Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Specjalista silnikowiec Nicabar wciągnie go do środka, jak tylko minie mu atak. Włosy zjeżyły mi się na karku. Jaki znów atak? To coś nowego. - Nie trzeba Revsowi pomóc? Chort znów pokręcił głową. - Zapewnił mnie, że sam sobie poradzi. Ale musimy jak najszybciej zdobyć lekarstwo. - Rozumiem... - Podszedłem do komputera i połączyłem się interkomem z maszynownią. - Ixil? - Nareszcie jesteś - odpowiedział mi głos Tery. - Gdzie byłeś? - A jak myślisz? - parsknąłem. - W środku tej cholernej kuli. Wyplątywałem tę cholerną fretkę Ixila z tego cholernego gąszczu drutów. A co? Za długo grzebałem się z tym jak na twój gust? Dawaj Ixila. Nie odezwała się. Wyobrażałem sobie, jak ją zamurowało. Nie spodziewała się takiego wybuchu z mojej strony. Przez moment czułem się winny, ale miałem teraz ważniejsze problemy, niż wyrzuty sumienia. - Tak, Jordan? - zameldował się Ixil. - Podobno Shawn ma jakiś atak - poinformowałem. - Revs wciągnie go do środka, gdy tylko to minie. Zacznij odpalać silniki i napęd gwiezdny. I przyślij tu Everetta i Terę, zanim zamkniemy tunel. - Zrozumiałem. Już idą. - W porządku. Aha... i znalazłem Paxa. Jest cały i zdrowy. Nagle coś przyszło mi do głowy. - Przyniosę ci go za minutę. Wyłączyłem się, zanim zdążył zapytać, dlaczego zamierzam się fatygować, zamiast zająć się nawigacją. - Co mam robić? - spytał Chort. Wskazałem stertę sprzętów z ambulatorium. - Przygotuj stół zabiegowy. Potem będziesz asystował Everettowi. Zaniosę Paxa bcilowi, bo może go potrzebować. Nie musiałem używać tej kiepskiej wymówki. Chort chyba nawet jej nie usłyszał. Pobiegł szybko po krzywiźnie kuli. Poszedłem w przeciwnym kierunku. Obok mojej kabiny leżały zapasy jedzenia. Nadarzała się być może jedyna okazja, by zaopatrzyć Camerona. Skończyłem wypychać torbę batonami i butelkami z wodą, gdy z tunelu wyłonili się Tera i Everett. Nasz medyk popędził prosto do Chorta i swojego królestwa. Tera oczywiście ruszyła prosto do mnie. Wyszedłem jej na spotkanie. - No i...? - zapytała z niepokojem, jakby oczekiwała najgorszego. Pokręciłem głową. - Nie znalazłem go tam. Ani żywego, ani martwego, ani rannego. Wyraźnie trochę jej ulżyło. - To gdzie on jest? - Nie wiem - skłamałem. - Może jednak wysiadł na Potosi. Odwróciła wzrok. - Nie opuściłby „Icarusa” dobrowolnie. Miała rację, choć nie wiedziała o tym. - Być może. Ale nie upadałbym na duchu - pocieszyłem ją. - Twój ojciec potrafi ukryć się tak, że Patthowie go nie znajdą. Westchnęła. - Mam nadzieję. - Ja to wiem - zapewniłem. Teraz ja z kolei spojrzałem w bok. Nie mogłem patrzeć na jej udręczoną twarz. Najchętniej powiedziałbym, że Cameron jest cały, zdrowy i bezpieczny. Dołożyłem jednak wszelkich starań, by oprzeć się tej pokusie. Gdybym zrobił jakąkolwiek aluzję, że sytuacja naprawdę wygląda inaczej, z pocieszyciela stałbym się podejrzanym. Nikomu nie było to potrzebne. - Posłuchaj, chętnie bym jeszcze pogawędził, ale muszę to zanieść Ixilowi, zanim Nicabar znów zamieni tunel w komorę powietrzną. - Oczywiście - odrzekła machinalnie. Myślami błądziła gdzie indziej. Całe szczęście. Liczyłem, że zdążę odejść, zanim otrząśnie się i zapyta, co mam w torbie. Nie musiałbym znów kłamać. Gwizdnąłem na Paxa, który rył w zapasach jedzenia, i poszedłem do tunelu. Ixil unosił się w ciasnej maszynowni niczym wielka chmura. Sprawdzał po dwa razy monitory i wskaźniki, i uruchamiał silniki i napęd gwiezdny. - Cieszę się, że nic wam się nie stało - przywitał mnie i spojrzał na Paxa. Szturchnąłem fretkę. Poszybowała w powietrzu do swego pana. Po drodze piszczała radośnie, szukając łapkami punktu zaczepienia. W końcu chwyciła się tuniki Ixila i wdrapała na swoje miejsce na jego ramieniu. - Były jakieś problemy? - Lepiej złap się czegoś - doradziłem i skierowałem się do otworu wejściowego w małej kuli; Tera zostawiła otwartą klapę, żeby ułatwić mi wyjście. - Założę się, że nie uwierzysz, jaką podróż odbyliśmy z Paxem. Plątanina kabli wyglądała tak samo, jak po drugiej stronie. Ale po zapewnieniu Camerona, że przewody są mocne, nie musiałem już być taki ostrożny. Przestałem się obawiać, że przypadkowo dokonam nieodwracalnych zniszczeń. Wsunąłem się do środka i zacząłem bezceremonialnie usuwać kable z drogi. Tym razem dotarcie do siatki zajęło mi pięć minut zamiast godziny. Zawisłem tuż przed nią i szybko nagryzmoliłem wiadomość dla Camerona. Przypomniałem, żeby nie wychodził, dopóki ja albo fretki nie damy mu znać. Wepchnąłem kartkę do torby, wycelowałem starannie i cisnąłem tobołek w kierunku końca ramienia. Kiedy wolno opadał, zacząłem się obawiać, czy takie uderzenie wystarczy do włączenia mechanizmu. Może uruchamia go tylko mocne ściśnięcie? Jeśli tak, będę musiał jakoś odzyskać torbę i wysłać z nią Pixa. Tylko jak wytłumaczę załodze zniknięcie fretki? Nie mogę pozwolić, żeby nagle wynurzyła się w dużej kuli na oczach wszystkich. Niepotrzebnie martwiłem się na zapas. Torba ześliznęła się po ramieniu i zniknęła. Poczułem tylko lekki podmuch powietrza, kiedy gwałtownie wypełniło powstałą próżnię. Wycofałem się i po pięciu minutach wróciłem do maszynowni. Ixil siedział przypięty w fotelu z fretkami na ramionach. Jeszcze nie widziałem u niego takiej miny. - I co o tym myślisz? - zapytałem swobodnym tonem i zamknąłem panel z bezpiecznikami. Spojrzał na mnie z wyraźnym wysiłkiem. - Nie do wiary - szepnął. - Właśnie - przyznałem. - A jednak. Bezwiednie pogłaskał Paxa