Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

I ja byłam 46 uczona tej dystyngowanej formy ruchu, którą podziwia się u królów, ale w epoce zaćmienia powoli zapominano o konwenansach. Tamtej zimy nikt nas już nie zapraszał i zamiast noworocznej fety odbyła się tylko uroczysta kolacja rodzinna. Nie zauważyłam, że przy stole pojawili się dalsi krewni, zaproszeni widocznie na całą zimę, zostali u nas nawet gdy zaczęło brakować dosłownie wszystkiego. Ojciec dzielił się z nimi swoją porcją. Śnieg padał już ósmy miesiąc, kiedy wydano dekret. A następnego roku nie było już ani wiosny ani lata. Lud rozkopał groby na cmentarzu i urządzał uczty tuż za bramą. Zwyczaj grzebania zmarłych jakby ginął, więc pewnego razu, gdy Ninon zasnęła przy fortepianie i nie dało się jej obudzić, a miała takie sztywne palce, te same palce, którymi potrafiła zagrać wszystko, sprawiła nam kłopot. Ojciec, zafrasowany i dziwnie milczący, zamknął na klucz drzwi salonu, lecz ktoś musiał roznieść nowinę, bo Juan przybiegł z kuchni, nie zdjąwszy nawet fartucha, domagając się wydania, jak to określił, surowca. I wtedy zemdliło mnie pierwszy raz w życiu. Mnie, wiecznie głodne dziecko swej epoki, przemarznięte do szpiku kości w jedwabnych pantofelkach i zwiewnej sukience. Na szczęście miałam jeszcze futra, które Oleg pracowicie zdzierał z upolowanych harpii, sam też garbował i zszywał skóry. U progu epoki zaćmienia niczym nie przypominał syna arystokraty. Rozczochrany i nieogolony, nosił te same co ja futra własnego wyrobu i wysokie buty wojownika. Ręce, czerwone i popękane od mrozu, krył, nawet siedząc przy ogniu, w puszystych rękawicach. Prosiłam, by zrobił takie i dla mnie, ale jakoś nie miał czasu, wiecznie przejęty planowaniem łowów. Widziałam lęk w jego oczach, gdy składano przed domem ludzkie trofea, winił sam siebie, że unika trudniejszych polowań, nie tropi smoków, które ponoć mnożą się w górach. Przetrzebić to stado było obowiązkiem książęcych dzieci, toteż i we mnie drzemała chęć, by zapolować, zapomnieć się w tym i może nawet zginąć, byleby odegnać lodowaty wicher i nie czuć już nic. Nie przewidywaliśmy wtedy, że może nastąpić coś gorszego niż zimno, które uczeni mężowie w stolicy zwą dziś zlodowaceniem. W każdym razie Oleg jako jedyny zachował zimną krew i uderzył kucharza w twarz tak silnie jak tylko mógł, zabrał ojcu klucz do salonu i urządził Ninon pogrzeb godny księżniczki, co prawda w naszym ogrodzie, ale i tak wymagało to pokonania wielu trudności. Zaspy sięgały ramion, a mimo to przez dwa dni pilnowano, by wiodąca do bramy ścieżka była porządnie oczyszczona. Nie udało się ściąć żadnego drzewa na trumnę, lecz zastąpiono ją moim starym pudełkiem dla lalek. Brat wysypał je prosto na podłogę strychu. Pogrzebałam tam świat zabaw, mając piętnaście lat i teraz ze zdziwieniem przyglądałam się poskręcanym kończynom, oderwanym głowom, które nie krwawiły i niemo uśmiechnięte zapraszały do zabawy. Pomyślałam, że wiele lalek można by jeszcze naprawić, ale w domu nie było dziecka, nie miałby kto rozbierać ich w poszukiwaniu intymnych tajemnic, rozkręcać i łamać, a tym gumowym wypalać drutem, rozgrzanym na kominku, piętna o sobie tylko czytelnych znaczeniach. Zostałabym chętnie na chwilę w zaułku tamtego mikroświata, ale brat zadzwonił kluczami i musiałam zejść do ludzi, znowu rozmawiać... Zastępowałam coraz częściej matkę, ukrytą w rodowej sypialni za zasłonami z purpurowego brokatu, nietykalną w aurze urojonych chorób. Mieliśmy prawo używać purpury ze względu na pochodzenie matki z rodziny królewskiej, toteż w każdym moim stroju czerwieniły się kosztowne dodatki, po których poznawano mnie w mieście, tak jak bratu kłaniano się na widok purpurowego okrycia. Był godny króla, prosty w kroju, obszerny płaszcz. Oleg nie nosił go tamtej zimy i matka gniewała się z początku, dopiero po tej historii z Ninon zobojętniała, coraz rzadziej też sprzeczała się z synem, bo nie istniał już powód do kłótni. Mroźną zimą chłopi zakradli się do ogrodu, by odkopać moje pudło dla lalek. Wynieśli je aż na dziedziniec wsi i pożarli zawartość, ponoć na wpół surową, bo ognisko przygasało. O pierwszym brzasku Oleg już wiedział co się stało, wyjechał z kilkoma stajennymi i wyciął w pień wszystkich mężczyzn we wsi. Co tam zobaczył, nie opowiedział, choć dotąd nie miał 47 przede mną tajemnic. Wiedziałam, że kochał muzykę i jej twórczynię, napisałam wiec dla niego walc żałobny w jej stylu. Nikt przede mną nie stworzył smutnego jak mróz walca i było mi żal, gdy brat podarł nuty, zabraniając grać tę melodię. Brudnopis zniszczyłam sama, nie wybaczywszy Olegowi tego wybuchu złości. Od tego dnia zamykałam na oba klucze drzwi mojego pokoju, nim położyłam się do łóżka, by nie mógł przyjść kochać mnie, więc stracił nas obie. Zakazałam mu również wstępu do moich snów, a spałam ostatnio coraz lepiej, gdyż zaczęłam pracować. Ujeżdżałam młode smoki, które ku radości ojca urodziły się silne i zdrowe, choć jakby karłowate, lecz wchodziliśmy przecież w rok ciemności, który przeraził świat bardziej niż zimno. Odkryłam, że można wiele cienkich ubrań kłaść jedno na drugie i czuć się wtedy jak w futrze dorosłej harpii, a że do snu rozbierałam się sama, bo pokojówki dawno już rozpierzchły się po domach rozpusty, starczyło mi cierpliwości, by zdejmować te delikatne szmatki jedną po drugiej. Niania, która teraz z braku lepszego zajęcia prała nasze ubrania, odratuje przepocone jedwabie i żorżety, bym miała czym bawić się w ubieranie następnego ranka. Smoki, ze względu na niebezpieczeństwo, wolno było ujeżdżać dopiero po południu, półsenne i obżarte rozmrożoną korą. Spod zielonych pazurów zwierząt tryskały kawały lodu, łapy ocierały się nienaturalnym dla smoka, wymuszonym ruchem i dopiero stanowcze pociągnięcia uprzęży przywoływały potwora do porządku