Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie z taką twarzą — odparła, wysłuchawszy jej prośby. — Prawda, przyda się dodatkowa para rąk, nie mamy aż takich dochodów, by szastać srebrem na prawo i lewo. W tym momencie na schodach prowadzących na piętro pojawił się mężczyzna. Zszedł i zbliżył się do stołu osłoniętego rzeźbionym parawanem. Wyglądało to tak, jakby jego pojawienie się ostatecznie przeważyło szalę na jej korzyść — usłyszała jedynie wskazówki, gdzie ma złożyć rzeczy i że ma brać się do roboty. Tak więc przyniosła temu, jedynemu jak dotąd, gościowi tacę ze śniadaniem. Był wysoki, wyższy od Kuna, miał szerokie ramiona, ostre rysy twarzy i czarne włosy. Nie była w stanie określić jego wieku — w każdym razie nie był zbyt młody. Gdy postawiła tacę, sięgnął po kufel. Zdało się jej wówczas, że świat zamarł — zobaczyła złotą bransoletę na jego ręku. Całą uwagę skupiła na tym kawałku metalu. Zadziałał jednak jakiś pierwotny instynkt samozachowawczy i pewna była, że się niczym nie zdradziła. Odchodząc od stołu, zastanawiała się, czy to moc Ropuch sprawiła, że tak szybko odnalazła tego, którego szukała… Tak czy inaczej, był tutaj, ona zaś musiała dopilnować, by na noc kamyk znalazł się w jego łożu. Co się stanie, jeśli on postanowi jechać dzisiaj dalej? Czy zdoła go wyśledzić i podrzucić po zmroku odłamek skały? Chwilowo nie spieszył się, w końcu usłyszała, ku swej uldze, że targuje się z oberżystką o cenę kolejnego noclegu. Używając podstępu, wymawiając się koniecznością odniesienia pościeli do jednego z pokoi, udała się na górę. Tam jednak zdała sobie sprawę, że nie wie, który z pokoi przy wąskim korytarzyku należy do niego. Tak pochłonął ją ten problem, że zauważyła czyjąś obecność dopiero wtedy, gdy poczuła ciężką rękę na barku i usłyszała szorstki młody głos. — O, jest ta nowa… — za nią stał młody mężczyzna o chłopięcym wyrazie twarzy, choć na policzkach widać było zarost, a przekrwione oczy i potargana czupryna nie dodawały mu uroku. Gdy zobaczył jednak jej twarz, skrzywił się z obrzydzeniem i odepchnął ją tak silnie, że upadła na podłogę. — Ale pokraka! Masz ode mnie całusa! — chciał splunąć, ale ślina nie zdążyła opuścić jego ust, gdy para silnych dłoni złapała go i cisnęła o ścianę. Mężczyzna ze złotą bransoletą przyglądał mu się z obrzydzeniem, nie zwalniając uchwytu. — Co jest? — szarpnął się młodszy. — Zabieraj te łapy, kolego! — Kolego!? Nie jestem twoim kolegą czy poddanym, Urre, a ty nie jesteś w Roxdale. Zaś co do niej, to nie jej wina, że ma taką twarz. Może z powodu takich jak ty, gotowych wleźć pod każdą napotkaną kieckę, powinna być za to wdzięczna Mocom. — Ropucha! To twarz ropuchy… — wyglądał, jakby ponownie chciał splunąć, najwyraźniej jednak musiało go powstrzymać coś, co zobaczył w spojrzeniu tamtego. — Puszczaj! Wyszarpnął się i przeklinając ruszył niepewnie ku schodom. Dziewczyna tymczasem pozbierała się i podniosła upuszczoną pościel. — Zrobił ci krzywdę? Potrząsnęła milcząco głową. Wszystko stało się tak nagle, było takie dziwne. To, że on uniósł rękę w jej obronie… Nie pojmowała tego. Najszybciej, jak mogła, poszła dalej ku zakrętowi korytarza. Tuż przed nim obróciła się i akurat dostrzegła, jak znika w drzwiach, przy których zaczepił ją Urre. Wiedziała już, gdzie mieszka. Teraz jednak co innego nie dawało jej spokoju. Ropucha… ta kula mgły. która spłynęła na nią w nocy… co takiego zrobiła z jej wyglądem? Pomacała się po twarzy, lecz na dotyk nic się nie zmieniło. Żadnych różnic! Potrzebne jest lustro… jeśli znajdzie się w tej gospodzie taki luksus. W końcu znalazła jedno w kuchni. Okazała się nim taca, którą kazano jej wyczyścić do połysku. Odbicie nie było zbyt ostre, dostrzegła jednak bez trudu brzydkie, brązowe plamy na skórze… Rzeczywiście, przypomniała sobie obietnicę złożoną przez głos i odetchnęła z ulgą. To okropieństwo zejdzie samo, gdy spełni swą rolę i wykona, co trzeba… A skoro tak, to im szybciej to zrobi, tym lepiej. Tylko jak znaleźć po temu okazję? Sporo wywiedziała się o mężczyźnie z bransoletą od posługacza, który okazał się kopalnią wiadomości: mężczyzna ten nazywał się Tristan i niedawno jeszcze był dowódcą straży u jakiegoś lorda. Teraz był wolny i szukał prawdopodobnie lepszego pana, może zbierał własną drużynę. Wzmocnił ją już paroma zbrojnymi podczas krótkiego pobytu w gospodzie. Nie pił dużo, choć ci, z którymi siedział, a zwłaszcza Urre, syn jakiegoś lorda, zamawiali tyle, że można by się było w tym wykąpać. Były to plotki, lecz zawsze lepsze niż niewiedza. Sama obserwowała go uważnie przy każdej okazji. Ogarniało ją dziwne uczucie, gdy przypatrywała mu się ukradkiem. Obserwowała tego, który ją zhańbił i teraz nawet się nie domyślał, jak bliska jest chwila, gdy zapłaci za ten uczynek. Gdyby nie ta ozdoba, byłby ostatnim, którego podejrzewałaby spośród wszystkich w gospodzie. Urre — jak najbardziej, dwóch czy trzech innych o podobnym sposobie bycia, również. Przynajmniej tak się zachowywali, dopóki nie zobaczyli jej twarzy. Lecz Tristan był zagadką, której nie umiała rozwikłać. Jego obecne zachowanie nie pasowało zupełnie do tego, jak kiedyś z nią postąpił. W niczym nie zmieniało to jednak jej planów. Toteż gdy o zmierzchu udało jej się niepostrzeżenie dopaść schodów, od razu podążyła do jego pokoju. Pościel na łóżku była zmięta, ale nie zrobiła niczego, by ją wygładzić. Wepchnęła kamyk głęboko pod poduszkę i błyskawicznie pobiegła na dół, gdzie zaczynało się już robić tłoczno