Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Język ten, tak doskonale a teoretyczny, antycypuje nie tyJJto warunki dna oceanów i szczytów górskich, ale kwantowość światła, termodynamikę, elektrochemię, echolokację, hydrostatykę — i Bóg wie, co jeszcze, a czego my na razie nie wiemy! Czyni to tylko „praktycznie”, ponieważ, sprawiając wszystko, niczego nie rozumie, lecz o ileż sprawniejsza jest jego bezrozumność od naszej mądrości. Czyni to zawodnie, jest rozrzutnym szafarzem twierdzeń syntetycznych o własnościach świata, bo zna jego statystyczną naturę i zgodnie z nią właśnie działa: nie przywiązuje wagi do twierdzeń pojedynczych — liczy się dlań całość miliardoletniej wypowiedzi. Doprawdy, warto nauczyć się takiego języka, który stwarza filozofów, gdy nasz — tylko filozofie. Kraków, w sierpniu 1966 POSŁOWIE DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ I Dwadzieścia lat to spory szmat życia ludzkiego i niemały książki, zwłaszcza poświęconej przyszłości, bo jak powiedziano, nic się teraz nie starzeje tak szybko jak przyszłość. Złośliwość tę wymierzono w futurologów. Jak król Midas obracał w złoto, czego tylko się tknął, tak futurologia chybiała każdego celu, do którego się złożyła. Powstają wprawdzie nowe prognozy, mało znane szerszej publiczności, lecz ich autorzy przemilczają swe dawniejsze przepowiednie. Tym samym rozstrzygają pytanie o naukowość futurologii na swoją niekorzyść, nauka stoi bowiem zgodnością predykcji i faktów, a uczenie się na popełnionych błędach jest jej siłą. Nie po to wracam do „Summy”, żeby wyliczać zawarte w niej trafne domysły, ale po to, żeby uwyraźnić to, co mam w niej za najważniejsze. Mógłbym co prawda dowodzić mego prekursorstwa zestawianiem rozmaitych dat. Na przykład powiedzieć, że kiedy Marvin Minsky uznał za realne zjawisko „zdalną obecność człowieka” — nazwał ją „telepresence”, co odpowiada terminowi „teletaksja” w tej książce, właściwie jednak musiałbym cofnąć się jeszcze bardziej wstecz, bo o „telewizytach” pisałem już w roku 1951. Mógłbym zestawić datę publikacji „The Selfish Gene’’ R. Dawkinsa z datą wyjścia mego Golema: tu i tam tradycyjnie ustalony stosunek zapisów dziedziczności do istot żywych ulega odwróceniu; przykładów takiego pierwszeństwa nazbierałoby się więcej, ale nie o to mi chodzi. Ważniejsze jest to, że dobrze wybrałem główny kierunek rozważań. Bodajże lepiej, niż sam śmiałbym sądzić przed dwudziestu laty, nie przypuszczałem bowiem, że dożyję choćby i pierwocin tego, co przewidywałem. Nie doceniłem przyspieszenia cywilizacji, która, jak ktoś zauważył, ma coraz potężniejsze środki i coraz mętniejsze cele. Przyczyniają się do tego zmagania mocarstw o supremację i wysiłki utrzymania polityczno–gospodarczego status quo w świecie, który ustatecznić tak się nie daje. Choć nie należy to do zamierzonego tematu, dodam, że zagrożenie wojną atomową będzie zapewne malało, ponieważ broń nuklearna jest nazbyt miażdżąca i ślepa w działaniu, przez co potęgowana nie powiększa niczyjego bezpieczeństwa. Dlatego należy się spodziewać doskonalenia broni konwencjonalnych, które przestają być konwencjonalne już na naszych oczach. Samonawodzące się pociski są pierwszym krokiem ku broniom programowanym na samodzielność, więc ku inteligentnym, a takie nigdy się wśród konwencjonalnych nie znajdowały. Ów trend, nie mniej kapitałochłonny niż nuklearny, niełatwo będzie zahamować. Spoza widma wojny jądrowej wyłania się inne, konfliktów angażujących arsenały środków i technik nigdy dotąd nie wypróbowanych na wielką skalę, więc nieprzewidywalnych w wynikach jak wojna atomowa, chociaż ta nieprzewidywalność nie musi się równać masowemu ludobójstwu. Ciągły przyrost innowacji czyni walor strategiczny i taktyczny nowych broni niewiadomą, gdyż operacyjna skuteczność militarna zależy od rosnącej liczby środków ataku i obrony, kontrujących się dokładnie tylko na papierze albo w symulacyjnych grach wojennych. Chcę powiedzieć, że, jak gdyby paradoksalnie, im więcej coraz precyzyjniejszych broni zawierają arsenały, tym większą wagę zdobywa w realnym starciu przypadek, ponieważ tam, gdzie o skuteczności działania decydują coraz drobniejsze ułamki sekund, przepowiadanie skuteczności — masowo zadawanych ciosów przestaje być możliwe. Wojnę światową łatwo rozgrywać dowolną ilość razy komputerowym symulowaniem, lecz w rzeczywistości można ją rozegrać tylko raz, a wówczas za późno, by uczyć się na popełnionych błędach. Zresztą wojny toczone przez ostatnich dwadzieścia lat nie były skutkiem racjonalnych decyzji ludzkich. Nie są bowiem racjonalne decyzje, które nie dają nikomu wygranej, przynosząc wszystkim straty. Futurologia nie przewidziała ani jednej z tych wojen, choć tak się starała. Nie mogła jednak, bo żadna z jej metod nie daje podstawy do prognoz polityczno–mliitarnych. Jak wynika z tego fiaska, ten, kto chce wszystko przepowiedzieć, we wszystkim się myli. Romantyczne mierzenie sił na zamiary zostało więc w futurologii całkowicie zdyskredytowane. Analiza prac futurologicznych ujawnia wszakże, że owo „wszystko” zawierało fatalną lukę