Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

To o czymś świadczy. Porównując sprzedaż moich płyt ze sprzedażą takiego Boba Dylana albo Sly'a Stone'a, widać było, że nie jestem dla nich konkurencją. Ich wyniki przebiły sufit. (!live Davis19 był prezesem Columbia Records, to on podpisał w 1968 roku kontrakt z zespołem Blood, Sweat & Tears, a w roku 1969 z zespołem pod nazwą Chicago20. Próbował wprowadzić Columbię w przyszłość i ściągnąć do sklepów płytowych potencjalnych młodych klientów. Po tru-ilnym początku jakoś się dogadaliśmy, bo facet myśli nie jak biznesmen, ,i jak artysta. Miał wyczucie tego, co się dzieje, uważam, że to wielki facet. Zaczął mnie namawiać na to, żebym zwrócił się ku młodszej publiczności, że trzeba wprowadzić zmiany. Zasugerował mi, że żeby dotrzeć do ni >wej publiczności, powinienem zacząć grać koncerty tam, gdzie om chcą, n,i przykład w sali Fillmore. Podczas naszej pierwszej rozmowy wściekłem MV, bo myślałem, że za nic ma wszystko, co zrobiłem pod skrzydłami Columbii. Zanim trzasnąłem słuchawką, rzuciłem jeszcze, że poszukam sobie nowej wytwórni. Ale oni nie chcieli mnie puścić. Jeszcze jakiś czas trwały I i rwały te nasze spory, aż w końcu jakoś się uspokoiło i zaczęliśmy się i ni >wu dogadywać. Przez jakiś czas zastanawiałem się, czy nie przenieść się tin Motown Records, bo podobała mi się robiona tam muzyka i sądziłem, ir lepiej zrozumieją to, czym się kieruję. Tak naprawdę Clive'owi najbardziej nie podobała się umowa Colum-I -i- mną, która dopuszczała, żebym zamiast zarobionych tantiem dosta-i- ' I /..iliczki — ilekroć potrzeba mi było pieniędzy, dzwoniłem i dostawa-I i /.aliczkę. Clive uważał, że nie przynoszę firmie aż takich zysków, by i r tak traktować. Może i miał rację — myślę sobie z dzisiejszej perspek-« \ — ale raczej z czysto bizijesowego, a nie artystycznego punktu widze-i Według mnie Columbia powinna dotrzymywać danego wcześniej sło-i ( mi uważali, że skoro sprzedawałem około sześćdziesięciu tysięcy < i każdego kolejnego albumu — co absolutnie wystarczało im na czas icdzy kolejnymi moimi premierami — to nie powinienem dostawać ich żadnych ekstrapieniędzy. I live Davis (ur. 1932) — jako prezes Columbii od 1967 roku przeistoczył wytwór-viclki koncern. W latach 70. wyszły na jaw popełnione przez niego nieprawidłowo-msowe. Został zwolniony i szybko uruchomił nową firmę Arista. hicago — zespół istniejący od 1966 do 1991 roku, specjalizujący się w mieszance ii 'n'bluesa i jazz-rocka. Byli przez pewien czas prawie t ik popularni jak Beach Boys. 307 I I w takiej atmosferze między wytwórnią a mną przystępowałem do nagrywania Bitches Brew. Nie rozumieli, że jeszcze nie miałem ochoty przejść do albumu wspomnień, nie miałem ochoty znaleźć się wyłącznie na tak zwanej liście klasyki Columbii. Dostrzegałem przez własną muzykę drogę ku przyszłości i zamierzałem nią podążać, tak jak zawsze to robiłem. Nie dla Columbii, nie dla polepszenia wyników sprzedaży, nie dla pozyskania jakichś młodych białych słuchaczy. Chciałem to zrobić dla siebie, dla swojej muzyki, dla swojej własnej potrzeby. J a chciałem zmienić swój kurs, musiałem zmienić kurs, żeby nadal móc wierzyć w to, co gram, nadal móc to kochać. Zanim wszedłem do studia w sierpniu 1969 roku, oprócz rocka i funky słuchałem też nagrań Joe Zawinula z Cannonballem w rodzaju Country Joe and the Preacher1^. Poznałem też w Londynie jeszcze jednego Anglika, Paula Buckmastera22. Poprosiłem go, żeby kiedyś wpadł i współpracował ze mną przy jakiejś płycie. Podobała mi się jego ówczesna robota, już wcześniej eksperymentowałem z prostymi przewrotami akordowymi na trzy fortepiany. Banalna sprawa, ale przy jej pisaniu wyobrażałem sobie, jak to było, gdy Strawiński wracał do prostych form. Zapisywałem te swoje rzeczy — na przykład jedno uderzenie w akord plus linia basowa, a potem stwierdzałem, że im dłużej to coś gramy, tym bardziej się to zmienia. Pisałem akord, potem resztę, może jeszcze jakiś akord, i ciągle z każdym zagraniem rzecz się zmieniała. Zauważyłem to już w 1968 roku, kiedy w studiu byli ze mną Chick, Joe i Herbie. Potem kontynuowałem sprawę podczas nagrywania In a Silent Way. Potem zaczęło mi chodzić po głowie coś z większym rozmachem, szkielet jakiegoś sporego utworu. Pisałem akord na dwa uderzenia plus dwa uderzenia puste. Wtedy oni wchodzili raz, dwa, trzy, ta-dam, ^> nie? Potem kładłem akcent na czwartą miarę. W pierwszym takcie byU może trzy uderzenia. I powiedziałem muzykom, że mogą grać, co tylk> chcą, cokolwiek usłyszą w głowach, ale żeby wyszedł mi z tego ostato nie właśnie akord