Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Usłyszał głosy znajdujących się w pokoju ludzi, ciało jednak wciąż pozostawało unieruchomione. Rozległy się kroki. Bóg Mroku dostrzegł cień, który pojawił się w polu widzenia. Ponad nim pochylił się ciemnoskóry mężczyzna. – Ma niesamowite oczy – oświadczył. – Naprawdę został pobłogosławiony przez bogów. Szkoda, że nie możemy tych oczu ocalić. – Jesteś gotów zaczynać? – spytał Ptolemeusz. – Tak, panie. – W takim razie, do dzieła! Kadmilos zobaczył rękę z długim szpikulcem rozgałęzionym na końcu. – Nie! – krzyknął bezgłośnie. Szpikulec wsunął się w lewe nozdrze, docierając do mózgu. Miasto nad morzem, czas nieznany Parmenion spojrzał na port, gdzie dokowały wielkie statki, większe niż wszystkie, jakie kiedykolwiek widział. Na ogromnych pokładach kręcili się osobliwie odziani mężczyźni. Strategos skupił wzrok na otaczających nabrzeże budynkach i zadziwił się ich skomplikowanymi kształtami; wielkie łuki wspierały ogromne, kopulaste dachy. Poniżej, z wąskiej brukowej uliczki, dochodziły krzyki. Zapewne sklepikarze i stragani arze głośno zachwalali swoje towary. Wódz nie rozumiał ich języka. Odwrócił się, gdy wszedł Arystoteles. Magus nosił tutaj inne imię i nieco inaczej wyglądał. Włosy miał długie i białe, rzadka bródka porastała jego podbródek, ubierał się w długi aksamitny płaszcz i spodnie z haftowanej wełny. – Jak się czujesz? – spytał czarodziej. Spartanin odwrócił się od okna. Na przeciwległej ścianie znajdowało się zwierciadło ze srebrzonego szkła i jego doskonałość stale oszałamiała strategosa, choć wielokrotnie się wpatrywał w ową dziwną szybę podczas pięciu dni, które spędził w domu Arystotelesa. Śmiertelne z pozoru rany jakimś cudem się zasklepiły i odbicie w lustrze pokazywało mężczyznę w kwiecie wieku – wysokiego, smukłego osobnika, który miał przed sobą całe życie. Parmenion chodził teraz w ubraniach wygodnych, lecz bez nadmiaru ozdób, jak perskie. Tak przynajmniej uważał. Obszerna biała koszula z bufiastymi rękawami, skrojona z błękitnego jak niebo jedwabiu, wyglądała pięknie, jednak materiał nie był mocny. Jeden dzień w palącym słońcu Persji lub gwałtownych ulewach Frygii i strój byłby do wyrzucenia, podobnie zresztą jak śmieszne obcisłe spodnie. A buty?! Miały podwyższony obcas, przez co chodziło się w nich trudno i nieprzyjemnie. – Dobrze się miewam, przyjacielu – odparł. – Ale co miałbym robić w tym świecie? Nie rozumiem tutejszych zwyczajów, a język, który dochodzi z ulicy pode mną, brzmi dla mnie zupełnie obco. – Nie zostaniesz tutaj – odparł magus. – Skoro wróciłeś do sił, zabiorę cię do lepszego świata, takiego, który powinien ci się spodobać. Musisz wszakże wykazać się jeszcze odrobiną cierpliwości. Dziś wieczorem zjemy wspaniały posiłek, napijemy się mocnego wina i otrzymasz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. – Odkryłeś prawdę? Wiesz, co się zdarzyło? – Tak – odrzekł czarodziej. – Zabrało mi to trochę czasu, ale po wysłuchaniu sam niechybnie przyznasz, że warto było czekać. – Powiedz mi teraz. – Cierpliwości. Takich opowieści najlepiej się słucha wieczorem. Przez większą część popołudnia Parmenion cierpliwie czekał, jednak o zmroku zaczął przetrząsać dom w poszukiwaniu Arystotelesa. W północnej części budynku dostrzegł drewniane schody prowadzące do jasno oświetlonej pracowni pod dachem. Tutaj znalazł magusa. Czarodziej tkwił przy sztalugach i szkicował ciemnowłosą kobietę, siedzącą przed nim na skórzanym krześle z wysokim oparciem. Kiedy Spartanin wszedł, kobieta uśmiechnęła się i przemówiła. Nie zrozumiał słów, więc tylko się skłonił. Arystoteles odłożył węgiel, którym rysował, i podniósł się ze stołka. Powiedział kilka zdań do kobiety, ta przeciągnęła się i wstała. Magus odprowadził ją do drzwi i zszedł z nią po schodach w dół, potem wrócił do pracowni. – Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno – zauważył, przechodząc na grecki. Parmenion stał przed szkicem. – Znakomicie uchwyciłeś podobieństwo. Masz wielki talent. – Stulecia praktyki, mój chłopcze. Chodź, zjedzmy coś. Po posiłku usiedli w wygodnych fotelach przy otwartym oknie z wielu małych płytek szkła łączonych ołowiem, przez które widać było gwiazdy błyszczące niczym diamenty na futrze sobolowym. – Co się stało z Aleksandrem? – spytał Parmenion