Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Ponieważ za moimi plecami te sukinsyny adaptowały mojego Hacker Snac- ka na sześćdziesiątkęczwórkę. Skrzywiła się. — Przepraszam. Nie sukinsyny, dzieci, tylko gnojki. — Wyluzuj się, Step. — Wyglądała na zdenerwowaną. 74 — Nigdy nie pytali o pozwolenie, nie zaproponowali, że go kupią, nie ma kontraktu, umowy o honorarium, ani razu nie napomknęli o tym, a miałem ich za przyjaciół. — To nie powód, żeby wyżywać się na mnie i na dzieciach, Step. — Nie wyżywam się na was! — Krzyczysz i używasz języka, którego nie chcę tłumaczyć dzieciom. Step przechylił się i spojrzał na dzieciaki siedzące na tylnych siedzeniach. — Nie wściekam się na was, dzieci. Niektórzy faceci w pracy zrobili mi coś bardzo podłego i złego, więc na nich się złoszczę. A co do słów, których użyłem, nigdy ich nie używajcie, chyba że ktoś, komu ufaliście, wbije wam nóż w plecy. W takiej sytuacji macie moją zgodę, żeby ich używać, lecz nigdy przy matce. — Wielkie dzięki — powiedziała DeAnne. — Myślisz, że za dziesięć lat będą pamiętać o tej rozmowie? — Ktoś wbił ci nóż w plecy? — To taka figura retoryczna, Robbie — wyjaśniła DeAnne. — Nikt nie wbił noża twojemu tacie, choć za chwilę może oberwać ode mnie. — Przykro mi — odrzekł Step. — Byłem w błędzie. Jestem taki... — Szukał właściwego słowa. — Wściekły. Wściekły. Nie o to słowo mu chodziło, lecz być może to odpowiednie w ogóle nie istniało. — Rzucasz w takim razie pracę? — Stanowczo. Najpierw wypłacą mi takie odszkodowanie, by pokryć moje długi, a potem do diabła z nimi. — Jeszcze tylko sugestia, Step — powiedziała. — Tak? — Nie rzucaj pracy w San Francisco. Mogą unieważnić twój bilet, a nie mamy na Visie dość pieniędzy, żeby cię było stać na podróż. — Chyba masz rację. Poczekam, aż wrócę. — Poza tym może to wszystko nieporozumienie, pomyślałeś o tym? Może ktoś nie zauważył, że podpisałeś umowę wyłączającą Hacker Snacka. Może pan Keene nie wie, że pracuje się nad nim. — Może świnie mają skrzydła? — Latające świnie! — wrzasnął Robbie. Latające świnie były nieprzemijają- cym żartem w rodzinie: DeAnne miała nawet dwie porcelanowe latające świnki i jedną wypchaną, trzymała je na półce przy lustrze w łazience. — Uwaga na dole! — Pomysł latających świń obsrywających z góry przechodniów był wkładem Stę- pa do świńskiego folkloru w rodzinie, a zarazem oczywiście częścią, którą Robbie uwielbiał najbardziej. — Step, nic nie rób pochopnie. 75 Innymi słowy, pomyślał Step, jeśli nawet mnie okradają, powinienem zostać w tej wszawej pracy z tymi gnidami. — Nie powinno cię to zaskakiwać — doszła do wniosku DeAnne. — To zna- czy, jeżeli robisz coś za plecami Dicky'ego, dlaczego on nie miałby czegoś robić za twoimi? — Może po prostu nie chcę przebywać w miejscu, gdzie każdy robi coś komuś za plecami. — Dokładnie — argumentowała DeAnne. — Myślisz, że nie chcę, abyś od- szedł? Pomyśl jednak — fakt, że próbują zaadaptować Hacker Snacka na sześć- dziesiątkęczwórkę, oznacza, że to może być wyśmienity pomysł pod względem komercyjnym. Będziesz na targach komputerowych, razem z szefami każdej firmy software'owej. Może nadszedł dla ciebie czas, żebyś sam sprzedał prawa do Hac- ker Snacka? — Jesteś w tym naprawdę dobra. — Jestem — przyznała nieskromnie. — Chciałbym tylko wiedzieć, gdzie nauczyłaś się tyle o polityce przedsię- biorstw? Będąc sekretarką w oddziale CDFR na uniwersytecie BYU? — Nie — zaprzeczyła. — Wszystkiego, co wiem o spiskowaniu, nauczyłam się jako doradca prezydium Stowarzyszenia Pomocy, kiedy obmyślaliśmy, jak sprawić, żeby biskup pozwolił nam zrobić to, co musimy, chociaż on był inne- go zdania. — Plan więc jest następujący: uśmiecham się jakby nigdy nic w San Franci- sco, wracam do domu z umową na samodzielną sprzedaż programu. — Potem idziesz do pracy w poniedziałek rano i pierwsze, co robisz, nim ktoś przekaże komuś, że wiesz, co wisi w powietrzu, to uzyskujesz kopię kontraktu, który podpisałeś, gdzie Hacker Snack jest wyłączony z umowy z Eight Bits Inc. — Dokładnie. Będzie mi potrzebna. Mogą ją po prostu zgubić, no nie? Twier- dząc, jakobym podpisał taką samą umowę jak wszyscy pozostali, lecz gdzieś się zapodziała, ale proszę, tutaj jest standardowa umowa, nigdy nie było też innej... — No to jesteśmy — powiedziała DeAnne. — Życzę ci cudownego lotu. Masz cztery minuty do wejścia na pokład, a musisz pokonać bramki bezpieczeństwa! — Kocham cię! Kocham was, dzieciaki! Przypomnijcie Steviemu, że ciągle ma ojca. — Pocałuj! — krzyczała Betsy. — Nie ma czasu, serduszko — odparła DeAnne. Mimo to Step szarpnął tylne drzwi, obdarzył oboje szkrabów wielkim, gło- śnym całusem, po czym zamknął drzwi i pomknął do samolotu. Właśnie zamie- rzali zamknąć drzwi, kiedy dotarł, toteż wpuścili go do środka. Wciśnięty w sie- dzenie z kolanami przy brodzie pozwolił sobie pomarzyć trochę, co może go cze- kać w San Francisco. Całe zadanie polegało na tym, by sprzedać prawa do Hacker 76 Snacka komuś, kto był w stanie tyle zapłacić z góry, że będzie mógł pozwolić so- bie na rzucenie dotychczasowej pracy. Nie był do końca przekonany, czy może się modlić o takie rzeczy, szczególnie gdy jest zły i plany zemsty chodzą mu po gło- wie, lecz musiał to powiedzieć po cichu: Boże, niech to się uda. Niech wszystko pójdzie jak należy. Wyzwól mnie. Zwolnij mnie do domu. Chociaż większość dzieciństwa Step spędził nad zatoką, nigdy nie był we- wnątrz Cow Palące1. Wchodząc do środka po raz pierwszy, musiał przyznać, że zasługuje na swoje miano: budynek wielki niczym obora, wypełniony szerega- mi budek wystawienniczych, przypominających stanowiska do dojenia. W każ- dej budce panował maksymalny hałas. Nadszedł czas przetrwania i czas rozkwi- tu