Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Popatrzył na Pabla i uśmiechnął się znowu. — No i co słychać? — zapytał. Pablo nie odpowiedział, a Robert Jordan przyjrzał się uważnie trzem pozostałym mężczyznom przy stole. Jeden miał dużą twarz o spłaszczonym, złamanym nosie, płaską i brunatną jak szynka z Serrano, a długi, cienki, sterczący ukośnie z ust papieros rosyjski sprawiał, że wydawała się jeszcze bardziej płaska. Ten mężczyzna miał krótkie, szpakowate włosy i siwą szczecinę na policzkach, a ubrany był w powszechnie tu noszony czarny kaftan zapięty pod szyję. Gdy Robert Jordan spojrzał na niego, opuścił wzrok na stół, ale nadal patrzał spokojnie i nie zamrugał powiekami. Dwaj pozostali byli najwyraźniej braćmi. Bardzo do siebie podobni, niscy, krępi i smagli, mieli ciemne oczy i ciemne włosy zarastające nisko na czoło. Jeden miał bliznę na skroni nad lewym okiem. Kiedy Jordan popatrzał na nich, odpowiedzieli mu spokojnym spojrzeniem. Jeden wyglądał na jakieś dwadzieścia sześć—osiem lat, drugi mógł być o dwa lata starszy. 66 ERNEST HEMINGWAY — Na co tak patrzycie? — zapytał pierwszy z braci, ten z blizną. — Na was — odrzekł Robert Jordan. — Widzicie coś osobliwego? — Nie — odpowiedział Robert Jordan. — Chcecie papierosa? — Czemu nie — rzekł mężczyzna. Dotychczas jeszcze nie palił. — To takie same jak te, co miał tamten. Tamten od pociągu. — A wyście byli przy pociągu? — Wszyscyśmy byli — odpowiedział spokojnie mężczyzna. — Wszyscy z wyjątkiem starego. — To właśnie powinniśmy teraz zrobić — odezwał się Pablo. — Jeszcze jeden pociąg. — Możemy — odrzekł Robert Jordan. — Po moście. Zauważył, że kobieta Pabla odwróciła się od ognia i słuchała. Kiedy powiedział słowo „most", wszyscy zamilkli. — Po moście — powtórzył z wolna i wypił łyk absyntu. Właściwie mogę to wywołać — pomyślał. — I tak do tego dojdzie. — Ja na ten most nie idę — odezwał się Pablo patrząc w stół. — Ani ja, ani moi ludzie. Robert Jordan nic nie odpowiedział. Spojrzał na Anselma i podniósł kubek. — W takim razie zrobimy to we dwóch, stary — rzekł i uśmiechnął się. — Bez tego tchórza — dodał Anselmo. — Coście powiedzieli? — zapytał go Pablo. — Do ciebie nic. Do ciebiem nie gadał — odparł Anselmo. Robert Jordan spojrzał nad stołem ku miejscu, gdzie przed ogniem stała kobieta Pabla. Dotychczas nie odezwała się ani nie dala żadnego znaku. Ale w tej chwili powiedziała dziewczynie coś, czego nic mógł dosłyszeć, a ta wstała od ognia, przesunęła się pod ścianą, uniosła derkę wiszącą u wylotu jaskini i wyszła. Chyba teraz się zacznie — pomyślał Robert Jordan. — Zdaje się, że to już. Nie chciałem, żeby tak było, ale widocznie nie ma innej rady. : KOMU BIJE DZWON 67 — Wobec tego zrobimy most bez twojej pomocy — powie- dział do Pabla. — Nie — odparł Pablo, a Robert Jordan zauważył, że na twarz wystąpiły mu krople potu. — Ty tu nie będziesz wysadzał żadnego mostu. — Nie? — Nie wysadzisz żadnego mostu — powtórzył z naciskiem Pablo. — A co wy na to? — zapytał Robert Jordan kobiety Pabla, która stała przy ogniu, zwalista i nieruchoma. Obróciła się do nich i powiedziała: — Ja jestem za tym, żeby most zrobić. Ogień oświetlał jej twarz ciepło zarumienioną, smagłą i przystojną teraz w jego blasku. — Co ty gadasz? — zapytał Pablo, a kiedy obracał głowę, Robert Jordan dostrzegł na jego twarzy wyraz człowieka zdradzo- nego, na czole zaś krople potu. — Jestem za mostem, a przeciwko tobie — powiedziała kobieta. — Nic więcej. — Ja też jestem za mostem — odezwał się mężczyzna o płaskiej twarzy i złamanym nosie, rozgniatając papierosa o stół. — Mnie most nic nie obchodzi — powiedział jeden z braci. — Jestem za mujer Pabla. — Ja również — rzekł drugi brat. — Ja również — oświadczył Cygan. • Robert Jordan obserwował Pabla i jednocześnie opuszczał prawą rękę coraz niżej i niżej, gotów na wszelki wypadek, nieomal pragnąc, żeby to się okazało konieczne — (czując, że tak może byłoby najprościej i najłatwiej, ale nie chcąc psuć tego, co poszło tak dobrze i pamiętając, jak szybko cała rodzina, cały klan czy cała banda może podczas kłótni obrócić się przeciwko obcemu, i myśląc zarazem, że to, co mógłby zrobić tą ręką, byłoby najprost- sze, najlepsze i chirurgicznie najsłuszniejsze, skoro już do tego doszło) — i patrzał na kobietę Pabla, i widział, że rumieniła się 68 ERNEST HEMINGWAY dumnie, radośnie, zdrowo, w miarę jak jej składano te zapewnie- nia wierności. — Ja jestem za Republiką — powiedziała uszczęśliwiona. — A Republika to most. Później będziemy mieli czas na inne projekty. — Ty! — rzeki z goryczą Pablo. — Ty ze swoją głową byka i sercem kurwy. Myślisz, że będzie jakieś „później" po tym moście? Wyobrażasz sobie, co się wtedy stanic? — To, co się musi stać — odpowiedziała kobieta. — Co ma się stać, to się stanie. — A dla ciebie to nic, że zaczną cię ścigać jak zwierzę po tej sprawie, z której nie będziemy mieli żadnej korzyści? Ani też, że można przy tym zginąć? — Nic — odparła kobieta. — I nie próbuj mnie nastraszyć, tchórzu. :— Tchórzu — powtórzył gorzko Pablo. — Przezywasz czło- wieka od tchórzów dlatego, że ma taktyczne wyczucie. Dlatego, że potrafi z góry przewidzieć skutki jakiejś głupoty. Nie jest tchórzo- stwem poznać się na tym co głupie. — Ani nie jest głupie poznać się na tchórzostwie — dokończył Anselmo nie mogąc się oprzeć chęci wypowiedzenia tego zdania. — Masz ochotę zginąć? — zapytał go poważnie Pablo, a Robert Jordan wyczul, jak nicretoryczne jest to pytanie. — Nie. — To trzymaj język za zębami. Za dużo gadasz o rzeczach, na których się nie rozumiesz. Nie widzisz, że to poważna sprawa? — zapytał niemal żałośnie. — Czy tylko ja jeden widzę całą jej powagę? Zdaje się, że tak — pomyślał Robert Jordan. — Zdaje się, że tak, Pablo, mój stary. Z wyjątkiem mnie. Ty to widzisz i ja widzę, i ta kobieta też wyczytała to w mojej dłoni, ale jeszcze tego nie widzi. Nie, jeszcze nie widzi. — Czy ja na darmo jestem przywódcą? — pytał Pablo. — Wiem, co mówię. A wy nie. Stary plecie głupstwa