Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Niestety, za żadne skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, jak jest po francusku "schylić się", a każda sekunda była droga. - Abaissez! - wyszeptałam tragicznie, zdając sobie sprawę z tego, że to oznacza "niech się pan poniży". Nie mogłam uczynić żadnego gestu, bo gruby papier, jak wiadomo, strasznie szeleści. Norweg stał dalej, patrząc na mnie z wyrazem głębokiego zastanowienia na twarzy. Prawdopodobnie usiłował zrozumieć, co też mogę mieć na myśli. Francuskiego zapomniałam do reszty, ale za to przypomniało mi się, co jedna pani powiedziała do jednego pana w podobnych okolicznościach na angielskim filmie kryminalnym. Słusznie byłam zdania, że kryminały są szalenie pożyteczne. - Get down!!! - wybulgotałam dramatycznym szeptem i inteligentny młody człowiek, natychmiast wykonał figurę gimnastyczną, godną radzieckiego baletu. Doprawdy, razem z tymi deskami nie przyszło mu to łatwo! Jak mi później wyjaśnił, zadziałał u niego odruch, również pochodzący z filmów kryminalnych. Miał przy sobie cholernie dużo pieniędzy, sytuacja zrobiła się nagle pełna napięcia i przez moment wydawało mu się, że ktoś będzie strzelał przez dziurkę od klucza! Tamten ktoś dotarł już na nasz podest. Norweg tkwił w figurze baletowej, światła jeszcze nie zdążyłam zapalić i teraz przez dziurkę od klucza mógł sobie patrzeć do upojenia. Byle tylko nie otworzył drzwi! Nie próbował. Stał za nimi i oddychał, nie wiem, astmę miał czy co, bo sapał jak hipopotam. Albo może polipy w nosie. W towarzystwie Norwega jakoś mniej się bałam, a za to byłam wściekła, bo ostatecznie jak długo można trwać w bezruchu w cyrkowych pozycjach! Uczyniłam kiedyś interesujące spostrzeżenie. Zauważyłam mianowicie, że przez pełne trzy godziny można trzymać jedną rękę w tej samej pozycji, w ogóle jej nie zmieniając i zupełnie się tego nie odczuwa, pod warunkiem wszakże, że ta ręka spoczywa na kierownicy samochodu. We wszystkich innych okolicznościach dwie minuty wydają się wiekiem. Ów astmatyk z polipami stał na podeście mniej więcej około dwóch tysięcy lat. Wreszcie sapnął głośniej i zszedł, ale tylko pół piętra. Robił na tym półpiętrze coś, czego nie mogłam w pierwszej chwili sprecyzować i dopiero po długim namyśle pojęłam, że zapala fajkę. Cmokał i sapał, jakby specjalnie chciał nas zagłuszyć. Zaczęłam mieć tego zupełnie dość. Możliwie bezszelestnie odłożyłam opakowania, uwolniłam Norwega od desek, przekręciliśmy kufer i z determinacją zabraliśmy się do dalszej roboty. Powoli dochodziłam do stanu, w którym raczej zepchnęłabym ze schodów cały batalion bandytów, niż pozwoliła sobie przeszkodzić. Prawdopodobnie ze zdenerwowania doznaliśmy nagłego przypływu sił i po omacku odkręciliśmy resztę śrubek. Do zdjęcia okuć jednakże nie można było przystąpić, dopóki tamten hipopotam urządzał palarnię na schodach. Poszłam do pralni i przygotowana na najgorsze wyjrzałam przez dziurkę od klucza. Na tle okna dało się zobaczyć górną część faceta, który był nawet nieco oświetlony. Wyglądał przeciętnie, średnio gruby, średnio wiekowy, w kapeluszu, z trochę jakby zmartwionym wyrazem twarzy. Z całą pewnością mogłam przysiąc, że go nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Palił sobie spokojnie fajkę, a ja go oglądałam przez dziurkę od klucza w pozycji przykucniętej, aż mi doszczętnie zdrętwiały nogi. W momencie kiedy już miałam otworzyć drzwi i w bezrozumnym szale wrzasnąć do niego po polsku: "paszoł won stąd, łobuzie", ów nagle sapnął głośniej, spojrzał w kierunku drzwi, za którymi myślałam o nim nader nieżyczliwie, i zaczął schodzić na dół