Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nikt nie odpowiedział. - Pytałem, czy się rozumiemy? Wolno, jeden po drugim, potwierdziliśmy skinieniem głowy, ostatni był Lacrosse. - Dziękuję. Policjant zaprowadził nas do wozu patrolowego. Pomogłem Angeli ulokować się na tylnym siedzeniu i zająłem miejsce obok niej. Policjant wsunął się za kierownicę i ruszył. Obejrzałem się. Przez tylne okno dostrzegłem Gastona Tilmanta. Stał samotny trochę z boku i patrzył, jak odjeżdżamy. Wydawał się lekko zgarbiony. Tak oto między przemykającymi reflektorami samochodów a czarno-srebrnym dzikim morzem stał wysoki, silny mężczyzna około pięćdziesiątki, który wyglądał jak uosobienie wszystkich smutków i kłopotów, jakie tylko istnieją na świecie. - Rozumiem Tilmanta - oświadczyła Angela. Natychmiast po powrocie do domu zrzuciliśmy mokre ubrania i wskoczyliśmy do łóżka. - Na pewno się nie pchał do takiej misji. Oczy ma nad wyraz poczciwe, wygląda na dobrego człowieka, spełnia tylko swój obowiązek. - Tak - zgodziłem się. - Rozgrzałaś się już? Nie jest ci zimno? - Jest mi cudownie, Robercie... Robercie... Boję się o ciebie. - Nonsens. - To nie nonsens! Chcą cię widzieć martwego. Boże, co ze mną, jeśli ci się przydarzy coś złego? - Nic się nie zdarzy - uspokajałem ją i jednocześnie myślałem: Miejmy nadzieję, dziś wieczorem niewiele brakowało. Angela poderwała się nagle i objęła mnie mocno. - Boję się, tak się boję! Chodź do mnie, Robercie, chodź szybko! Chcę cię mieć przy sobie! - Drżała na całym ciele. Przylgnąłem do niej i kochaliśmy się znowu z rozpaczliwą gwałtownością. Potem leżeliśmy cicho i usłyszałem jej spokojny oddech. Zgasiłem nocną lampkę. Nad morzem przetaczały się pociągi. Jeszcze przez chwilę miałem otwarte oczy, a potem nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Ze snu wyrwała mnie nagle Angela, szarpiąc mnie za ramię i coś wołając. Z trudem dochodziłem do siebie. - Co... jest? - Przepraszam, najdroższy, że cię budzę! Ale chcę ci coś pokazać. - Stała naga przy łóżku i pochylała się nade mną. - Która godzina? - Wpół do piątej - odparła. - Nie chciało mi się już spać. Wstałam, wyszłam na taras i nie wierzyłam własnym oczom. - Co się stało? - Chcę ci właśnie pokazać, chodź. Wyskoczyłem z łóżka i nagi pomaszerowałem za nią na taras, cały w kwiatach i zanurzony teraz w jaskrawym blasku wschodzącego słońca. Spojrzałem w dół na miasto, gdzie również jasno lśniły domy, podobnie jak spokojne i gładkie morze. - Nie w dół, ale w górę - zawołała Angela. - Na zboczu. - I ręką wskazała kierunek. - Obok cyprysów! - Obok cyprysów na stromym zboczu za domem dojrzałem migdałowca w chmurze różowych kwiatów. Słoneczne promienie tworzyły wokół niego nieziemską poświatę. - Obserwuję to drzewo od lat - oznajmiła. - W czerwcu nie kwitło ani razu, a tego roku zakwitło. Pamiętasz mnichów z Wyspy Świętego Honorata i legendę o migdałowcu? - Oczywiście. Wybiegła do pokoju i wróciła z aparatem fotograficznym. - Muszę to sfotografować - była bardzo podniecona. - Kwit nie przecież dla nas, Robercie. Założę album ze zdjęciami, które tylko dla nas będą mieć znaczenie. To będzie pierwsze. - Podniosła aparat do oczu. - Odradzać się będzie w kwiatach dla nas dwojga - szepnęła, spoglądając na mnie. - Do dzieła - uśmiechnęła się. - I to szybko... Pusty basen lśnił w słońcu bielą. Paul Seeberg, podobnie jak ja, był tylko w koszuli i spodniach, z dnia na dzień gorąco dokuczało coraz bardziej. W lekkich pantoflach spacerowaliśmy pod zielonym dachem z cedrów, oliwek i palm. W prześwicie drzew przed podjazdem do domu Hildy Hellmann widziałem kolorowe rabaty kwietne i znajomy basen. Kamienne płyty były w wielu miejscach popękane. Na dnie leżały gałęzie i buszowały małe jaszczurki. Było południe i cisza ogarniała park. Seeberga, który dopiero co wrócił z Niemiec, chyba zaskoczyłem swoją wizytą. Myślałem, że będzie zwlekał ze spotkaniem lub odmówi, on jednak oświadczył, że woli zaraz odpowiedzieć na moje pytania. Tak więc przyjechałem tu taksówką. Poinformowałem go, co mi we Frankfurcie powiedział ten strażnik, Fred Molitor, rzekomo przez niego do tej rozmowy upoważniony. Nie zdradziłem, że wiedziałem o spotkaniu bankierów we „Frankfurter Hofie”, jak i tego, że odwiedzałem potem uczestników tej konferencji. - Wszystko się zgadza - potwierdził. - Jak najdokładniej. Nawet w koszuli i spodniach nie tracił fasonu poważnego i wzbudzającego zaufanie bankiera. - Gdy Molitor zadzwonił, poradziłem mu, żeby zwrócił się z tym do pana. Czy to się panu na coś przydało? - Trudno jeszcze powiedzieć, dlatego chciałem pomówić z panem. - Chętnie pomogę, o ile będę mógł. - Pachniał znów tym swoim „Gres pour homme”, był odświeżony i wypoczęty, nie zaszkodziła mu widocznie ani praca we Frankfurcie, ani lot, ani zmiana klimatu. - Nie muszę mówić, jak się czułem, słysząc relację Molitora. - Mogę sobie wyobrazić, że był to szok, gdy się pan dowiedział, że szef szperał w pańskim biurku, w szafach i sejfach w całym wydziale, jakby podejrzewał pana o popełnienie jakiegoś przestępstwa. Sprowokowałem go i zareagował oczywiście gwałtownie. - Przestępstwa? Dlaczego? Nie, nie, tak nie myślałem. - Pozwoli pan... - Przepraszam, ale proszę pozwolić mi skończyć. Domyśliłem się, o co panu chodzi, ale tak nie było i nie mogło być. Żeby znaleźć dokumenty, jakieś papiery dotyczące transakcji, które jako rzekomy przestępca chciałem usunąć, czy też bez jego wiedzy sporządzić i podpisać, pan Hellmann nie musiał pustoszyć mego wydziału. - Nie musiał? - Nie zna pan organizacji banku, panie Lucas, w tej instytucji nie mogłoby się zdarzyć nic, o czym by się pan Hellmann normalną drogą nie dowiedział, czego by nie zaaprobował, sam nie ustalił i nie przekazał do realizacji. Jestem wprawdzie generalnym pełnomocnikiem, ale nie dysponuję przecież bankiem w banku. Dział dewizowy należy do domu bankowego jak każdy inny dział. A więc pan Hellmann nie mógł liczyć na to, że znajdzie coś, o czym by nie wiedział. - Seeberg zatrzymał się przy kolumnie, zwieńczonej zmurszałą głową Janusa z dwoma obliczami, z których jedno patrzyło przed siebie w przyszłość, a drugie zwrócone było w tył, ku przeszłości. W zamyśleniu obserwował rzeźbę. - A może spodziewał się, że czegoś nie znajdzie? - spytałem. - Spodziewał się, czy raczej bał