Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nagły huk dochodzący z przodu ostrzegł ich, że łowy będą musieli odłożyć na później. Dudniący odgłos nie przypominał poprzedniego, był znacznie donośniejszy. Nie widzieli, skąd dobiega. W pewnym miejscu rzeka po prostu znikała z pola widzenia i pogrążała się w mgle. - Wodospad! - krzyknął Hal. - Zatrzymajmy się i oceńmy sytuację. Z prawej strony znaleźli niewielką zatoczkę, w której woda tworzyła wir. Podpłynęli do brzegu, wyciągnęli łódź na piasek, a potem przedarli się przez dżunglę nad brzeg rzeki, skąd mogli przyjrzeć się wodospadowi. W jednym miejscu woda spadała prostopadle w dół, wprost na grzbiety ostro zakończonych skał. - Tam to nie chcemy płynąć - stwierdził John Hunt. - Ale widzicie tę rynnę? Nie możemy nią spłynąć, ale moglibyśmy przeciągnąć łódź na linkach cumowniczych. Plan okazał się równie podniecający jak pokonywanie bystrzyn. Wiosłując podpłynęli jak najbliżej rynny, ale posuwali się tuż przy brzegu, gdzie prąd nie był jeszcze zbyt silny. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Napo zapomniał chyba nawet o cieniu kondora. 39 Po chwili wysiedli z czółna. Nurt był bystry, ale woda sięgała im tylko do piersi. Był to świetny sposób na ucieczkę przed tropikalnym słońcem! Nie mieli na sobie ciężkich strojów myśliwskich używanych w północnym klimacie. Cały ich strój składał się z cienkiej koszuli, przewiewnych spodni i pary południowoamerykańskich sandałów zwanych alpargatas. Zamoczenie nie mogło im zaszkodzić, nie licząc oczywiście tytoniu w fajce Johna Hunta. ^L Bagaż w łódce też był dobrze zabezpieczony, nawet broń zaj dowala się w wodoodpornych pojemnikach. Amunicję schowano do aluminiowego pudła, podobnie jak aparat fotograficzny, filmy, lekarstwa i dokumenty. Ale Charlie - głowa Jivaro - był tylko przywiązany za włosy do ławki. Przetrzymał za życia słońce i deszcz, więc mógł to zrobić i teraz. Hal i Napo trzymali cumę. Lina ta, przywiąza- '' na do dziobu, była upleciona z lian. Oparli się o skały i spuszczali linę po kilka cali. Łódź powoli zsuwała się rynną rufą do przodu. Roger i jego ojciec trzymali za burty po obu stronach rufy. Ich zadanie polegało na kierowaniu czółna w dół, pomiędzy skałami. - Jeśli woda zbije cię z nóg, Roger, złap za nadburcie... Łódź ześlizgiwała się w dół wraz ze strugą wody, która spływała ze skał jak okap dachu. Dno było bardzo nierówne. Przez jakiś czas Roger chwiał się na skale, gdzie woda sięgała mu do kostek, by po chwili wpaść w dół aż po szyję. 40 Kurczowo wczepił się w burtę. Pomagał łodzi, a ona stanowiła jego oparcie. - Nie za szybko! - zawołał John Hunt do dwójki luzującej cumę. Ryk wody prawie go zagłuszał. Ale było już za późno. Przyśpieszająca rufa pchnęła go. Stracił równowagę i spadł prosto w spieniony wir. To mogło być niebezpieczne. Wirując tuż pod powierzchnią wody mógł się poranić o skały. Mógł nawet stracić przytomność i zostać na dnie. Pozostała trójka z niepokojem czekała, aż Hunt się wynurzy. Kiedy już byli gotowi pozostawić łódź swemu losowi i rzucić się na pomoc, obok rufy pojawiła się jego głowa. Hal roześmiał się z ulgą, gdy zobaczył, że fajka nadal tkwi w zębach ojca. Na ociekającej wodą twarzy malował się wyraz zaskoczenia i oburzenia. Ojciec nie był przyzwyczajony do takiego traktowania przez siły natury. Po chwili i jemu poprawił się humor, gdy wszyscy z powrotem znaleźli się w łódce. Płynęli szybko pod zwieszającymi się nad wodą gałęziami drzew, ale był to raczej bezpieczny odcinek rzeki. Gdy Hal pochylał się szukając czegoś na dnie łodzi, sucha gałąź wsunęła mu się pod pasek i zanim zdążył zawołać, zawisł w powietrzu. Próbował pochwycić odpływające czółno, ale udało mu się złapać tylko worek z kartoflami. Pozostał w bardzo żałosnym położeniu - wisiał głową w dół, ściskając z ponurą miną worek 4i z kartoflami. Wtem gałąź złamała się, a Hal wraz z kartoflami spadł do wody. Pozostali przybili do brzegu i wesołymi kpinkami powitali Hala, który chwiejnym krokiem wyszedł z wody, wciąż dźwigając swój ciężar. Na plaży zjedli obiad. Później pokonali kolejne bystrzyny. Wreszcie późnym popołudniem bardzo zmęczona czwórka przycumowała łódź do brzegu. Wysokie drzewa miały im posłużyć nocą za dach nad głową. Twarz na szlaku Wydawało im się, że to idealne miejsce na rozbicie obozu. Obok leżało urocze jezioro o szerokości stu stóp. Ryby znaczyły jego gładką powierzchnię kółkami i smużkami. Tuż za jeziorem wznosiła się czarna ściana dżungli rozświetlona na górze przez kwitnące żółto i purpurowo drzewa oblane blaskiem zachodzącego słońca. Leniwe białe czaple przeleciały powoli nad głowami podróżników. Postanowili zanocować pod wielkimi puchow-cami w pobliżu rzeki. Nie było tam podszycia, zaczynało się po kilku jardach. Kiedy skończyła się słabo zalesiona przestrzeń i wyrosła przed nimi dżungla, John Hunt znalazł wąską ścieżkę. - Przypomina szlak - stwierdził. - Czyżby Indianie? Napo spojrzał na ścieżkę z powątpiewaniem. Potem zbadał miękką ziemię i wskazał na ślady. Nie były to ślady człowieka. - Spójrzcie, chłopcy - powiedział Hunt. -Oto pierwsze tropy zwierząt, jakie widzicie w Amazonii. Te dziwne nakłucia zrobiły kopyta pekari. - To, zdaje się, odmiana dzików? - spytał Hal. 43 - Czytałem o nich. Łączą się w stada i nie boją się atakować ludzi. - Masz rację. Kiedy nadchodzą, najbezpieczniej wspiąć się na drzewo. Znałem pewnego podróżnika, który siedział na drzewie przez trzy dni i trzy noce. - Zbadał pozostałe ślady. - Wydaje mi się, że zwierzęta przychodzą tutaj nocą do wodopoju. A to są ślady kapibary - wskazał tropy ] dziwacznie ściętych ukośnie stóp. - To największy gryzoń świata, wielki jak owca. Tu widzicie ! ślady jeleni. - Tak - przyznał Hal. - Rozpoznałbym je wszędzie, przypominają tropy jeleni w Kolorado, Kanadzie i lasach stanu Maine. - A tu jest coś, czego nigdy przedtem nie widziałem. Ślady, które wskazywał, były gładkie i okrągłe, jakby zostały wyciśnięte przez wielkie talerze. - Tigrel - wykrzyknął Napo. - To niedobre miejsce. - Tak, to jest tigre - potwierdził Hunt. - Co to jest tijgrej? - dopytywał się Roger, powtarzając nazwę tak, jak wymawiali ją Napo i ojciec. - W całym Meksyku i Ameryce Południowej nazywają to zwierzę tigre> chociaż tak naprawdę nie chodzi o tygrysa. Ma na futrze kropki, a nie pręgi. Kiedy przekroczymy granicę z Brazylią, gdzie mówi się po portugalsku, usłyszymy nazwę onca, która oznacza irbisa. A my nazywamy go jaguarem. Bez względu na to, jaką nosi nazwę, jest królem dżungli. 44 - Niedobrze - wyjęczał Napo. - My wracać. - Znowu dostał choroby „my-wracać" _ stwierdził z niesmakiem Hal. - Co za okazja! Mogę zrobić świetne zdjęcia, gdy przyjdą do wodopoju! - Okazja na danie z miłych podróżników - dorzucił z przekąsem Roger. - Nie martw się - pocieszył go ojciec. - Mało prawdopodobne, by nas zaatakowały, jeśli zostawimy je w spokoju