieli siê w g³os b³yskaj¹c zêbami tak bia³ymi, jakby przez ca³e dni nie robili nic innego, tylko szorowali je najlepsz¹ na œwiecie past¹. Wargi Tañcia zadr¿a³y, wsta³, podbieg³ do Koœmy i schowa³ siê za nim. Kosma Szczêœciarz otrz¹sn¹³ siê z zaskoczenia. Wyprostowany na ca³¹ swoj¹ d³ugoœæ (1,62!) nie¿yczliwym spojrzeniem obrzuci³ Murzynków. – Czego siê œmiejecie? – zawo³a³. – Co w tym œmiesznego, ¿e dziecku spodnie pêk³y? – Co ty, Kosma! – wpad³ na niego Skoczek. – Przecie¿ oni nie rozumiej¹ po polsku! I jeszcze siê zlêkna! Bracie, autentyczni Afrykañczycy w naszym domu! Tego Jeszcze nie by³o, niech ja skoczê! Siadaj, Kosma, siadaj! Wystraszysz ich! Skoczek by³ tak przejêty, ¿e mówi³ gestykuluj¹c jak W³och, a œwie¿o umyta rudoblond czupryna podskakiwa³a mu œmiesznie przy ka¿dym s³owie. Dwaj murzyñscy ch³opcy stali miêdzy piaskownic¹ i klatk¹ schodow¹; ju¿ siê nie œmieli. Okr¹g³ymi, z lekka wypuk³ymi oczami przygl¹dali siê wszystkim uwa¿nie, z zach³ann¹ ciekawoœci¹. – Afrykañczycy nie Afrykañczycy, ale to te¿ wczasowicze! – mrukn¹³ nieprzejednany Kosma Szczêœciarz. – I to jeszcze najgorszy rodzaj, bo maluchy. Ale umilk³. By³ tak¿e pod wra¿eniem. Mo¿e nawet pod najwiêkszym wra¿eniem, bo przecie¿ bzika mia³ na punkcie Afryki, niczym Skoczek na punkcie skoków spadochronowych! Œwiêcie wierzy³, ¿e pojedzie kiedyœ na tajemniczy Czarny L¹d! Umia³ wymieniæ z pamiêci wszystkie nowo powsta³e pañstwa afrykañskie i nazwy ich stolic. – Po jakiemu by do nich zagadaæ? Mo¿e znaj¹ rosyjski? – spyta³ z nadziej¹ w g³osie Skoczek. – O czym bêdziesz gada³ z takimi maluchami! – burkn¹³ Kosma Szczêœciarz. Za nic by siê nie przyzna³, ¿e i on w tej samej chwili zbiera³ z gwa³townym wysi³kiem ca³y swój zapas s³ów rosyjskich, angielskich i czeskich. – A w ogóle to sk¹d oni s¹? – w³¹czy³ siê milcz¹cy dot¹d Ringo. Prawda! – No? Ze-Zorro? Sk¹d oni s¹? Sk¹d ich wytrzasn¹³eœ? Ze-Zorro zamruga³ oczami. – Nie wiem, sk¹d – rzek³ boleœciwym tonem. – Nie by³o mnie, kiedy przyszli wynajmowaæ. Mama pos³a³a mnie po pieprz, sta³em w „Delikatesach” z godzinê, wiecie, jakie teraz kolejki. – Wiadomo, stonka najecha³a! – burkn¹³ Kosma. – No i wracam, a tu w pokoju stoi czarny facet... ci dwaj. Wiêc wylecia³em, ¿eby wam powiedzieæ, a... a oni lec¹ za mn¹. Ping-pong i klapa, za mn¹ lec¹! Ze-Zorro zerkn¹³ przez ramiê na czarnych ch³opców. Ci¹gle stali za nim nieporuszeni. – To chyba bliŸniaki? – rzek³ w zamyœleniu Skoczek. – E, wszyscy Murzyni s¹ do siebie podobni – wym¹drza³ siê Ringo. – Powiedzia³, co wiedzia³ – oburzy³ siê Kosma. – Po pierwsze, wszyscy Murzyni wcale nie s¹ do siebie podobni, sam dobrze o tym wiesz, a po drugie, my, biali, te¿ siê im na pierwszy rzut oka wydajemy podobni do siebie jak dwie krople wody! – Wcale nie! – zawo³a³ nagle jeden z Murzvnków. – Ty masz nosa najwiêksza ze wszystkie ch³opaka! Wielka jak komina, hi, hi, hi!... – Hi, hi, hi! – zachichotali obaj, po czym pobiegli do domu. Efekt by³ taki, jakby Marsjanin wyl¹dowa³ nagle w samym œrodku piaskownicy! Ch³opcy zamienili siê w pos¹gi po raz drugi tego dnia: patrzyli w dobrze znajome drzwi klatki schodowej i patrzyli! A tutaj nagle z okna pierwszego piêtra rozleg³ siê krzyk: – Wielka jak komina, hi, hi, hi!I dwie czarne g³owy mignê³y za szyb¹. – Wielka jak komina, o raju, trzymajcie mnie niech ja skoczê! – eksplodowa³ wreszcie Skoczek. – Wielka jak komina! Ale ciê zrobili, Kosma! Ale ciê zrobili! Mówi¹ po polsku, niech ja skoczê! Ch³opcy wyrwani z os³upienia zaczêli siê œmiaæ, jednak jeden rzut oka na twarz Kosmy Szczêœciarza sprawi³, ¿e wszyscy zamilkli; ta twarz by³a sino ¿ó³ta ze z³oœci! Kosma kipia³. Nie tylko dlatego, ¿e czarne maluchy tak mu przygada³y