Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Siedziałem na krześle, odwrócony bokiem do stołu, by móc obserwować drzwi. Skrzynka z narzędziami stała na podłodze z lewej strony. Na stole leżał odwrócony do góry dnem hełm, koślawy, z metalu, kwarcu, porcelany i szkła. Czekałem na pstryknięcie mikroprzełącznika, po którym rozlegnie się brzęczenie, a następnie zacznie mrugać lampka, umieszczona na przedniej części hełmu. Wiedziałem, że gdy to nastąpi, prawdopodobnie będę musiał umrzeć. Larry i Bert wyszli uzbrojeni; jeden w miotacz płomieni a drugi w coś, co przypominało sztucer na słonie. Bert zabrał jeszcze dwa granaty. Po ich wyjściu wyjąłem z kieszeni czarną, wilgotną kulę. Rozwinąłem ją, otrzymując jakby rękawicę bez szwów oblepioną podobną do kitu substancją. Następnie nałożyłem ją ostrożnie na lewą rękę i usiadłem, opierając łokieć na poręczy krzesła. Na stole oprócz hełmu leżał mały pistolet laserowy, w którym jednak nie pokładałem zbyt dużo nadziei. Gdybym uderzył teraz w jakąkolwiek metalową powierzchnię, substancja znajdująca się na rękawicy odkleiłaby się i przywarła do metalu. W dwie sekundy później eksplodowałaby. Nazywano to "wybuchową rękawicą", a posiadanie jej było zabronione niemal na całym świecie. Uznawana była za narzędzie włamywaczy i rozpruwaczy sejfów. Ten wytwór technologii molekularnej był według mnie godny podziwu. Jedynie sposób przenoszenia go nie był dostatecznie dopracowany. Obok hełmu i pistoletu leżał radiotelefon, za pomocą którego miałem ostrzec Berta i Larry'ego, gdybym usłyszał trzask mikroprzełącznika i brzęczenie oraz dostrzegł mrugające gwałtownie światełko. Będzie to wtedy oznaczało, że Tom i Clay, którzy stracili z nimi kontakt w chwili rozpoczęcia się strzelaniny, nie powstrzymali przeciwnika i bezwątpienia leżą martwi na swoich stanowiskach dwa kilometry od nich. Będzie to też prawdopodobnie znaczyło, że przyszła kolej na Larry'ego i Berta. Wywołałem ich natychmiast, gdy usłyszałem trzask przełącznika. Chwyciłem hełm i zerwałem się na równe nogi. W tym samym momencie ujrzałem, że światełko zaczyna migotać. Było już jednak za późno. Na pocztówce wysłanej do Dona w zeszłym roku czwartym w kolejności był bar "Beer Stube" w Baltimore, stan Maryland. Tradycyjnie w ostatni wieczór września siedziałem tam, zaszyty w kącie na wprost altanki, której drzwi wychodziły na aleję. Po przeciwnej stronie ciemnego pomieszczenia grała na starym pianinie, niemiłosiernie przyspieszając, jakaś kobieta, ubrana na czarno. Z prawej strony sapało i dymiło palenisko, nad którym górowała figura ozdobiona rogami. Popijałem piwo i przysłuchiwałem się grze na pianinie. Tym razem żywiłem nadzieję, że Don się nie zjawi. Miałem dość pieniędzy, aby spokojnie przeżyć kilka miesięcy i nie bardzo chciało mi się pracować. Lato spędziłem na północy, a teraz mój statek stał zakotwiczony w Chasapeake. Zamierzałem płynąć na południe, w stronę Karaibów. Nasilające się chłody i nieprzyjemne wiatry świadczyły, że powinienem wyruszyć w drogę. Jednak umowa zobowiązywała mnie do czekania w barze aż do północy. Jeszcze dwie godziny. Zjadłem kanapkę i zamówiłem następne piwo. Gdy wypiłem już mniej więcej połowę, zauważyłem Dona wchodzącego do baru. Miał płaszcz przewieszony przez rękę, rozglądał się. Gdy stanął przy moim stoliku, zareagowałem na jego widok z odpowiednią dozą zdziwienia. - Roń, czy to naprawdę ty?! - wykrzyknął. Wstałem i uścisnąłem mu rękę. - Alan! Jaki mały ten świat! Siadaj. Usadowił się naprzeciwko i ułożył płaszcz na wolnym krześle. - Co tu porabiasz? - zapytał. - Wpadłem odwiedzić paru przyjaciół. Za parę godzin wyjeżdżam. Zacząłem wystukiwać palcami rytm na wiekowym, pokrytym rysami i plamami blacie. Uśmiechnął się. - Co tam bębnisz? - Wyrażam sympatię dla jednej z ulubionych, nielegalnych knajp Henry'ego Menckena. - Aż tak stary jest ten lokal? Potwierdziłem skinieniem głowy. - Czy dlatego, że jesteś zwolennikiem przeszłości, czy raczej przeciwnikiem teraźniejszości? - Jedno i drugie po trochu. Szkoda, że nie ma tu Menckena. Chciałbym poznać jego zdanie o dzisiejszych czasach. Jak sobie z tym radzisz? - Z czym? - Z teraźniejszością. - Och! - Zauważył w pobliżu kelnerkę i zamówił piwo. - Jestem w podróży służbowej, szukam konsultanta. - A jak interesy? - Jest trochę problemów. Zapaliliśmy papierosy. Po chwili kelnerka przyniosła Donowi piwo. Paląc i popijając słuchaliśmy muzyki. Zawsze uważałem, że świat przypomina zbyt szybko graną muzykę. Większość zmian, jakie zdarzyły się w moim życiu, miała miejsce w ciągu ostatnich paru lat. Tak samo sądziłem kilka lat temu. Podejrzewam, że za parę lat będę czuł to samo, o ile interesy Dona nie wkroczą w moje życie. Don kieruje drugą co do wielkości agencją detektywistyczną na świecie i ponieważ nie istnieję, czasami korzysta z moich usług. Nie istnieję, gdyż znajdowałem się we właściwym miejscu, gdy próbowaliśmy zapisać szaloną pieśń naszych czasów. Mam na myśli Centralny Bank Danych