X


Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

�ycie jednak by�o pi�kne, zw�aszcza �e w torebce szele�ci� list od Bli�niaczek. Za�atwi�y na dwa tygodnie pok�j go�cinny w Zwi�zku Literat�w, otrzyma�am te� bezzwrotn� po�yczk�. Na adres Lucylli nadszed� r�wnie� list od Gwi�dzielskiego. Pisa� na kratkowanym papierze z zakr�tasami: "Dziewczyno, wkr�tce ci� dopadn�. Niech tylko odparuje alkohol po skromnym, �o�nierskim przyj�ciu w kasy- nie, jakie przygotowali�my dla naszych przyjaci� lotczyk�w..." Wprawdzie od napisania listu min�� ju� miesi�c, ale �udzi�am si�, �e kt�rego� dnia zjawi si� i spe�ni wreszcie swoj� obietnic�. S�owo "dopadn�", t�umaczy�am sobie jako "odwiedz�". Lucylla mia�a inny pogl�d na ten zwrot. - Dopadnie... - t�umaczy�a z powag� - to znaczy, tak ci� wyobraca, �e b�dziesz bliska padni�cia. - Byle pr�dzej... - j�kn�am, czuj�c wiosn� nie tylko w powie- trzu. Postanowi�am jeszcze tego samego dnia napisa� do niego list, podaj�c warszawski adres go�cinnego pokoju. Tydzie� p�niej pozostawi�am walizk� i maszyn� do pisania w Zwi�zku Literat�w i natychmiast pow�drowa�am do wydawnictwa. By�am pewna, �e ksi��ka jest ju� w drukarni, a w kasie czekaj� pieni�dze. By�y bardzo potrzebne. Zaczyna�am zn�w �ycie od zera. Na korytarzu spotka�am moj� redaktork�. Ogromnie si� ucieszy- �a i serdecznie powita�a. 149 - Jak dobrze, ze p^ni przysz�a. W�a�nie dzisiaj mieli�my wysia� list. - Pewnie ksi��ka w sprzeda�y i honorarium czeka... - wpad- �am jej z u�miechem w s�owa. - Jeszcze nie... -- Zak�opotanie odmalowa�o si� na jej twarzy. - Mamy do pani male�k� pro�b�... Ale prosz� do mnie, do poko- ju... - Przepu�ci�a mnie przed sob�. - Porozmawiamy przy kawie. Podobno pani chorowa�a? - Tak- skwitowa�am kr�tko, pe�na wewn�trznego niepokoju i napi�cia. Przez chwil� milcza�y�my czekaj�c na zam�wion� kaw� i zerka�y na siebie z zak�opotaniem, u�miechaj�c si� grzecznie. - Prosz� pani... - zacz�a pierwsza, szukaj�c czego� nerwowo na pustym prawie biurku. - Ot� chodzi nam o to, �eby zechcia�a pani skr�ci� powie�� do siedemdziesi�ciu stron maszynopisu - wyrzuci�a z siebie jednym tchem, nie podnosz�c na mnie oczu. Milcza�am d�ug� chwil�, nie rozumiej�c dok�adnie, o co jej cho- dzi. Pomy�la�am z l�kiem, �e widocznie dano mi nadmiern� dawk� antybiotyk�w i co� nie jest w porz�dku z kojarzeniem. - Do ilu stron? - zapyta�am ostro�nie, na wszelki wypadek, �eby sprawdzi�, czy m�zg funkcjonuje normalnie. - Do siedemdziesi�ciu - potwierdzi�a. - To wtedy by�oby opowiadanie, a nie powie��... - m�wi�am powoli, z namys�em, wci�� nie bardzo pewna, czy si� dobrze rozu- miemy. - Ale jak�e dobfe opowiadanie! - Popatrzy�a na mnie ciep�o, serdecznie i podsun�a spodeczek z cukrem. Machinalnie wsypa�am trzy �y�eczki do fili�anki, - To znaczy, �e wydacie tak� cienk� broszurk�? - pyta�am dalej z niedowierzaniem. - Nie, prosz� p^ni. Wydamy tomik opowiada�. - Tomik opowiada�? - zdziwi�am si� g�o�no. - Przecie� ja podpisywa�am umow^ na powie��, a nie na tomik opowiada�. Nie potrafi� pisa� opowiada�. Nigdy nawet nie pr�bowa�am. Ten rodzaj prozy jest mi obcy... - To nic nie s�odzi - uspokoi�a mnie szybko. - Dojrzeje pani, nauczy si�, a Wtedy wydamy �liczny zbiorek opowiada� obycza- jowych... - przemaka�a �agodnie, jak do idioty. 150 - Prosz� o zwrot tekstu i wyp�acenie pe�nego honorarium... - us�ysza�am w�asny g�os, jakby m�wi� to zupe�nie kto� inny, a nie ja. - Dawno ju� min�y wszelkie mo�liwe terminy, a ja zrobi�am wi�- cej, ni� to nawet przewidywa�a umowa. Z siedmiuset stron skr�ci�am do dwustu pi��dziesi�ciu. Ustawi�am tak�e inaczej bohater�w, pozwoli�am redakcji dopisa� wstawki do kilku rozdzia��w. Nie godz� si� ju� na nic wi�cej. Ani na �adne skr�ty, ani na �adne przer�bki, ani nawet na wydanie w takiej formie, w jakiej si� m�j maszynopis obecnie znajduje. W�a�ciwie dawno ju� przesta� by� m�j... M�wi�am jeszcze co� w tym sensie, sama zdumiona odwag� i pewno�ci� siebie. By�o mi ju� w�a�ciwie wszystko jedno. Postanowi- �am sko�czy� z literatur� definitywnie. - Tak nie mo�na, prosz� pani... - Redaktorka wydawa�a si� zgorszona moim wyst�pieniem. - Pani jest zwi�zana umow�, zaliczk�... - Nie jestem ju� niczym zwi�zana. Ja ze swej strony umowy dotrzyma�am, tylko wydawnictwo si� z niej nie wywi�za�o. - Musz� si� porozumie� z dyrektorem. Sama nie mog� decydo- wa� o takich sprawach. - To prosz� si� porozumie� - odpowiedzia�am spokojnie, kategorycznym tonem. - Nie wyjd� st�d bez maszynopisu i pieni�- dzy. W p� godziny p�niej siedzia�am w gronie kilku pan�w. Patrzyli na mnie zimno, nieprzychylnie, jakbym im wyrz�dzi�a osobist� krzywd�. - Pani zapewne s�dzi, �e pani tekst jest arcydzie�em? - zwr�- ci� si� jeden z nich w moj� stron�, nie staraj�c si� nawet ukry� ironii. - Wasze wydawnictwo z zasady arcydzie� nie wydaje - odpo- wiedzia�am spokojnie. - My�my z pani� tylko dlatego podpisali umow�, �e by�a pani w trudnych warunkach materialnych... - wtr�ci� g��wny ksi�gowy ze zjadliwym u�miechem na pe�nej twarzy. - �a�uj�, �e wcze�niej nie wiedzia�am, i� wydawnictwo jest instytucj� charytatywn�, bo bym jeszcze poprosi�a dodatkowo o zapomog�... - Na przysz�y raz b�dziemy wiedzieli, jak z takimi rozmawia�! ~- wykrzykn�� kt�ry� z pan�w. - A ja uprzedzam lojalnie, �e spraw� skieruj� do naszego radcy prawnego przy Zwi�zku Literat�w. B�d� dochodzi�a swoich praw 151 o pe�ne honorarium. A teraz prosz� o zwrot tekstu. - Podnios�am si� z wysi�kiem z krzes�a. Mia�am jeszcze niejakie trudno�ci z nog�, nie tak dawno oswobodzon� z gipsu. Rzucono teczk� z maszynopisem na okr�g�y st�, przy kt�rym siedzieli�my. Moja redaktorka mia�a opuszczon� g�ow�, wszyscy inni patrzyli na mnie z wyra�nym obrzydzeniem. Wzi�am niebiesk� teczk�, wsadzi�am pod pach� i b�kn�wszy co� w rodzaju "�egnam", wysz�am bez po�piechu z podniesion� g�ow�... Na schodach za�ama�am si�. Oparta o parapet okienny na p�pi�trze zacz�am p�aka�. G�o�no, spazmatycznie p�aka�, bo do tego wszyst- kiego przypomnia� mi si� Asmodeusz i to, �e nie mam domu i na dobr� spraw�, nie bardzo wiem, co z sob� dalej robi�. Jeszcze na ulicy p�yn�y mi po twarzy �zy. Nie potrafi�am nad nimi zapanowa�. Przy placu Trzech Krzy�y, kt�ry Lucylla nazywa�a placem Was- sermana, spotka�am Jacka w nowym ubraniu w drobn� kratk�. - Forelli! - krzykn�� rado�nie. - Kop� czasu ci� nie widzia- �em! Co ty masz takie oczy czerwone, jak angorska kr�lica. Dok�d idziesz? - Id� dojrzewa�!... - wyszlocha�am bez sensu. - Dojrzewa�? - Popatrzy� na mnie z namys�em swoim oczop- l�sem. - Jak to: dojrzewa�? - Wydawnictwo kaza�o

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam siÄ™ na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treÅ›ci do moich potrzeb. PrzeczytaÅ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoÅ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

 Tak, zgadzam siÄ™ na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyÅ›wietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treÅ›ci marketingowych. PrzeczytaÅ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoÅ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.