Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Dziadkowi zleciał z głowy kapelusz i rzadkie syntetyczne włosy rozsypały się na wszystkie strony. – Dobrze – pochwalił go szef. – Dostaniesz order. Nie dałby rady mnie zwyciężyć, jestem fatalistą. Zrozumiano? Niczego się nie boję, niczego nie lękam. Niestraszny mi nawet ogień z karabinów maszynowych. Ani bezpośrednie trafienie fugasa. Robot-szef, skrzypiąc stawami, wyprostował się na całą wysokość. – Przeklęta rdza! – zdenerwował się. – Nie mamy smaru. Jutro w czasie wyprawy musicie zdobyć olej smarowniczy. Nie, sam was poprowadzę i sam go zdobędę. Jeńców zapędzić rano do pracy przy budowie umocnień. A potem rozstrzelać. Wszystkich. Rzekłem. Rozkazałem. – Rozkaz! – odparł robot. – Weź order i przy pnij do piersi. Jesteś teraz nagrodzony. – Ku chwale wodza! – zakrzyknął robot i przyciskając blaszkę do piersi, żeby nie upadła, wyprowadził jeńców na zewnątrz. Alicja obejrzała się i zobaczyła, że szef znów usiadł obok skrzynki i zabrał się do cięcia blachy. – Stać! – zatrzymał ich jego głos. – Całkiem zapomniałem. Przeklęta rdza. Ludzie, chcecie mi służyć? Wiernie służyć? Wynagrodzę was. – Nie chcemy – odparła Alicja. – Nie służymy nikomu i nikogo się nie boimy. – Poczekamy, jak zaczniesz śpiewać jutro – odgrażał się szef – kiedy w twoje miękkie ludzkie serce wrazi się żelazna strzała. Odmaszerować. Nim zdążyli jednak ujść kilka kroków, zgrzytliwy głos szefa wezwał ich z powrotem. Zawrócili więc. – Znów zapomniałem. Daleko stąd jeszcze do Moskwy? – Daleko. Nigdy tam nie dotrzecie na własnych nogach. Odwiozą was towarowym metrem i zrobią z was świeczniki. Najmodniejsze. – Rozstrzelać natychmiast! – wrzasnął szef. – Nie da rady – odparł pomocnik. – Jest ciemno. Możemy spudłować. – Ogłosić alarm, zebrać tu wszystkich, niech włączą reflektory na głowach. – Nie wolno. Kazał pan oszczędzać energię, szefie. – Wobec tego do paki. Do paki! – Zamilcz lepiej. Działasz mi na nerwy – burknął starzec. – Zaraz sam cię rozstrzelam z mojego kija. Podniósł kij i wycelował w szefa jak z karabinu. Czy to wskutek urażonej ambicji zawiódł jego elektroniczny rozum, czy też rzeczywiście nie znał różnicy pomiędzy kijem a karabinem, a może chciał po prostu nastraszyć szefa, rezultat jednak okazał się dla niego opłakany. Szef- fatalista przeraził się i z rumorem gruchnął na podłogę, a jego pomocnik z całym rozmachem opuścił żelazną pięść na kark starego. Głowa staruszka rozleciała się z trzaskiem, posypały się z niej drobne części elektronicznego mózgu. Dziadek zachwiał się, zrobił kilka niepewnych kroków, ale jego ośrodek koordynacji został całkowicie zniszczony, upadł więc na podłogę obok szefa. Alicja zamarła ze strachu i rozpaczy. Staruszek, mimo iż nie był człowiekiem, pozostawał na tej wyspie jedynym jej obrońcą i przywykła odnosić się do niego jak do prawdziwego dziadka. A teraz go zabili. W dodatku przecież roboty uważały go za człowieka. Oznacza to coś naprawdę strasznego. Roboty mogą zabijać ludzi... Alicja doskonale znała roboty – stanowiły cząstkę świata, w którym żyła. Kiedy była całkiem malutka, miała robota-niańkę, który znał wszystkie bajki i potrafił zmieniać oraz prać pieluszki. W wielu domach ludzie mieli roboty-gosposie. Ale najwięcej robotów zatrudniano tam, gdzie praca była dla ludzi nieciekawa. Roboty przemysłowe mało przypominają ludzi – to raczej obdarzone rozumem maszyny, które układają drogi, wydobywają rudę, sprzątają ulice. Taksówka – to również robot, ponieważ potrafi przestrzegać przepisów ruchu ulicznego. W przeddzień wyjazdu na Krym widziała w telewizji robota-statek kosmiczny. Będzie dostarczał przesyłki do stacji księżycowych, sam je ładował, będzie lądował w punkcie księżycowego kosmodromu wskazanym mu przez dyspozytora, a w dodatku nie odda księżycowym kolonistom więcej kontenerów, niż im się należy. Roboty pojawiły się dawno, ze dwieście lat temu, ale dopiero w ostatnim stuleciu – Alicja uczyła się o tym jeszcze w pierwszej klasie – zajęły tyle miejsca w życiu ludzi. Jest ich nie mniej niż ludzi na Ziemi, ale jeszcze się nigdy nie zdarzyło, by powstały przeciwko nim. To niemożliwe. To tak, jakby najzwyczajniejszy w świecie rondel odmówił gotowania zupy i zaczął ciskać w babcię pokrywką. Przecież to ludzie konstruują roboty i montują w nich specjalne bloki obrony człowieka. Toteż w elektronicznym mózgu robota, niezależnie od jego pojemności, nie mogłaby nawet powstać myśl o nieposłuszeństwie. A zatem roboty na wyspie albo zepsuły się wszystkie naraz, co nigdy się jeszcze nie zdarzyło, albo – co zresztą nie przyszło Alicji do głowy – zostały skonstruowane przez ludzi, którzy z jakichś powodów zadecydowali, że mogą się one obejść bez bloku obrony człowieka. Zapadła cisza. Robot-szef uniósł się z lekka i zobaczył, że obok leży roztrzaskany staruszek. Poświecił reflektorem umieszczonym na głowie i zorientował się, że dziadek nie składał się z krwi i kości, lecz z elektronicznych części. – Zdrada! – wrzasnął. – Zdradzono nas! Zwołaj wszystkich! Narada. – A co z drugim człowiekiem? Może to też... – Na razie do paki. Nie ma czasu na sprawdzanie. Jutro trzeba przesłuchać z całą surowością. No... I nieoczekiwanie robot przeszedł na zupełnie nieznany Alicji język. Drugi robot najwyraźniej go rozumiał, skłonił bowiem głowę i popchnąwszy Alicję ku wyjściu, ruszył naprzód, wbijając jej w plecy swój graniasty paluch. Więzienie okazało się jamą o stromych ścianach. Robot po prostu zepchnął dziewczynkę w dół, uderzyła się boleśnie o jakiś kamień, ale nie rozpłakała się. To, co się przydarzyło jej i staruszkowi, było sprawą tak poważną, że po prostu brakowało czasu na łzy ZAMEK NA CYPLU SAN BONIFACIO Alicja nie słyszała nigdy o cyplu San Bonifacio. Wątpię też, czy ktokolwiek z czytelników tej opowieści o nim słyszał. Wystaje on niby płetwa rekina z fal Morza Śródziemnego, a jego tereny są zżółkłe i ponure. Niegdyś, około sześciuset lat temu, właśnie tutaj piracka armada Hasan-beja, składająca się z dwudziestu trzech śmigłych galer, wyśledziła i rozgromiła eskadrę genueńską. Hasan-bej sam założył pętlę na szyję genueńskiemu generałowi, zanim go powiesił na rei. Przynajmniej tak to opisuje w swojej trzytomowej „Historii bezprawia na Morzu Śródziemnym i Północnym Atlantyku” znany argentyński historyk zajmujący się dziejami piractwa, don Luis El Diego