Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– Zgodzicie się, myślę, że w obliczu takiego niezbitego dowodu wypada nam szukać i zniszczyć morową i heretycką infekcje nekromancji wśród naszego ludu. „Bo jakoby grzech wieszczbiarstwa jest przeciwić się, a jako złość bałwochwalstwa, nie chcieć słuchać”. Ty nie chcesz słuchać, mój synu. Musisz podporządkować się mojemu pełniejszemu zrozumieniu tych kwestii i zadawać pytania, o których zadawanie cię prosiłem. Kiedy już posunął się do tej zniewagi, poprosił, żebym opuścił pokój, jako że musiał przygotować następne przesłuchanie. Zdumiony, uczyniłem, co mi polecił. Bez żadnych oznak gniewu. Nawet nie trzasnąłem drzwiami, zbyt pochłonięty tym niespodziewanym rozwojem wypadków. Zastanawiałem się, jak to się mogło zdarzyć? Co mogło nakłonić owego mężczyznę do tak dziwnego wyznania? Czy było ono prawdziwe? Czy też może Piotr Julian kłamał? Odszukałem Rajmunda Donatusa, który wciąż pracował w skryptorium. Kiedy wszedłem, natychmiast wywnioskowałem ze zmieszania Duranda, z pełnej ufności postawy Rajmunda i ze sposobu, w jaki brat Lucjusz podniósł swoje pióro, że rozmawiali o mnie. Ale nie zbiło mnie to z tropu. To było do przewidzenia. – Rajmundzie – powiedziałem – przepisywałeś zeznanie o woskowych lalkach dla ojca Piotra Juliana? – Tak, ojcze. Dzisiaj rano. – Czy w czasie dochodzenia zastosowano tortury? – Nie, ojcze. – Żadnych? – Nie, ojcze. Ale ojciec Piotr Julian groził kozłem. – Ach. – Wyjaśnił, jak to działa i jak części ciała mogą się od siebie oderwać... – Rozumiem. Dziękuję, Rajmundzie. – Zeszliśmy nawet na dół, żeby na to popatrzeć. – Tak. Dziękuję. Rozumiem. – I rzeczywiście rozumiałem. Kiedy się nad tym zastanawiałem, powoli docierało do mnie niepewne spojrzenie Duranda i skrzypienie pióra kanonika, kopiującego to, co niewątpliwie musiało być stosownym zeznaniem. Tak nisko pochylał się nad swoim pulpitem, że niemal dotykał go nosem. – Ojcze? – Rajmund odchrząknął i podniósł ukończony protokół wyznania Bruny. – Ojcze, wybaczcie mi, ale mam dać to bratu Lucjuszowi do skopiowania? Czy też powinienem zaczekać, aż przesłuchacie ją raz jeszcze? – Nie będę jej przesłuchiwał raz jeszcze. Notariusze wymienili spojrzenia. – Nie ma powodu, żebym ją ponownie przesłuchiwał. Mam już wystarczająco dużo pracy. Rajmundzie, kiedy ojciec Augustyn przeszukiwał stare akta, odkrył, że jednych brakuje. Pamiętasz? Wydawało się, że Rajmund aż się cofnął lekko na tę zmianę tematu naszej rozmowy. Miała ona odciągnąć go od rozważenia, czy powinienem przesłuchać ponownie Brunę z Aguilar, czy też nie. Zamrugał oczyma, otworzył usta i wydał kilka niepewnych odgłosów. – Pamiętasz? – powtórzyłem pytanie. – Prosił cię, byś zajrzał do biblioteki biskupa i sprawdził, czy są tam może oba egzemplarze. Zrobiłeś, jak ci polecił? – Tak, ojcze. – I oba egzemplarze tam były? – Nie, ojcze. – Tylko jeden? – Nie, ojcze. – Nie??? – Wybałuszyłem na niego oczy, a on wstał, nieswój. – Co masz na myśli, mówiąc „nie”? – Tam... tam nie ma żadnego egzemplarza. Ani jednego. – Ani jednego? Chcesz powiedzieć, że oba egzemplarze akt zaginęły? – Tak, ojcze. Jak mogę wam przekazać swoje zdumienie, niedowierzanie? Prawdę mówiąc, byłem jak Daniel, który wprawdzie usłyszał, lecz nie zrozumiał. – To niewiarygodne – zaprotestowałem. – Jesteś pewien? Szukałeś? – Ojcze, poszedłem i szukałem... – Jak dokładnie szukałeś? Musisz sprawdzić jeszcze raz. Musisz wrócić i przeszukać bibliotekę biskupa. – Tak, ojcze. – A jeśli nie zdołasz znaleźć tych akt, ja sam ich poszukam. Poproszę biskupa o wyjaśnienie. To bardzo ważne, Rajmundzie, musimy znaleźć te księgi. – Tak, ojcze. – Powiadomiłeś ojca Augustyna? Nie? Zupełnie nie? Ale dlaczego nie? – Ojcze, on nie żył! – Rajmund, zdenerwowany, przyjął ton obronny. – A potem wy pojechaliście do Casseras! Zapomniałem! Nigdy nie pytaliście! – Ale dlaczego miałem pytać, skoro...? A, niech tam – machnąłem ręką. – Idź już. Idź i znajdź je. Teraz. Idź! – Ojcze, ja nie mogę. Ja... tu jest... – Ojciec Piotr Julian potrzebuje go do następnego przesłuchania – wtrącił Durand. – Kiedy? – Już niedługo. – Więc ty musisz zająć jego miejsce – powiadomiłem Duranda. – A ty, Rajmundzie, ruszaj. Chce, żebyś sprawdził każde akta w bibliotece biskupa. Zrozumiałeś? Rajmund skinął głową. Potem wyszedł, widocznie wciąż oszołomiony, a ja zostałem, by uciszyć sprzeciwy Duranda. Te nie były wrzaskliwe ani żałosne, tak jak wyglądałyby protesty Rajmunda w podobnych okolicznościach