Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Muszę złapać ten ekspres. A może nie? — Ależ tak. Dalszą część podróży odbędziesz drogą powietrzną, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. W Kopenhadze będzie ktoś na ciebie czekał. Pomoże ci we wszystkich trudnościach, jakie możesz napotkać. Do widzenia. * * * W niewielkiej kamieniczce w Brugii doktor Otto Berlin odłożył słuchawkę i spojrzał ponad stołem na Sonię Karnell, która właśnie nalewała kawę. Odczekał, aż poda mu filiżankę i dopiero wtedy zaspokoił jej ciekawość. — Serge Litów rozpoczyna swoją ucieczkę. Jest w tej chwili na Midi w Brukseli. Puścili go wolno. Twierdzi, że wie, gdzie znajduje się główna baza Teleskopu. — Ależ to cudownie! — Doprawdy? — Berlin przesunął spojrzeniem po szarych ścianach i pozłacanych ramach, w których panujący tu mrok nie pozwalał dostrzec obrazów. Wysokie kamieniczki po przeciwnej stronie ulicy odcinały cały dopływ światła. — O tym, czy mu się udało, dowiemy się dopiero wtedy, gdy go przesłuchamy. Teraz najważniejszą sprawą jest przerwanie nici między nim a obławą Teleskopu. Wsiądzie w pierwszy samolot do Kopenhagi. Sprawdź, o której przylatuje, i załatw kogoś, żeby tam na niego czekał. Kogoś, kto potrafi uciąć każdy ogon. Dzisiejszy dzień będzie bardzo niebezpieczny — dla wszystkich. W tym także dla szacownego doktora Henriego Goldschmidta, Pośrednika. * * * Wartownik z okna na pierwszym piętrze zauważył nadjeżdżającego Mercedesa 280E, który między sunącymi gęsto samochodami lawirował w stronę masywnej drewnianej bramy wjazdowej do bazy polowej Teleskopu, w pobliżu dworca Brussels Midi. Powiadomił strażników na dole i brama rozwarła się gładko do wewnątrz, wpuszczając Beauraina na podwórze. Siedząca obok niego Luiza Ha-milton obejrzała się przez ramię i zobaczyła, jak brama zamyka się z powrotem, odgradzając ich od ulicznego ruchu. — Ciekawe, gdzie jest teraz Litów — mruknęła. — Chodźmy na górę, to się dowiemy. 53 Brukowane podwórko było dość małe, ze wszystkich stron zamykał je wysoki, sześciopiętrowy budynek. Wszystkie pomieszczenia z oknami wychodzącymi na podwórze należały do Teleskopu. Wynajęto je fikcyjnie na nazwisko barona de Graera. Prócz Mercedesa Beauraina stała tu tylko furgonetka rzeźnika, zatankowana do pełna ze stojącego w rogu dystrybutora i ustawiona przodem do bramy, aby mogła wyjechać bez chwili zwłoki. Henderson przebywał w pokoju operacyjnym na pierwszym piętrze. W kącie stał potężny nadajnik radiowy, obsługiwany przez radiooperatora w słuchawkach na uszach. Szkot siedział przy biurku pod ścianą, na której wisiała ogromna mapa północnej Europy z wyrysowanymi czerwonym flamastrem wszystkimi możliwymi powietrznymi, drogowymi i kolejowymi trasami wiodącymi z dworca Brussels Midi. Podniósł się na powitanie. — Co oznaczają te małe niebieskie szpilki? — spytała Luiza. — Moich ludzi, z którymi mogę się skontaktować przez radio albo telefon w ciągu trzech minut. — Tu aż się roi od tych szpilek! — Żałuję tylko, że nie ma ich więcej — odparł lakonicznie Szkot. — Nadeszła chwila prawdy — powiedział, zwracając się do Beauraina. — Serge Litów, pseudonim Trędowaty, znajduje się na dworcu Brussels Midi. Dzwonił z budki telefonicznej i rozmawiał dwie minuty. Kupił bilet na T.E.E. do Amsterdamu, który odjeżdża o 9.43. — Spojrzał na wielki zegar ścienny. — Czyli właśnie w tej chwili. * * * Od momentu powrotu na peron, Litów rozegrał wszystko niezwykle chytrze. Z biletem w ręce podszedł do specjalnej tablicy, na której widniała kolejność wagonów Trans-Europ Express. Wagon numer trzy prowadzony był tuż za lokomotywą. Max Kellerman — który pozostawił Litowowi kręcenie się po peronie, a sam nie ruszył się z miejsca — obserwował uważnie zza swojej gazety, jak Rosjanin spogląda na bilet, po czym przenosi wzrok na tablicę. To była pantomima przeznaczona dla ewentualnych obserwatorów. Kellerman przebiegł w myślach stacje, na których zatrzymywał się ekspres przed przybyciem do Amsterdamu. Bruksela-Północ, Antwerpia Wschodnia, Ro-osendaal, Rotterdam i Haga. Na każdej z nich Henderson na pewno kazał już umieścić po jednym choć człowieku na wypadek, gdyby Litów wysiadł gdzieś po drodze. Kellerman miał pozostać w pociągu aż do Amsterdamu. Ekspres wtoczył 54 się na peron, pięć luksusowych wagonów za lokomotywą o opływowym kształcie, i stanął. Litów wsiadł do wagonu numer 3 natychmiast po rozsunięciu się automatycznych drzwi, przepychając się grubiańsko obok kobiety, która właśnie zbierała się do wysiadania. To był stary trik: odczekać, aż drzwi zaczną się zamykać, i wyskoczyć z powrotem na peron, zostawiając swój cień w pociągu, który uwięzie go w siną dal. Ale Litów już po chwili zszedł po schodkach i stanął znów na peronie. Co on, do diabła, kombinuje?! Kellerman jednym okiem obserwował Litowa, a drugim zawisł na czerwonej wskazówce sekundowej peronowego zegara. Zza jego pleców wyszedł spokojnym krokiem Alphonse i zajął stanowisko na sąsiednim peronie. Kellerman wsiadł do ekspresu tuż za jakąś kobietą, która omal nie spóźniła się na pociąg, tak że dla patrzących z boku wyglądali na parę. Znalazłszy się w środku, zajął miejsce w pobliżu przejścia do następnego wagonu, wagonu numer 3. Nie ma żadnej dodatkowej zapowiedzi odjazdu T.E.E., żadnego wołania konduktora, żadnych gwizdków. Drzwi się zamykają i pociąg rusza. Litów nie spuszczał wzroku z sekundowej wskazówki zegara i bezbłędnie skalkulował sobie wszystko w czasie. Wskoczył do wagonu na sekundę przed zetknięciem się drzwi. — Potrójny blef — mruknął pod nosem Kellerman, kiedy ekspres zaczął nabierać szybkości. Do następnej stacji, Brukseli-Północ, było tylko kilka minut jazdy