Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Porozumiewali się bez słów, teraz pozostało im już tylko czekać. Szarża ruszyła. Wyczekali w miejscu do ostatniej chwili, po czym poruszając się z błyskawiczną szybkością przystąpili do działania. Fors odskoczył w lewo, przyklęknął na jedno kolano, a gdy dostrzegł nadjeżdżającego nań konia, zebrał wszystkie siły i ciął ze złością po nogach zwierzęcia. Poderwał się w tej samej chwili, chwytając ręką za skórznie składającego się do ciosu jeźdźca, a trzymanym w drugiej ręce mieczem zdołał odparować pchnięcie, choć siła uderzenia spowodowała mrowienie palców. Ściągnięty z siodła wojownik wylądował w jego ramionach. Rozgorzała krótka, zacięta walka. Palce przeciwnika orały jego twarz w niebezpiecznej odległości od oczu. Dobrze, że Langdon przekazał kiedyś synowi sekrety walki wręcz. Posługując się wyuczonymi sztuczkami, Fors szybko zdobył przewagę, a gdy kotłująca się para znieruchomiała, to właśnie on znalazł się na wierzchu. Żywy. Nieco rozluźniony cieszył się zwycięstwem, dopóki jakieś poruszenie z boku na powrót nie obudziło jego czujności. Usiłował odskoczyć, niestety zbyt późno. Tępe uderzenie zmiotło go z ciała wroga. Padł na plecy, a gdy z trudem uniósł się na łokciach, na barki spadła mu rzemienna pętla, mocno zaciskając się wokół przylegających do ciała ramion. Zamroczony, usiadł w końcu na trawie. Gdy tylko poruszył zbyt gwałtownie rozdzwonioną głową, otaczający go świat ruszał w przyprawiający o mdłości taniec. - ...poszczęściło, Vocar. Mamy te dwie świnie. Najwyższy Wódz będzie zadowolony. Fors przysłuchiwał się uważnie. Śpiewna mowa Koczowników brzmiała dziwnie, jednak nie miał kłopotów z jej zrozumieniem. Ostrożnie podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. - Ten bydlak zranił Białego Ptaka. Niechaj demony nocy rozszarpią go na strzępy. Od strony kulejącego konia nadchodził wysoki mężczyzna. Podszedł wprost do-Forsa i mocno uderzył go w twarz, wyraźnie chcąc zadać mu jak największy ból. Chłopak splunął krwią i podniósł oczy. Tę twarz łatwo było zapamiętać - przez policzek biegła szeroka, postrzępiona blizna, więc jeśli los pozwoli, może spotkają się kiedyś w innych okolicznościach, a wtedy będzie czas wyrównać stare porachunki. - Rozwiąż mi ręce - Fors ucieszył się, że jego głos wypadł tak mocno i zdecydowanie. - Rozwiąż mi ręce bohaterze, a przekonasz się, że nawet demony nocy nie pozbierają twych kości do kupy. W odpowiedzi nadeszło następne uderzenie. Rozwścieczony Koczownik zamierzył się ponownie, tym razem jednak ktoś chwycił i powstrzymał wzniesioną do ciosu rękę. - Zajmij się lepiej koniem, Sati. Ten człowiek bronił się tak, jak umiał. Nie jesteśmy Bestiami z ruin, aby zabawiać się dręczeniem jeńców. Fors z trudem przesunął obolałą głowę nieco w bok, dzięki czemu mógł zobaczyć swego obrońcę. Wojownik był wysoki, niemal dorównywał wzrostem Arskane'owi, choć był od niego szczuplejszy, zaś jego włosy, spięte z tyłu, miały kolor kasztana. Nie był już młody, o czym świadczyły pojawiające się tu i ówdzie pasemka siwizny oraz rysująca się wokół mocno zaznaczonych ust siateczka wesołych zmarszczek. -r Popatrz, Yocar, obudził się następny. Słysząc to, wódz odwrócił się od Forsa. - Przyprowadźcie go tutaj. Przed zachodem słońca musimy przebyć długą drogę. Utykający koń został dobity, lecz gdy Sati, podniósł się z nożem w ręku po spełnieniu przykrej powinności, jego ponura twarz nie wróżyła jeńcom niczego dobrego. Gdzie jednak podziała się Lura? Starając się nie zdradzić zainteresowania, Fors ostrożnie przejrzał otaczające ich trawy. Od chwili, gdy wielki kot zniknął. Koczownicy nie wspomnieli o nim ani słowem, nasuwał się więc wniosek, że nie został zabity, gdyż w przeciwnym razie nie omieszkaliby się pochwalić jego skórą, stanowiącą przecież cenne trofeum. O ile Lura nie ucierpiała poważnie, to licząc na jej pomoc, wciąż jeszcze mieli szansę ucieczki. Koczownicy szybko zakończyli przygotowania do drogi, co w przypadku jeńców sprowadzało się do przywiązania prawej ręki do pasa, podczas gdy lewa poprzez długą, owiniętą wokół łęku siodła linką połączyła ich z jeźdźcami. Na szczęście żaden z nich nie trafił na Satiego, który przesiadł się na wierzchowca po zabitym przez Arskane'a wojowniku. Więc jednak udało im się pokonać po jednym przeciwniku - pomyślał Fors na widok przytroczonych do końskich zadów dwóch ciał. Obciążone podwójnie, wierzchowce wierciły się niespokojnie, toteż po krótkiej naradzie, dosiadający ich Koczownicy zeskoczyli na ziemię, aby resztę podróży odbyć pieszo prowadząc za uzdy juczne zwierzęta. W maszerującej kolumnie Fors wraz ze swym strażnikiem znalazł się na trzecim miejscu, zaś Vocar z Arskane'm u boku zamykał pochód. Chłopak obejrzał się za siebie, zanim wyrywające rękę szarpnięcie nie przywołało go do porządku. Ciemnoskóry szedł nienaturalnie sztywnym krokiem, a na jego twarzy dostrzegł ślady krwi, lecz pomimo to nie wyglądał na ciężko rannego. Co się działo z Lurą? Spróbował w myśli przywołać ją i niemal w tej samej chwili wyciszył wzywający sygnał. Od wielu lat ludzie z Eyrie utrzymywali kontakty z Koczownikami, a w związku z tym ci ostatni mogli wiedzieć o łączącej człowieka i kota przyjaźni. Doszedł więc do wniosku, że najlepiej zrobi pozostawiając wszystko własnemu biegowi. Nie chodziło mu przecież o to, by ujrzeć Lurę przyszpiloną do ziemi którąś z morderczych lanc