Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Takie są fakty. Podczas pobytu w naszym leśnym schronie zrozumiałem jedno - nawet ostateczna klęska nie jest tak dotkliwa jak absolutna bez- silność. Kryjówka stała się dla mnie ciasną klatką. Wszystkie na- sze plany spaliły na panewce. Ale z drugiej strony, imperialni wy- raźnie wypierali Federację na Szajtanie i wiadomo było, że na tym nie poprzestaną Dariana Dark i jej poplecznicy mogli zaś - cze- mu by nie? - zdecydować się na eskalację konfliktu z użyciem taktycznej broni jądrowej. Nie mogłem już sobie pozwolić na wypady do miasta. Kontrole zostały bardzo zaostrzone, na wszystkich posterunkach pojawiły się skanery stacjonarne pozwalające rozpoznać człowieka mimo makijażu bioplastycznego. Nowy Sewastopol, pełen uzbrojonych przesiedleńców, stał się dla nas niedostępny. Ludzie ojca donosili, że oddziały, uzupełnione miejscową ludnością, są powoli wywo- żone z planety i przerzucane na Szajtan. W naszym kosmoporcie lądowały transportowce z Borga, She- ridana, Rura... i ani jednego z Wolnego Donu czy Sławutycza. Dariana zorganizowała nam niewielką, ale jakże efektywną czystkę etniczną. Orbity nad Nowym Krymem, zarówno wysokie, jak i niskie, po- spiesznie zapełniano platformami rakietowymi. Według pewnych danych, były wśród nich również laserowe, a przede wszystkim rentgenowskie, z jądrowym „środkiem". Ciężkich i topornych ga- zowych na razie nie użyto. Imperium nadal rzucało oddziały do piekła na Szajtanie, ale cią- gle nie wiedzieliśmy - nawet w przybliżeniu - co się tam właściwie dzieje. Obie strony podawały informacje o swoich miażdżących zwycięstwach i ogromnych stratach w szeregach przeciwnika. Czekaliśmy. Tak jak się obawiałem, nie udało się nam po raz trzeci odnaleźć legowiska Dariany, ale czułem, że najważniejsze wydarzenia rozegrają się gdzie indziej, nie na naszej planecie. Musieliśmy się stąd wydostać - tę rundę Dariana Dark wygrała na czysto. Czas płynął, pętla blokady zaciskała się coraz bardziej, a leśny schron stawał się zwykłą pułapką. Operacje poszukiwawcze bry- gad zataczały coraz szersze kręgi i ojciec tylko ponuro kręcił gło- wą, obserwując ich ewolucje przez peryskop. A potem nadszedł dzień X. Nie, nie był to dzień imperialnej inwazji. Wszystko zaczęło się, jak to zwykle bywa, od zupełnie nieznaczącego epizodu, a ja znowu znalazłem się w epicentrum wydarzeń. Jak już wspomniałem, bezczynność dręczyła mnie bardziej niż najcięższa praca czy wyrzeczenia. Nie mogłem już spokojnie pa- trzeć, jak Dariana umacnia siew Nowym Sewastopolu, jak po pla- necie rozpływa się fala jej fanatycznych zwolenników. Do Nowego Sewastopola przebijałem się prawie tydzień. Sze- dłem nocą, krążyłem i kluczyłem - wszystkie dworce autobuso- we, wszystkie przejazdy, mosty, tunele, a nawet skrzyżowania magi- strali starannie chroniono. Na tych posterunkach coraz rzadziej spotykało się ubranego w turystyczną szturrnówkę entuzjastycznego chłopaka z naszej planety, a coraz częściej pojawiali się brodaci przesiedleńcy z Borga, z tych, którzy zadomowili się u nas jako pierwsi, albo draby z osobistej gwardii Dariany. Nowy Sewastopol otoczono prawdziwym murem berlińskim - trzy metry wysokości plus metr drutu kolczastego na górze. Rów z wybetonowanym dnem i ścianami ciągnął się niczym blizna przez podmiejskie pola i zagajniki. W promieniu kilometra wszyst- kie drzewa zostały wycięte, a sympatyczne farmy, ukryte niegdyś pod wspaniałymi koronami drzew, wysadzono w powietrze albo spalono. Znowu musiałem zaufać morzu i znowu morze mnie nie zawiodło. Port Sewastopola bardzo opustoszał od czasu, gdy Dariana prze- jęła władzę na planecie, jednak trawlery i statki-chłodnie nadal kursowały, dostarczając czterem piątym ludności Federacji „fron- towe", „robotnicze" i zwykłe racje żywnościowe. Musiałem prze- płynąć spory kawałek, ale na brzeg wyszedłem już w granicach miasta. Portu i drogi morskiej nie zdążyli jeszcze zablokować, choć poczyniono już pierwsze przygotowania: pojawiło się betonowe ogrodzenie, a na brzegu leżały sterty siatki. Dariana najwyraźniej planowała otoczyć miasto jeszcze jednym pierścieniem, tym ra- zem drogą wodną. Wyszedłem, przebrałem się w suche rzeczy, schowałem skafan- der i w tych polowych warunkach naniosłem makijaż maskujący. Świt zastał mnie na ulicach Nowego Sewastopola. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to plakaty patriotyczne. Pla- katy wisiały wszędzie - na każdym rogu, w każdej witrynie za- mkniętych sklepów, na ścianach, murach i staromodnych słupach ogłoszeniowych, które zachowały się w centrum. Twórcy plaka- tów nie wysilali się zbytnio, czerpiąc garściami z dorobku radziec- kich autorów haseł propagandowych. Zobaczyłem: Matka ojczy- zna wzywa! i Kto śmiałby zaprzeczyć, że nasza armia nieraz ZMUSZAŁA DO PANICZNEJ UCIECZKI SŁYNNE WOJSKA IMPERIALNE?! OraZ Gaduła to znalezisko dla szpiega. Katarzynką nadal jechały ko- lumny autobusów z przesiedleńcami, zauważyłem, że teraz za kie- rownicami siedzą brodacze w swoich odwiecznych kombine- zonach. Zniknęły taksówki. Kilka restauracji i barów jeszcze działało, ale płynęły stamtąd dziwne, nieznajome zapachy. Szaro- gęsili się tam przesiedleńcy. Pewien klasyk powiedział, że kulturę kraju należy oceniać po jej stosunku do ludzi starych i słabych, do kobiet i dzieci. Patrzyłem na blade, milczące i zastraszone kobiety z Borga, które usługiwały i sprzątały w restauracjach (widocznie nasze kelnerki w końcu zre- zygnowały) i znowu zmuszałem się do twierdzenia, że brodaci mę- żowie tych kobiet nie są niczemu winni, że takimi uczyniło ich okrut- ne, podłe życie... Tylko dlaczego tak ochoczo poddali się tej podłości? Nieważne, że nosili brody i anglosaskie imiona; nasi z Wolnego Donu i Sławutycza mogliby okazać się jeszcze bardziej źli i zawzięci