Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wiązka promieniowania uderzyła mężczyznę, nadal szukającego utraconej broni. Dostał w głowę i natychmiast padł. Drugi mężczyzna czatujący w zasadzce wystrzelił z broni nastawionej na zarzucanie sieci. A więc nici będą teraz automatycznie szukały najbliższego ludzkiego ciała. Na swoje nieszczęście, strzelający, aby trafić w nowo przybyłego, który przykucnął obok Meshlera, musiał wysunąć się nieznacznie na otwartą przestrzeń. A Dan i człowiek z planetolotu wystrzelili jednocześnie w jego rękę. Broń wypadła mu z ręki. Nadal jednak produkowała nici, które obecnie wystrzelały w górę. Chwilę później sieć znalazła swój cel - stał się nim sam atakujący. Nici zaczęły szybko omotywać jego głowę i ramiona. - Czy sytuacja jest bardzo zła? - Głos Ripa wyrwał Dana z rozmyślań nad przebiegiem tej akcji, która wydawała się być zesłaniem losu. - Pokrzyżowaliśmy im plany, ale gotowi są wysłać przeciwko nam swoje potwory. A pomiędzy kamieniami są osadnicy... - Sądzę, że będą mieli dosyć innych spraw na głowie odpowiedział Shannon. - A jeśli chodzi o ich potwory... Jedną ręką, trzymając w drugiej przygotowany do strzału ogłuszacz, wyciągnął spod swojej kurtki skrzynkę. - Gdzie są te potwory? - spytał, wciskając klawisz na jej wieczku. Po raz ostatni widziałem je gdzieś tam... - Dan odchylił się od wraka. Nadal miał zawroty głowy, ale próbował wziąć się w garść. - W porządku. Rip wstał, zanim Dan zdążył zaprotestować przeciwko takiemu ujawnianiu się wrogom. Zamachnął się tak, jakby przymierzał się do wysłania granatu z gazem usypiającym i rzucił skrzynkę w ciemności. Dan poczuł dziwne mrowienie skóry i ból oczu - znów poczuł się śmiertelnie chory. - Granat ogłuszający wyjaśnił zwięźle Rip. - Jest nastawiony na unieszkodliwienie mrówkoroda. Miejmy nadzieję, że podziała na całą resztę tych bestii. Chwilę później Rip runął pomiędzy Dana i strażnika, a ognisty promień wystrzelony z miotacza przeleciał wzdłuż wraka w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa i ramiona. Palący podmuch płomienia przemknął ponad całą trójką. Dan próbował nie myśleć o tym, że w następnej wiązce z pewnością się usmażą. Nie nastąpił jednak drugi wystrzał. Zamiast tego słychać było zamieszanie gdzieś w mrokach nocy... krzyki, strzały. Jednakże żaden z nich nie był wycelowany w ich kierunku. - Zaczyna się. - Rip powiedział Danowi wprost do ucha, kiedy ramię w ramię przywarli do ziemi. - Oprócz nas będą mieli wiele innych spraw na głowie... - Co...? - zaczął Dan, ale Rip nie dał mu dokończyć pytania. Odpowiedział szybko, jak gdyby był przekonany, że uspokajające wieści podziałają jak dobry lek wzmacniający: Widzisz, nie przybyliśmy tutaj bezpośrednio. Spuściliśmy w pobliżu kilku ludzi z Patrolu, dwóch strażników i kilku z ochrony portu. Potem ściągnęliśmy na siebie uwagę waszych napastników, podczas gdy nasi ludzie zajmowali pozycje na tyłach. To właśnie oni ruszają teraz do akcji. Granat ogłuszający zmusi potwory do ucieczki daleko stąd... - A tamta skrzynka z Królowej... oni powiedzieli, że to właśnie ona przyciągała potwory na północ... wtrącił Dan. - Też dobrze. Jeśli tam powędrują, będzie je można wyłapać. Ale najpierw, co z wami? Rip dźwignął i odsunął na bok szczątki wraka, którymi przyciśnięto Meshlera. Uwolnił z więzów jego spętane kończyny. Strażnik z jękiem wypełzł na zewnątrz, machając zdrętwiałymi i zesztywniałymi rękoma i nogami. W pobliżu lądował planetolot, który do tej pory unosił się nad nimi. Tym razem jednak nie wzbił się z powrotem w górę tuż po dotknięciu ziemi. Otworzył się właz i z pojazdu wypadło kilku ludzi. Kapitan Jellico! - Dan rozpoznał pierwszego z nich. Drugi nosił mundur Patrolu ze skrzydlatym, usianym gwiazdami znaczkiem służb medycznych. Nieznajomy niósł w jednej ręce zestaw pierwszej pomocy lekarskiej. - Co się z tobą działo, Thorson? - Kapitan przyklęknął na jedno kolano i nieznacznie uniósł Dana. - Ostrożnie, szefie! - Dan złapał Jellico za rękaw i spróbował przyciągnąć go bliżej ziemi. - Mają miotacze. - Ale są im bardziej potrzebne gdzie indziej - odparł kapitan. - Zajmiemy się tobą... Pomimo protestów Dan znalazł się w rękach lekarza. Ten dał mu zastrzyk wzmacniający, a w chwilę później wydał orzeczenie: - Otrzymałeś potężny cios w głowę, ale czaszkę masz całą. A to wyrzucił pełną garść metalowych skrawków - poharatało ci trochę skórę. Teraz, powąchaj! Rozłamał ampułkę tuż pod nosem Dana. Ostry zapach dotarł do jego nozdrzy i uwolnił go od bólu głowy. Lekarz odszedł pomiędzy skały do tych, którzy mogli potrzebować jego pomocy, a Dan leżał i odpoczywał. Kiedy go badano, kapitan zniknął, ale Rip nadal pozostawał w pobliżu