Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. — Co tak na mnie patrzysz? — Ja przecież tylko tak... — tłumaczyła się, odwracając wzrok od jego zmienionej twarzy. — Powiedz mi... — Co? — przeciął niegrzecznie. — Nic tu do mówienia nie ma. Jeden kolega miał do mnie napisać z Bułgarii. Głupstwo. — Do widzenia — szepnęła Maja, poruszona i zmieszana. Nazajutrz, zaraz po lekcji, Maja oświadczyła Michałowi, że śpieszy się do domu. Nie zdziwił się, nie zapytał dlaczego, powiedział tylko, że wybiera się zaraz na plażę. Cały czas był małomówny i choć wszystko odbywało się normalnie, czuła w nim jakąś sztywność. By ją zmniejszyć, zagadała parokrotnie o obojętnych sprawach, strzegąc się aluzji do tego, co zaszło poprzedniego dnia. „Alek nie pytał o nic, a wszystko wiedział”... Ona tak samo. Wracała do domu sama, bardzo szybko. Wszedłszy na schody, zatrzymała się przed skrzynkami na listy, trzeba sprawdzić, czy listonosz już był. Był... Za przegródkami jaśniał gdzieniegdzie papier kopert i pocztówek. Wrzucono je na pewno dopiero co, listonosz nigdy nie zjawiał się wcześniej niż koło południa, nic więc nie mogło jeszcze zajść. W mieszkaniu pusto, jak zawsze o tej porze. Oby tylko ojciec nie zaszedł niespodziewanie, mogłoby to zniweczyć jej zamiary! Przymknęła okno i zsunęła zasłony, zostawiając niewielką szczelinę, i ustawiła krzesło w taki sposób, żeby chodnik prowadzący ku wejściu na klatkę schodową był widoczny. Zaraz!... Przecież do klatki schodowej można dotrzeć i od drugiej strony, z okna nie da się jej obserwować, musiałaby mocno się wychylić. A więc trzeba być w przedpokoju, otworzyć zatrzask i nasłuchiwać, czy nie rozlegnie się podejrzany dźwięk. Jak długo?... Tego przewidzieć nie sposób, może bardzo długo. „Będę cierpliwa” — postanowiła siadając z książką w pobliżu wyjściowych drzwi. Nie otworzyła jej, myśli krążyły wokół zadania, które ją czekało. Nie tylko cierpliwości potrzeba, by się powiodło, ale także szczęścia — no i odwagi. To ostatnie największe jej sprawiało kłopoty. Jeżeli złodziej przyjdzie, a ona w najważniejszej chwili przestraszy się i cofnie? „Nie, nie! — mówiła do siebie kategorycznie, tłumiąc lęk przed tym kimś nieznanym i na pewno wrogim, z kim może lada chwila wypadnie się jej zetknąć. — Nie boję się i nie będę się bała!” Niech Michał odzyska swój list, skoro mu tak na nim zależy. Bo Maja nie uwierzyła słowom Michała o koledze w Bułgarii. Podejrzenie, które powzięła w dniu, kiedy się poznali, i które później, w toku dalszych spotkań, zaczynało się chwiać, zamieniło się w pewność: list, którego Michał oczekiwał, to list od dziewczyny. Inaczej — dlaczegóż by wszystko tak ukrywał i tak przeżywał? Nie miała mu tego za złe, rozumiała go. Gdyby sama czekała na taki list i dowiedziała się, że nigdy do niej nie dotrze? Ach, to byłoby okropne! Nie można się dziwić, że Michał się martwi, ani żywić o to pretensji. A że równocześnie jest jej smutno, to już trudno, widocznie musi tak z nią być. Trzeba się z tym pogodzić — i trzeba Michałowi pomóc. Na schodach cisza. Z przeciwka dobiega głoś radia, gdzieś za ścianą stukocze cicho maszyna do pisania, żadnych kroków, żadnych podejrzanych szmerów. Spróbowała czytać, odrywając co chwila oczy od książki i nadsłuchując — i w jakiejś chwili gwałtownie drgnęła: zgrzyt kluczyka!... Uchyliła drzwi, wyjrzała: starsza, tęga pani stała przed skrzynką i z wyrazem spokojnego zadowolenia przeglądała wyjęte listy. Maja poczuła skrępowanie, że ją podgląda, cofnęła się, a po paru minutach z na nowo bijącym sercem wyglądała na schody: tym razem otwierał skrzynkę znany jej z widzenia lokator z pierwszego piętra. Potem przez długi, długi czas nie działo się nic. „Nie przyjdzie”... — myślała Maja. Coraz trudniej było wysiedzieć na miejscu, czekać i nasłuchiwać, cierpliwość wyczerpywała się, wiara w powodzenie nikła. Przecież tamten mógł się zjawić o zupełnie innej porze, innego dnia, mógł też nie zjawić się wcale. A jeżeli zabrany list został już zniszczony? To przecież więcej niż prawdopodobne. „Prawdopodobne, ale póki co, lepiej o tym nie myśleć — mówi sobie Maja, walcząc ze zniechęceniem. — Postanowiłam, źe zrobię, co tylko można, więc muszę wytrzymać. I jeżeli dziś się nie uda, to jutro będę czekać znowu”. Co to?... Szelest i zaraz cichutki zgrzyt. Maja bierze ręką za klamkę, uchyla bezszelestnie drzwi. Przed skrzynką do listów — chłopiec, stoi odwrócony plecami... Osiem, może dziesięć lat, szczupły, bose nogi, w trepkach, ręka uniesiona do góry, wsuwa właśnie kluczyk do zamka. Oczy Mai ogarniają te wszystkie szczegóły, decyzja nie zapada jednak, może to ktoś zupełnie niewinny, może ma zanieść pocztę rodzicom? Otworzył, już ma w ręku dwa listy, zamyka... A teraz? Nie odchodzi, nie odwraca się, sięga ręką o dwie przegródki wyżej... Maja zrywa się gwałtownie, książka spada z kolan na ziemię — a chłopak... już go nie ma! Nie obejrzał się nawet, jeden skok przed siebie i silnie pchnięte drzwi z hukiem uderzają o futrynę. Maja wybiega na podwórze. Spojrzenie w prawo: pustka, spojrzenie w lewo, ku skwerowi. Jest! Biegnie po ścieżce, daleko już, ani mowy, żeby go dogonić. Jedyna szansa: iść za nim, nie tracąc go z oczu. Jeżeli nie zauważy, że jest śledzony, może zwolni i nic o tym nie wiedząc, doprowadzi ją do domu, gdzie mieszka. Przestał biec, Maja pohamowała się, żeby nie przyspieszać kroku. Obejrzał się nerwowo, po chwili jeszcze raz, tym razem wolniej, przez jedno i drugie ramię. Była rada, że na ścieżkach nie jest pusto, jakieś mamy toczą przed sobą wózki z niemowlętami, nieduża dziewczynka uwija się na trójkołowym rowerku, nie opodal rozmawiają dwaj mężczyźni. To wszystko zdawało się chłopca uspokajać, szedł przed siebie, wymachując po dziecinnemu chudymi rękami. Od Mai dzieli go przestrzeń rozległego trawnika, po chwili skręcił w bok, maszeruje wzdłuż siatki otaczającej małe boisko, za chwilę powinien skręcić w lewo, ku najbliższej kamienicy... Nie!... Idzie dalej, w stronę wzniesionych niedawno garaży. Niedobrze! Za garażami jest ulica, pełna ruchu, wystarczy jedna chwila, żeby stracić go z oczu. Oderwała wzrok od widocznego z dala czerwonego przegubowca i nagle stanęła jak wryta. Gdzież ten chłopak? Zniknął, jakby się zapadł pod ziemię. Wokoło szeroka, płaska przestrzeń trawnika i tylko te garaże... Są otwarte, puste, może schronił się w którymś z nich? Postanowiła to sprawdzić i przeszła wzdłuż budynku zaglądając ostrożnie do wszystkich boksów po kolei. Nic. Rozzłościła się na samą siebie: przegapiła coś, a tymczasem chłopiec prysnął, nie wiadomo jak i gdzie. I co teraz? Czy jutro pokaże się znowu? Wątpliwe, na pewno się dziś trochę spłoszył