Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Siedem minut stoję na początku poziomu, w westybulu wieżow- ca, i rozstrzeliwuję zbiegające się radośnie potwory. Kończą się na- boje w winchesterze, w sztucerze, pociski granatnika. Odrzucam zużytą broń. Dwa razy mnie ranią, zużywam kilka apteczek. Okno w westybulu pęka i wysuwa się półprzeźroczysta morda. Potwory nadal się zbiegają. Zdejmuję z ramienia karabin plazmowy i otwieram ogień. Jed- nostek energii mam dużo, oszczędzałem tę najpotężniejszą z dostęp- nych obecnie broni. Poziom płonie. Niebieskie pętle wystrzałów niszczą wszystko razem z potwora- mi i innymi graczami. Wypalają całą ulicę. Potwory się uspokajają. Idę przez ruiny. Kilka ataków, ale już nie tak zmasowanych. Z poziomu wychodzę z pustymi rękami. Bardzo, bardzo nieprzy- jemny poziom. Potwory - mimo całego wysiłku programistów - pod względem inteligencji pozostają daleko w tyle za ludźmi. Ale przy- tłaczają masą. Na trzydziestym drugim zostaję zabity od razu. Przy wejściu stoi koleś z winchesterem i strzela do mnie z bardzo bliska. Nie mam nabojów, próbuję do niego podbiec i uderzyć kastetem, ale trzy kule z rzędu wyciągają ze mnie resztkę życia. Zaczynam poziom od nowa. Bez kamizelki kuloodpornej i z jed- nym pistoletem. Z wściekłości robi mi się ciemno przed oczami. Rozstrzeliwuję drania, podchodząc do niego zygzakiem. Upuszcza winchester i pada na wznak. Zaczynam walić jego głową o asfalt, wytrząsając przy każdym uderzeniu jeden procent życia. Nawet się nie broni, tylko radośnie bełkocze: - Zabiłem Strzelca, zabiłem Strzelca... Zabieram mu broń - szkoda, że jest jej niewiele - i odchodzę, zostawiając tego półżywego idiotę na rozszarpanie potworom. Na szczęście ten poziom - ulica sklepów -jest dość łatwy. Chwi- la oddechu dla tych, którzy przeszli rzeź poprzedniego. Długie rzę- dy supermarketów i malutkich sklepików; dopóki się w nich czło- wiek nie zagłębi, szczególnego niebezpieczeństwa nie ma. Zdobywam sztucer, granatnik, kamizelkę i trochę amunicji. Nie szukam zwady. Dochodzę do wyjścia. Do Nieudacznika... niech go jasny szlag. Gdy wchodzę na teren Disneylandu (przy głównym wejściu leży zakrwawiona dziecięca lalka i stosik małych kości) mimo woli my- ślę, że Nieudacznika mógł już ktoś uratować. Dopiero by było śmiesznie. Ale Nieudacznik jest na swoim miejscu. Długo się rozglądam, zapamiętując teren. Gdy ostatni raz prze- chodziłem Labirynt, tego miejsca po prostu nie było. Trzydziesty trze- ci poziom do przyjemnych nie należał, ale wyglądał standardowo. Skulony Nieudacznik siedzi obok stopionego ogrodzenia rosyj- skiej kolejki, którą osobiście wolę nazywać amerykańską. Z jednej strony osłania go budka z mechanizmami sterującymi kolejką, z dru- giej mur otaczający cały Disneyland. Dobre miejsce, nie sposób po- dejść do niego niepostrzeżenie. Też bym tu siedział. Ale nie dwie doby. Podchodzę do Nieudacznika - otwarcie, z pustymi, podniesio- nymi rękami. Nieudacznik nie reaguje. Może śpi. A może umarł. Śmierć w wirtualności to nieprzyjemna rzecz. Widziałem kie- dyś jednego trupa... Najstraszniejsze, że on „żył"; nadal szedł ulicą, wpadał na przechodniów, podrygiwał, powtarzając konwulsje swo- jego pechowego pana. Wyłączyli go ręcznie, gdy po dwóch godzi- nach udało się wyśledzić jego kanał. Paskudna sprawa, taki masze- rujący ulicą nieboszczyk. Ale Nieudacznik wzdryga się i podnosi głowę. - Witaj! - krzyczę. - Nie strzelaj! Don 't shoot! Nie odpowiada. Ale i nie podnosi pistoletu z kolan. - Przyszedłem ci pomóc - mówię. Słyszę hałas za plecami, od- wracam się. Jakiś koleś z karabinem plazmowym patrzy na mnie z obłędem w oczach. Grożę mu palcem i macham, żeby przechodził. Nie trzeba go namawiać. Poznał Strzelca i nie pragnie współza- wodniczyć w celności strzału. Podchodzę do Nieudacznika. - Pogadajmy, dobrze? Jestem przyjacielem! Go steady! Ale on już chyba nic nie chce - ani przyjaźni, ani strzelaniny. Siadam obok niego w kucki, wyciągam rękę, ostrożnie odbie- ram pistolet. Nieudacznik nie protestuje. - Rozumiesz mnie? - niemal krzyczę. Nieudacznik zniża się do odpowiedzi