Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Niepotrzebnie zjedliśmy tego dnia w »Victorii« sześć porcji móżdżków cielęcych w sosie winnym. Móżdżki cielęce nigdy nam nie służyły..." Móżdżki, nie móżdżki, faktem jest, że tym razem rachuby zawiodły tych bystrych chłopaków. Owszem, Bubel był niewątpliwie „człowiekiem z właściwościami", ale okazało się rychło, że jedna z tych właściwości przytłacza zdecydowanie wszystkie pozostałe. Miał szczególny talent do pakowania tych, co z nim obcowali, w nader żenujące sytuacje. Potrafił na przykład wciągnąć najbardziej trzeźwych ludzi w swoje urojenia i fantazje; wierzyło mu się dziwnie łatwo, a potem wychodziło na grupka. Kiedyś dał Kaflarzom do przesłuchania taśmę z bardzo dziwną muzyką i kazał im zgadnąć, co to jest. Oczywiście nie wiedzieli. W tajemnicy wyznał im wtedy, że usłyszał ją w zoo. Wychodziła z wody, z basenu hipopotamów. Pytał, co sądzą o tym. Czy to w ogóle jest muzyka? Czy w zoo przypadkiem nie działa jakaś specjalna echosonda i nie odbiera sygnałów któregoś ze sztucznych satelitów?... Tyle ich już umieszczono na orbitach! Kaflarze sami poszli do zoo nagrywać te zagadkowe sygnały... Niestety, nagrały się tylko pospolite głosy, ryki i pomruki zwierząt. W dodatku jakiś głupi natarczywy baran czy muflon wytrącił im z rąk magnetofon, skop-sał i poważnie uszkodził. Wściekli na Bubla i siebie, że dali się nabrać na tego rodzaju „fantastykę", przyrzekli sobie, że nigdy już nie będą tak łatwowierni... A jednak parę dni później dali się wrobić w podobną aferę. Otóż w sobotę, jak mieli w zwyczaju, wybrali się do Lasu Kabackiego, by zażyć niewinnego „relaksu w siodle", i niepomni nauczki zabrali ze sobą Bubla. Bubel oczywiście zgrywał się na doświadczonego jeźdźca, w niczym nie chciał być gorszy i za przykładem kolegów on także wypożyczył sobie w pobliskiej stajni pięknego wierzchowca gniadej maści, po czym całą czwórką popędzili w las... Nie wiadomo, co się dokładnie stało: czy konisko poznało, że wiezie zupełnego nowicjusza, czy też głupek coś zrobił koniowi, dość że przejażdżka skończyła się dramatycznie. W pewnym momencie wierzchowiec nagle stanął dęba, wierzgnął, a potem rzucił się do desperackiego galopu. Wkrótce zniknął zupełnie Kaflarzom z oczu, unosząc z sobą Bubla w nieznane rewiry... Zamiast -26- /.ażywać rozkoszy hippicznych, zdenerwowani Kaflarze musieli szukać po całym lesie niefortunnego jeźdźca; przedzierając się przez zarośla i brodząc w podmokłym terenie, znaleźli Bubla wreszcie po dwu godzinach, półżywego i zamroczonego, koło zepsutego mostku. Bełkotał, że koń go zrzucił. Kolejną godzinę musieli poświęcić na łapanie złośliwego gniadosza, który nie dawał się podejść i uparcie bawił się z nimi w chowanego. W rezultacie odprowadzali konie do stajni już po ciemku, a ci z klubu oklęli ich straszliwie i łupnęli im słoną karę za przekroczenie czasu. Kaflarze z najwyższym trudem przełknęli tę przykrość, a gdy spojrzeli na I kibla, w ich oczach była żądza mordu. Od dokonania zbrodniczego czynu powstrzymało ich nienormalne zachowanie delikwenta. Nie zdradzał ani strachu, ani przygnębienia, ani wstydu, wciąż znajdował się w stanie dziwnego i 'szolomienia, a może raczej - zamyślenia... 1 milczał, milczał nader zagadkowo. - On ma chyba uraz czaszki - orzekł Kukulski. - To się właśnie tak objawia. - E tam, zwykły szok organizmu - Fiłomon złapał Bubla za brodę i próbował zajrzeć mu w oczy. - Szok? Ja go zaraz wyprowadzę z szoku, drania - Bryk odepchnął Filo-mona i chciał zaprawić Leszka pięścią, ale ten uskoczył przytomnie. - Czego chcecie ode mnie? — wysapał. - Wy byście też pospadali. Wiecie, dlaczego spadłem? - Bo jesteś patałach. - Nie. Bo zobaczyłem UFO. - UFO? - Kaflarze zdębieli. - Tak, i koń zobaczył. Przeleciało mu przed chrapami. Dlatego się przestraszył i poniósł... Opowiedział dokładnie, jak wyglądało. Było złotopomarańczowe i błysz-czące. Leciało bardzo nisko. Musiało wylądować gdzieś niedaleko w lesie. Można by je łatwo odnaleźć. Zapamiętał dobrze to miejsce. I wtedy wydarzyło się to, czego później najbardziej się wstydzili: nie tylko mu przebaczyli całą nieszczęsną przygodę z koniem, ale jeszcze dali się omamić do tego stopnia, że zaraz następnego dnia, w niedzielę wczesnym rankiem, udali się powtórnie do tego zakątka lasu i rozpoczęli poszukiwania. Stracili niemal pół dnia i... Owszem, znaleźli, ale... Złocisty model odrzutowca „Mira-<¦". Zapewne wymknął się spod kontroli jakichś pechowych modelarzy i prze-I.iłując w słońcu nad lasem, udawał UFO. Jeszcze parę razy nacięli się z powodu urojeń Bubla, ale tak naprawdę to nie o to poszło. Nie byli przecież głupimi chłopcami i rozumieli, że skoro się włazi na teren z pogranicza fantastyki, to błędy, pomyłki i rozczarowania są -27 nieuniknione; wszyscy wielcy odkrywcy też błądzili i mylili się, często wiele razy, zanim trafili na właściwy trop. Więc niechybnie darowaliby Bublowi te poślizgi i nie byłoby sprawy, ale gdy łobuz zaczął im kopsać zwykłe, realne interesy, no to zrobiła się sprawa. Miarkę przepełnił ten ostatni skandal z Genem Swarem, idolem rocka