Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Na przodzie kolumny dostrzegłem Rali, lecz najwyraźniej nie miała czasu, by szukać mnie wzrokiem. Tłum rozproszył się i... pierzchnął na pola, między inne obejścia. Wsunąłem sztylet do pochwy, a z ziemi wyrwałem kołyszącą się włócznię. Cassini z pewnością również rzuci się do ucieczki. Podniesienie ręki na maga uważane było za najgorszą zbrodnię, lecz na moich dłoniach znajdowało się już tyle przelanej krwi, że nie przejmowałem się dodatkowymi kilkoma kroplami, bez względu na to, czy miały pochodzić od czarodzieja, czy od kogoś innego. Cassini jednak nie uciekł. Nie biegł też wraz z innymi. Dojrzałem go dokładnie w tym samym miejscu, w którym znajdował się przed atakiem tłumu. Stał pośrodku ulicy. Stał samotnie; najwidoczniej wszyscy asystenci i doradcy opuścili go, umykając z pozostałymi. Nie wiem, czy był w szoku, czy też kierował nim jakiś wewnętrzny przymus. Nagle wyrzucił ręce ku niebu i zaczął wykrzykiwać tajemnicze słowa w nieznanym języku. Powstrzymałem się od rzutu włócznią. Znieruchomiałem. Grzmot, który wydarł się z niebios, rykiem swym zagłuszył bębny Gwardii. Służący, Janosz, ranni - wszyscy bez wyjątku sprawiali wrażenie osłupiałych. Upiorne od bladości twarze spojrzały w górę. Grzmot narastał. Wtem z niezmierzonych głębin bezchmurnego nieba, wynurzyła się olbrzymia ręka utworzona z błękitnych płomieni. Sięgnęła w dół w naszym kierunku. Chciałem krzyczeć i zapaść się pod ziemię, lecz nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu. Ręka dotknęła Cassiniego. Krzyki maga zmieniły się w oszalałe piski, w miarę jak ogniste palce oplotły jego drżące ciało. Ręka uniosła go jakieś dziesięć stóp nad ziemię... i zacisnęła się mocno, w geście, jakim ogrodnik rozgniata robaka. Palce rozwarły się wypuszczając na drogę to, co pozostało po Cassinim. Po chwili płomienne ramię zniknęło nam z oczu jakby nigdy się nie pojawiło. Odwróciłem się. Janosz stał ciągle w tym samym miejscu. Minąłem go, przeszedłem przez szczątki drzwi mego domu, omijając leżące wszędzie zakrwawione ciała. Na zewnątrz usłyszałem krzyki i lamenty świadczące o tym, że wróciła rzeczywistość, a raczej to, co za nią uważamy. Nie chciałem dzielić się z nikim swymi przemyśleniami. Zwyciężyliśmy, to prawda. Ale ta „wojna,” jako że nie można było inaczej określić owych wydarzeń, dla mnie jeszcze się nie skończyła. Trzeba było stoczyć jeszcze jedną bitwę, odnieść jeszcze jedno zwycięstwo; byliśmy to winni tym, co zginęli oraz tym, co mieli się dopiero narodzić. - SZLACHETNY ALMARYKU Antero i kapitanie Janoszu Ketherze Szary Płaszczu, wystąpcie. Znajdowaliśmy się w Cytadeli Sędziów. Od opisywanych przeze mnie wydarzeń nie upłynął jeszcze tydzień, a wydawało się, jakby dzielił nas już od nich cały wiek. Stara Gwardia, jeszcze do niedawna uważająca się za jedyną władzę tego miasta, zniknęła bez śladu. Pośrodku Ławy Sędziów zasiadał Ecco. Po dwóch dniach od bitwy Sisshon ogłosił wszem i wobec, że cierpi na rzadko spotykaną chorobę i zszedł z areny społecznej, udając się na leczenie. Jego zwolennicy oddali się ważnym obowiązkom, które również zmusiły ich do opuszczenia miasta. Trzy dni po bitwie zniesiono stan wyjątkowy i życie w Orissie zaczęło powoli wracać do normy. Zmiany rzucały się jednak w oczy, a jednym z najważniejszych wydarzeń było pasowanie Janosza na rycerza. Po ceremonii stwierdził z powagą, że jego tytuł nie jest dziedziczny. - Na pewno obawiają się co też mogłoby na nich sprowadzić dziecko takiego mieszańca. Jednak cieszy mnie ten zaszczyt, ponieważ wszyscy wiemy, że koniec świata nadejdzie wraz z moją śmiercią... lub z mym przeobrażeniem. - Roześmiał się gromko. Ku radości wszystkich, pęta magów, które od jakiegoś czasu krępowały miasto, zostały rozerwane. Popleczników Cassiniego przestano widywać publicznie. Szczerze mówiąc, żaden z magów nie miał śmiałości paradować po ulicach miasta z taką pychą i zarozumialstwem jak uprzednio. Jeneander, Prevotant i im podobni starali się za wszelką cenę zrozumieć zasady nowego porządku i znaleźć sposoby, dzięki którym mogliby odzyskać utraconą kontrolę nad Orissą. Gamelan powrócił z odosobnienia i przemawiał teraz w imieniu magów. W tym podniosłym dla nas wszystkich momencie zajmował miejsce na ławie tuż obok Ecco. Staliśmy słuchając uważnie jego słów. Za naszymi plecami znajdowały się rzesze przyjaciół, począwszy od Rali przez Malarena aż do połowy mieszkańców Jałowej Skały. - Decyzją Rady - kontynuował Ecco - po dogłębnym rozważeniu problemu i po konsultacji z odpowiednimi siłami duchowymi ogłaszamy Wielkie Odkrycie - podróż, która ma na celu zjednoczenie mieszkańców tego miasta z nieznanymi istotami zamieszkującymi ziemie znane powszechnie pod nazwą Odległe Królestwa. Kierujemy prośbę ku wszystkim mieszkańcom Orissy oraz krain znajdujących się pod naszą protekcją, aby dostarczali szlachetnemu Almarykowi Antero oraz rycerzowi Szaremu Płaszczowi wszystkiego, co będzie im niezbędne, aby z powodzeniem wypełnić to zaszczytne zadanie. Proklamujemy wyprawę pokoju, która będzie ogromnym krokiem w nową, złotą erę naszego miasta. - Szlachetny Antero... kapitanie Szary Płaszczu, jedźcie. Odszukajcie Odległe Królestwa. Ostatnia Podróż ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Miasto duchów Wyruszyło nas tylko dwudziestu, lecz wszyscy byliśmy twardzi, nieugięci, zaprawieni w bojach i młodzi. Przyświecał nam jeden wspólny cel: Odległe Królestwa; kierowaliśmy się jedną zasadą: nie robić tego, co oczywiste. Dobrze, że przygotowaliśmy się do tej ekspedycji jak do wojennej wyprawy, ponieważ od czasu gdy opuściliśmy Orissę - tuż po zimowej burzy - poprzez wylądowanie na Wybrzeżu Pieprzowym, aż po podróż do źródeł rzeki, nic nie odbywało się spokojnie ani normalnie