Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie mam pojęcia, co się z nią stało, przysięgam na Boga świętego. Wierzysz mi? Dean rozpaczliwie starał się uwierzyć, ale powstrzymał odruch współczucia. To nie był dobry moment, eby się mazgaić. Musiał potraktować syna ostro. - Jeszcze do tego wrócimy. Na razie włącz komputer, chcę zobaczyć, w co się wpakowałeś. Gavin z ociąganiem podszedł do biurka. Dean zauwa ył, e wpisał nazwę u ytkownika i zakodowane hasło, czego by nie robił, gdyby nie miał nic do ukrycia. Strona Sex Clubu była dziełem amatorów. Imitowała klozetowe graffiti. Dean odsunął chłopaka. Usiadł przed ekranem i dotknął myszki. - Tato! Gavin jęknął, ale Dean nie zwracał na niego uwagi. Dobrał się do poczty. Wiedział od Curtisa, jakich ksywek u ywali jego syn i Janey: Brzytwa i Kot w Butach. Przez dziesięć minut przeglądał pocztę, zatrzymując się przy wiadomościach podpisanych przez Gavina lub Janey. Nie była to miła lektura. Ostatni list wysłany przez Gavina był wulgarny, obliczony na obra enie adresatki i, w obecnych okolicznościach, mocno obcią ający. Dean z bólem serca wyszedł z poczty i wyłączył komputer. Przez kilka chwil wpatrywał się w martwy ekran monitora, próbując ustalić związek tego, co przeczytał, z chłopczykiem, którego uczył chwytać piłkę, dzieciakiem ze szczerbatym uśmiechem i piegami na nosie, wreszcie młodzieńcem, którego największym problemem były przepocone skarpetki. Wiedział, e nie wolno mu się teraz rozklejać, musi głęboko ukryć dręczącą go rozpacz. Na razie najwa niejsze było oczyszczenie syna z podejrzeń. - - - - - - - - - - - - - - - Teraz nie czas na kłamstwa, Gavin. Chcę ci pomóc i zrobię to, pod warunkiem, e ty zdobędziesz się na absolutną szczerość, choćby to były najgorsze rzeczy. Czy jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć? Na przykład? Na przykład coś, co dotyczy ciebie i Janey. Spałeś z nią w ogóle czy tylko wypisywałeś te wszystkie dyrdymały? -Dean wskazał głową komputer. Raz. Kiedy? Jakiś miesiąc albo sześć tygodni temu. - Gavin wzruszył ramionami. Niedługo po tym, jak ją poznałem. Ale wcześniej pisywaliśmy do siebie. Byłem tu nowy i to był jedyny powód, e się mną zainteresowała. Gdzie to się działo? Całą paczką umówiliśmy się w parku. Nie pamiętam nazwy. Ona i ja wymknęliśmy się i poszliśmy do mojego samochodu. Robiłeś to kiedyś na tylnim siedzeniu? - doda! obra ony. Dą ył do zwarcia - taka taktyka miała zagłuszyć jego poczucie winy. Ale na to Dean był przygotowany. U ywałeś prezerwatywy? No jasne. Jesteś pewien? Bo e, jestem pewien. I to był właśnie ten jeden raz? Gavin znów wzruszył ramionami i odwrócił wzrok, unikając spojrzenia ojca. Gavin, mówię do ciebie. No dobra - chłopak wydał teatralne westchnienie. - Był jeszcze jeden. Ona zaczęła. - - - - Ten sam zestaw pytań. Gdzie to się działo? Za jakimś klubem na Sixth Street. W miejscu publicznym. Mo na tak powiedzieć. Ale ludzi tam nie było, tylko ona i ja. Dean wyobraził sobie, jak dzwoni do Pat i informuje ją, e jej kochany synalek został aresztowany za obrazę moralności publicznej. A gdzie ty wtedy byłeś, Dean? - spytałaby zapewne. No właśnie, gdzie on był, kiedy jedyny syn zajmował się pisaniem świńskich liścików i pieprzeniem się po krzakach. Ale nie było teraz czasu nawet na samooskar enia. - - - - - Więc to były te dwa razy? I to wszystko? Tak, zostawiła mnie. Ale ty nie chciałeś się z tym pogodzić? Pewnie, e nie! - Gavin spojrzał na ojca jak na wariata. -To superlaska. Skromnie powiedziane - przytaknął cicho Dean. - Gdybyś sobie jeszcze coś przypomniał, lepiej mi powiedz. Nie yczę sobie więcej takich niemiłych niespodzianek albo tego, e dowiaduję się czegoś o tobie za pośrednictwem glin. Gavin przez jakieś długie pół minuty bił się z myślami. Wreszcie wstał i podszedł do biurka. Wyciągnął z szuflady kieszonkowe wydanie Władcy pierścieni, a z ksią ki zdjęcie. - Ona... Ona mi to dała tamtej nocy. Dean sięgnął po fotografię. Uderzyła go zarówno wyrafinowana poza dziewczyny, jak jej bezwstydny uśmiech. Wsunął zdjęcie do kieszenie koszuli. - - - Wykąp się i ubierz. Ale tato... Pospiesz się. Do południa mam cię dostarczyć na komendę. Adwokat ju jest w drodze