Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W Black Wattle bywało wielu ludzi. Sami mężczyźni. Niesłychane podniecenie wywoływali zawsze ujeżdżacze dzikich koni, którzy co jakiś czas wpadali na farmę, pędząc przed sobą oszalały, rżący wniebogłosy tabun. Wydawało się wtedy, że wszystkie prace ustają; kto żyw rzucał swoje zajęcie i biegł oglądać wielkie widowisko. Atrakcje te trwały zwykle dwa tygodnie. Sibell dopiero przy pierwszej takiej okazji przekonała się ze zdumieniem, ilu czarnych mieszka na farmie, bo i oni z takim samym entuzjazmem jak biali gromadzili się przy arenie. Jej udało się zająć najlepszy punkt obserwacyjny na wysokim płocie między Charlotte a Netta. Mniej szczęśliwi tłoczyli się przy ogrodzeniu. Ujeżdżanie odbywało się metodycznie, dzień po dniu. Największe emocje budziło oczywiście poskramianie najbardziej opornych koni. Dopiero w walce z takim przeciwnikiem jeździec miał szansę w pełni zademonstrować swe umiejętności, toteż chętnych nie brakowało. Były to zarazem zawody przy udziale mnóstwa konkurentów, gdyż 219 PATRICIA SHAW o tytuły najlepszych ubiegali się ludzie z wielu okolicznych farm, a wszystko to bacznie obserwowali liczni handlarze koni. Sibell wprost zafascynował ten niezwykły spektakl: nigdy jeszcze nie widziała takich koni! Zawsze uważała, że są to zwierzęta posłuszne, urodzone do siodła i uzdy, choć czasami może im się zdarzyć jakiś kaprys. Ale te... to były prawdziwe bestie! Umiały robić użytek ze swych wielkich zębów i potężnych kopyt. Potrafiłyby nawet stratować człowieka na śmierć. Dosiadający ich jeźdźcy po kilku sekundach lądowali na płocie albo tuż pod kopytami. Niektórzy, nie zważając na śmiechy i gwizdy widowni, umykali z kręgu, nim dosięgły ich ciężkie kopniaki, wielu jednak odniosło bolesne kontuzje. Kilku ludzi kulało, było też dwóch takich, których zniesiono z areny. Charlotte zaczynała się denerwować, coraz głośniej bowiem rozbrzmiewały okrzyki z żądaniem występu jej synów. Wiedziała, że jest to rodzaj wyzwania: okażcie się lepsi od swoich podwładnych, jeśli chcecie zachować autorytet. Cliff wyszedł pierwszy. Uzbrojony jedynie w jutowy kantar, miał za przeciwnika ognistego czarnego ogiera. Kiedy już go dosiadł i otwarto wrota, koń jednym susem wyskoczył z ciasnej zagrody, a publiczność zaczęła odliczać sekundy. Tego, co działo się potem, nikt by nie nazwał pokazem eleganckiej jazdy. Czarna bestia szalała po kręgu, to skacząc, to dziko wierzgając, to znów galopując na oślep niebezpiecznie blisko ogrodzenia, tak że jeździec mógł tylko jakim bądź sposobem trzymać się jej grzbietu. Pojedynek wygrał ogier. Zarywszy się kopytami w miejscu, błyskawicznie opadł na kolana, i to był koniec. Cliff jak wystrzelony z procy przeleciał przez koński łeb. Przyszła teraz kolej na Zacka. On także miał zmierzyć się z tym samym koniem. Po kilku sekundach — o dziwo! — wciąż jeszcze siedział mu na grzbiecie. Nie zdołał założyć kantara, utrzymywał się jednak w pozycji jeździeckiej dzięki mocnym nogom wciśniętym z całej siły w obłe końskie boki. Ogier tymczasem stanął dęba, a potem zaczął kręcić się w kółko jak pies za własnym ogonem, wściekle kłapiąc przy tym żółtymi zębami tuż koło nogi jeźdźca. Gdy i to nie dało rezultatu, wygiął się cały w łuk i skoczył w górę, odbijając się od ziemi wszystkimi czterema nogami, następnie opadł na nie z tą samą kocią zręcznością i wreszcie ruszył galopem wzdłuż płotu, od czasu do czasu jeszcze mocno wierzgając parą tylnych kopyt. Kiedy Sibell już zaczęła myśleć, że Zack wyjdzie chyba z tej próby zwycięsko, jego nadal nie pokonany przeciwnik runął nagle na ziemię tuż koło płotu, zamierzając najwyraźniej zmiażdżyć swym ciężarem jeźdźca. Zack w porę zdołał zeskoczyć, 220 PIÓRO I KAMIEŃ wyszedł więc cało z opresji. Koniowi też nic się nie stało. Parskając poderwał się zaraz na nogi i jął triumfalnie odbywać zwycięską rundę po arenie. Zack utrzymał się na nim dłużej niż Cliff, on zatem wygrał konkurs na tym koniu. Zbierał teraz gratulacje od uradowanych kibiców, którzy postawili na jego zwycięstwo