Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Dobrze. — Starkadowi ulżyło, gdy już wiedział, co począć. — Niech ludzie się przygotują. Zaatakujemy i rzucimy się do ucieczki. Dwaj mężczyźni, młody i stary, obeszli obozowisko i przyciszonymi głosami przekazali rozkazy ludziom siedzącym grupkami. Vanirowie przestali narzekać i ich ponure, gniewne spojrzenia ustąpiły uśmiechom oczekiwania. Bez względu na szansę, zawsze woleli walczyć niż czekać. Wstali i po cichu przygotowywali się do nocnego marszu i bitwy. Wielu owinęło się płaszczami i kocami, by stłumić szczękanie metalowych łusek, broni i tarcz. Starkad pomyślał, że powinni przyczernić metal sadzą z ognisk, ale odrzucił ten pomysł. Mogli otulić się opończami dla zachowania ciszy, ale żaden Vanir udający się na coś, co mogło okazać się ostatnią bitwą, nie chciałby się źle prezentować. Starkad mimo wszystko był zadowolony. Nawet jeśli ich szansę były niewielkie, to przynajmniej większe niż żadne. I dobrze było prowadzić ludzi do boju! Żałował jedynie tego, że mogą wszyscy zginąć i wtedy nikt nigdy nie będzie opiewał tej bitwy na dworach Vanaheimu. Pieśni i poematy unieśmiertelniały bohatera. Pogwizdując, sprawdził kciukiem ostrość topora. Rozmyślania przerwał mu Jaganath, który zaszedł go bezszelestnie od tyłu. — Wybierasz się dokądś, Starkadzie? — Tak. Postanowiliśmy odbyć spacer w dół zbocza i zabawić się nieco z czarnowłosymi. Potem pójdziemy do domu. Możesz zatrzymać swoje złoto. Mam wrażenie, że gdybym na nie czekał, miałbym z niego niewielki pożytek. — Żal mi rozstawać się z tobą, ale jeżeli takie jest twoje życzenie, nie stanę ci na drodze. Co więcej, mam coś, co może wam się przydać. Starkad zmrużył oczy. — Co? — zapytał podejrzliwie. Ten cudzoziemiec zgodził się na jego dezercję dziwnie łatwo. — Zrobiłem dla was wszystkich ochronne amulety. Zawierają święty proszek, który ochroni was przed wykryciem i bronią waszych wrogów. Gopalu, pomóż mi je rozdać. — To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony — rzekł Starkad, gdy czarnoksiężnik zawiesił mu na szyi maleńki woreczek na jedwabnym sznurku. Młodszy Vendhianin rozdał amulety pozostałym wojownikom. — To najmniej, co mogę zrobić — odparł z uśmiechem Jaganath. Kiedy Vanirowie odeszli, Gopal zapytał: — Wuju, czy ci ludzie Północy rzeczywiście są tacy głupi, na jakich wyglądają? Jaganath uśmiechnął się i pokiwał głową tak, że zatrzęsły się jego liczne podbródki. — Czyż ich prostota nie jest wzniosła, bratanku? Są tak mało subtelni, że człowiek doszukując się spisków, które nigdy by im nie przyszły na myśl, mógłby przechytrzyć samego siebie. Nie ma ofiar lepszych od dobrowolnych, a nigdy żadna owca nie szła na stół ofiarny chętniej niż ci głupcy. Wśród tego tłumu tam w dole jest Cymmerianin wynajęty przez Hathor–Ka. Jeżeli pościg i obłożone klątwą złoto zawiodło, trzeba się go pozbyć. Nie wolno ryzykować, gdy gra toczy się o tak wysoką stawkę. Jeszcze nie jestem pewien, kto i po co ściągnął tu te demony, ale wiem, co zrobić. Te talizmany poszczują je na ludzi obozujących w dolinie. W ten sposób Cymmerianie przestaną nam zagrażać i jednocześnie jaskinia będzie pusta. Zatem bez przeszkód wykonam najważniejsze obrzędy. — Ty zawsze planujesz wszystko tak elegancko, wuju — rzekł Gopal z przypochlebnym podziwem. Daleko w dole, we wnętrzu ziemi, koścista i odziana w łachmany postać siedziała ze skrzyżowanymi nogami w ciemnym, bocznym tunelu. Od czasu do czasu mruczała jakieś starożytne inkantacje i uśmiechała się do siebie. XV BITWA WŚRÓD GROBÓW Cymmeriański obóz rozciągał się w poprzek Pola Śmierci po ograniczające je zbocza doliny. Wojownicy ułożyli omszałe kamienie kurhanów i uprzątnęli świadectwa zbezczeszczenia. Jednakże prawdziwe oczyszczenie jeszcze nie było możliwe. Można go było dokonać jedynie przez przelanie krwi świętokradców. Conan powoli wędrował przez obozowisko, wdychając dym torfowych ognisk i słuchając przyciszonych rozmów. W innych armiach młodzi i niedoświadczeni ludzie rozprawialiby nerwowo o tym, co ich czeka. Ci z niewielkim doświadczeniem pyszniliby się minionymi zwycięstwami. Prawdziwi weterani zaś trzymaliby się osobno, doglądając rynsztunku i próbując złapać trochę snu. Cymmerianie pod tym względem, jak i pod wieloma innymi całkowicie różnili się od pozostałych nacji. Ze strzępków rozmów, jakie wychwycił mijając ogniska, Conan wywnioskował, że rozmawiają o codziennych sprawach: o swoich żonach i dzieciach, o bydle i kłopotach z sąsiednimi klanami. Było tak, jakby przybyli nie na bitwę, a na jarmark