Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Co za przenikliwość! - Naprawdę? A może czyni ich moimi dziećmi? Czy ojciec nie rządzi w jakszu? Kellhus bał się, że aluzja jest zbyt mglista, ale Cnaiür powiedział: - Więc dla ciebie jesteśmy dziećmi? - Czy mój ojciec użył cię jak narzędzia? - Odpowiedz! - Dziećmi? Oczywiście. Jakże inaczej mój ojciec mógłby cię tak łatwo wykorzystać? - Podstępem! - Zatem dlaczego tak się mnie boisz, Scylvendzie? - Dość! - Byłeś słabym dzieckiem, prawda? Często płakałeś. Kuliłeś się, gdy ojciec podniósł rękę... Powiedz, Scylvendzie, skąd o tym wiem? - Bo tak można opisać każde dziecko! - Ukochałeś Anissi ponad inne żony nie dla jej urody, lecz ponieważ tylko ona wytrzymuje twoją udrękę i nadal cię kocha. Tylko ona... - Powiedziała ci to! Ta dziwka ci to powiedziała! - Pragniesz niedozwolonego związku, pragniesz... - Dość, powiedziałem! Od tysięcy lat d?nyaini wyostrzyli swoje zmysły poprzez selekcję potomstwa, uczyli się dostrzegać to, co poprzedza. Dla nich nie było tajemnic. Nie było kłamstw. Ile słabości ma ten Scylvend? Jak wiele popełnił przestępstw serca i ciała? A wszystkie niewyobrażalne. Wszystkie zdławione furią i ciągłymi wyrzutami sumienia, ukryte nawet przed nim samym. Jeśli Cnaiür był podejrzliwy, to Kellhus zapłaci mu za tę podejrzliwość. Prawdą. Niewyobrażalną prawdą. Wówczas Scylvend albo uratuje swoje złudzenia, porzucając podejrzliwość, i uzna Kellhusa za szarlatana, którego nie należy się bać, albo też pogodzi się z prawdą i podzieli się niewyobrażalnym z synem Moënghusa. Każda z tych możliwości służy misji Kellhusa. Zaufanie Cnaiüra się umocni, czy będzie wynikać z pogardy, czy z miłości. Scylvend gapił się na niego z otwartymi ustami i oczami rozszerzonymi zdumioną zgrozą. Kellhus przejrzał jego mimikę, widział już, jaki wyraz twarzy, jaki ton i jakie słowa go uspokoją lub jak go rozwścieczyć. - Czy tak się zachowują wszyscy zaprawieni w bojach wojownicy? Cofają się przed prawdą? Ale coś poszło nie tak. Z jakiegoś powodu słowo „prawda” zdławiło agresję Cnaiüra, który stał się spokojny, ospały jak wykrwawiane źrebię. - Prawda? Wystarczy ci wypowiedzieć jakieś słowo, by zmienić je w kłamstwo. Ty nie mówisz tak jak inni. Znowu ta jego wiedza... ale jeszcze nie jest za późno. - A jak mówią inni? - Słowa, które wypowiadają, nie... należą do nich. Ludzie nie podążają szlakami, które sami wytyczyli. Pokaż mu to szaleństwo. On zrozumie. - Mowa ludzi jest pozbawiona szlaków, Scylvendzie... jak step. Natychmiast zrozumiał swój błąd. W oczach Scylvenda zapłonęła furia i nie sposób było nie zrozumieć jej przyczyny. - Step nie ma szlaków, co?! - warknął Cnaiür. Czy taką ścieżkę obrałeś, ojcze? Nie było wątpliwości. Moënghus obrał step, centralny symbol wiary Scylvendów, za swoje najważniejsze narzędzie. Wykorzystując metaforyczną zbieżność między stepem, na którym nie ma dróg, oraz głębokimi koleinami scylvendzkich obyczajów, mógł pchnąć Cnaiüra ku czynom, które w innych warunkach nie przyszłyby mu do głowy. Aby zachować wierność stepowi, należy odrzucić obyczaje. A skoro nie ma tradycyjnych zakazów, każdy czyn, nawet zabójstwo ojca, staje się dopuszczalny. Strategia prosta i efektywna. Ale w końcu okazała się zbyt prosta, zbyt łatwa do rozszyfrowania. Dzięki niej Cnaiür zyskał zbyt głęboki wgląd w sprawy d?nyainów. - Znowu huragan! - krzyknął Scylvend. Oszalał. - Każde słowo to bat! - ryczał. - Każde! W jego twarzy Kellhus dostrzegł żądzę mordu. W oczach - lśnienie zemsty. Byle do granicy stepu. Musi mi pomóc przemierzyć ziemie Scylvendów, nic więcej. Jeśli nie podda mi się do czasu, gdy dotrzemy do gór, zabiję go. * * * Tej nocy garściami zbierali suchą trawę. Cnaiür ją podpalił. Usiedli przy małym ognisku, jedząc w milczeniu. - Dlaczego uważasz, że Moënghus cię wezwał? - spytał Cnaiür. Zdumiał sam siebie, wymawiając to imię. D?nyain jadł ze spojrzeniem utkwionym w złotych płomieniach. - Nie wiem. - Musisz coś wiedzieć. Wysłał ci sny. Lśniące w ogniu, nieprzeniknione błękitne oczy spojrzały na niego. Zaczyna się badanie, pomyślał Cnaiür, ale potem przypomniał sobie, że zaczęło się już dawno, od jego żon w jakszu, i nigdy nie ustało. Miara jest wieczna. - Sny były tylko wizjami - powiedział Kellhus. - Obrazami Shimehu. I gwałtownej walki między ludźmi. Sny o historii. To dla d?nyainów jest zakazane. On to ciągle robi, pomyślał Cnaiür. Nieustannie umieszcza w swych odpowiedziach uwagi, które aż się proszą o warknięcie albo pytanie. Historia jest zakazana dla d?nyainów? Ale tego właśnie chciał: odciągnąć duszę Cnaiüra od ważniejszych pytań. Co za przeklęta subtelność! - A jednak cię wezwał - nalegał Cnaiür