Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Każdy czuł się też w obowiązku powiadomić krewnych i znajomych, zaprzyjaźnionych reporterów i dziennikarzy, a nawet współpracowników przebywających obecnie w terenie. Tak oto, w ciągu niespełna pół godziny, połowa mieszkańców Biloxi wiedziała już, że Lanigan stanie przed sądem, przyzna się do winy i prawdopodobnie odzyska wolność. Posiedzenie zapewne przyciągnęłoby znacznie mniejszą uwagę, gdyby wiadomość o nim ukazała się w czołówkach gazet, a na wszystkich tablicach informacyjnych porozwieszano zwykłe zapowiedzi. Nikt nie miał wątpliwości, że ów niezwykły pośpiech jest związany z chęcią zachowania tajemnicy. A w tym wypadku chodziło o szczególnie elektryzującą tajemnicę: wymiar sprawiedliwości dążył do ochrony jednego z przedstawicieli prawniczej machiny. W sali posiedzeń szybko zaczęły się zbierać grupki porozumiewających się szeptem ludzi, pospiesznie rezerwowano miejsca w ławach. Stopniowe gęstnienie tłumu odbierano powszechnie jako potwierdzenie bulwersujących plotek, a kiedy na salę wkroczyli znani reporterzy sądowi, atmosfera napięcia sięgnęła zenitu. - Już go przywieźli - powiedział głośno ktoś w pierwszych rzędach i jak na komendę ciekawscy, oczekujący jeszcze na korytarzu, zaczęli gorączkowo szukać wolnych miejsc. Patrick szerokim uśmiechem przyjął widok dwóch fotoreporterów pędzących w jego kierunku, ledwie skręcił z klatki schodowej w boczny korytarz. Wprowadzono go do tej samej sali konferencyjnej co poprzednio. Strażnik zdjął mu kajdanki. Kupione przez Sandy'ego spodnie okazały się o parę centymetrów za długie, oskarżony usiadł więc i zaczął bez pośpiechu podwijać nogawki i starannie układać prowizoryczne mankiety. Po chwili do pokoju wszedł Karl Huskey i poprosił strażników, żeby zaczekali przed drzwiami. - Wygląda na to, iż możemy zapomnieć o błyskawicznym, sekretnym posiedzeniu - odezwał się Patrick. - No cóż, w naszej społeczności wieści rozchodzą się błyskawicznie. Ładne ubranie. - Dzięki. - Ten mój znajomy dziennikarz z Jackson prosił, abym cię zapytał, czy... - Nic z tego, Karl. Nie udzielam żadnych wyjaśnień prasie. - Tak myślałem. Kiedy wyjeżdżasz? - Jeszcze nie wiem. Ale niedługo. - Gdzie czeka ta dziewczyna? - W Europie. - Możesz mnie zabrać ze sobą? - Po co? - Chciałem tylko popatrzeć. - Przyślę ci nagranie na kasecie wideo. - Wielkie dzięki. - Naprawdę chciałbyś pójść w moje ślady? Gdybyś miał szansę rzucić wszystko i zniknąć, już teraz, zrobiłbyś to? - Z dziewięćdziesięcioma milionami dolarów czy bez nich? - Obojętne. - Nie uciekłbym, moja sytuacja jest zupełnie inna. W przeciwieństwie do ciebie kocham żonę. Mam trójkę wspaniałych dzieci, podczas gdy ty wychowywałeś nie swoją córkę. Nie zrobiłbym tego. Ale w pełni ciebie rozumiem. - Nie kłam, Karl. Wszyscy tego pragną. Na pewnym etapie każdy zaczyna marzyć o rzuceniu wszystkiego. To jasne, iż życie jest o wiele piękniejsze na słonecznej plaży czy górskich szlakach. Można się pozbyć wszelkich problemów. To pragnienie mamy zakodowane w genach. Ostatecznie wszyscy jesteśmy potomkami emigrantów, którzy postanowili zerwać z przytłaczającą biedą i przybyli do Ameryki, żeby tu szukać szczęścia. Nadal trwa wędrówka na zachód, ludzie pakują manatki i ruszają w nieznane, łudząc się nadzieją, że odnajdą swoją żyłę złota. Tyle że zmieniły się warunki, coraz trudniej znaleźć eldorado. - O rety! Nigdy nie oceniałem tego z tak głębokiej, historycznej perspektywy. - Ale to prawda. - Pozostaje mi tylko żałować, że moi dziadkowie nie skubnęli kogoś na dziewięćdziesiąt milionów dolarów, zanim wyemigrowali z Polski. - Przecież zwróciłem pieniądze. - Owszem, ale obiło mi się o uszy, że zostało ich jeszcze trochę na wymoszczenie pięknego gniazdka. - To kolejna, złośliwa plotka. - Chcesz mi więc wmówić, że nastanie moda na zgarnianie forsy klientów, palenie zwłok we wrakach samochodów i odlatywanie do Ameryki Południowej, gdzie, rzecz jasna, wszystkie piękności tylko czekają na pieszczoty podtatusiałych, lecz nadzianych prawników. - W moim wypadku ten schemat się sprawdził. - No to Brazylijczyków spotka marny los, gdy ich kraj się zapełni przebiegłymi oszustami. Do sali wszedł Sandy z kolejnym plikiem dokumentów do podpisania. - Trussel jest strasznie zdenerwowany - rzekł do Huskeya. - Nie wiem, czy wytrzyma tę presję. Telefon w jego gabinecie dzwoni bez przerwy. - A jak się zachowuje Parrish? - Jak dziwka przed spowiedzią. - Spróbujmy wykorzystać tę przewagę, zanim odzyskają zimną krew - mruknął Lanigan, odsuwając ostatni podpisany świstek. W głównej sali woźny oznajmił głośno, że za chwilę Wysoki Sąd rozpocznie posiedzenie, toteż publiczność proszona jest o zajęcie miejsc. Na krótko wszczęła się gorączkowa krzątanina. Drugi woźny zamknął duże, dwuskrzydłowe drzwi. Sala była zapchana do ostatnich granic, ludzie stali pod ścianami. Wszyscy pracownicy sądu zasiedli w pierwszych rzędach, jakby przygnały ich tu jakieś pilne sprawy. Dochodziło wpół do szóstej wieczorem. Ludzie wstali z miejsc, kiedy sędzia Trussel ze zwykłą sobie godnością zajmował miejsce za stołem prezydialnym