Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przedarł się ku niemu, odbijając ciosy innych. - Diabli pomiocie! - ksiądz dostrzegł go, poderwał konia i skoczył, wywijając mieczem. - Filistynie! Odda cię Pan w moją rękę! Ścięli się gwałtownie raz, drugi, potem rozdzieliły ich szalejące konie. A potem ostatecznie rozdzielił ich Szarlej. Szarlej bimbał na honorowe pojedynki i rycerskie kodeksy. Zajechał kaznodzieję od pleców i potężnym cięciem falcjona zmiótł mu głowę z karku. Krew buchnęła gejzerem. Na ten widok Sierotki spięły konie, cofnęły się. Szarlej, Samson i Reynevan wykorzystali to, odcwałowali na mostek. Mostek z trudem mieścił trzy konie bok w bok, nie było więc obawy, że zostaną otoczeni. Ale ścigających wciąż było dobre trzy razy więcej. Mimo poniesionych strat ani myśleli o odwrocie. Na szczęście do natychmiastowego ataku też niezbyt się kwapili. Przegrupowali się tylko. Ale jasnym było, że nie odpuszczą. - Długa rozłąka - wydyszał Szarlej - sprawiła, żern zapomniał. W twojej kompanii, Reinmarze, nie zaznasz nudy. - Uwaga! - ostrzegł Samson. - Atakują! Połowa Sierotek frontalnie uderzała na mostek, reszta, wparłszy konie w wodę, forsowała strumień, by zajść ich od tyłu. Jedynym wyjściem był odwrót. I to szybki. Reynevan, Szarlej i Samson obrócili konie i galopem puścili się w stronę wsi, ścigani dzikim hałłakowaniem pogoni. - Nie odpuszczą! - krzyknął Szarlej, oglądając się. - Chyba cię nie lubią! - Nie gadaj! W konie! Wiatr zawył im w uszach, wpadli na szerokie błonie przed wsią. Pogoń rozsypała się ławą, chcąc ich otoczyć. Reynevan z przerażeniem stwierdził, że nagle zaczyna szybko zostawać w tyle, że pęd jego konia słabnie wyraźnie. Że chrapiący wierzchowiec potyka się i zwalnia. Bardzo zwalnia. - Koń mi pada! - wrzasnął. - Samsonie! Szarleju! Zostawcie mnie! Uciekajcie! - Chybaś zgłupiał - Szarlej wrył i zawrócił konia, dobył falcjona. - Chybaś zgłupiał, chłopcze. - Nie chcę być niemiły - Samson splunął w dłoń, chwycił gudendag - ale chybaś bardzo zgłupiał. Sierotki wrzasnęły triumfalnie, ich ława zaczęła się ścieśniać, zaciskać na podobieństwo saka. I byłoby pewnie całkiem źle, gdyby nie Deus ex machina. Przybierający w tym dniu postać piętnastu uzbrojonych po zęby jeźdźców, dzikim cwałem nadjeżdżających od strony Hanuszowic. Ścigający spięli i wryli konie, w zdezorientowaniu nie bardzo wiedząc, kto, co, jak i dlaczego. Bojowy wrzask i błyski wzniesionych nad głowami mieczy rozwiały jednak wszelkie ich wątpliwości. I momentalnie odebrały wolę i chęć kontynuowania imprezy. Zawróciwszy jak na komendę, nachodskie Sierotki czmychnęły, dały nogę. Siedzący na świeższych koniach nowo przybyli dogoniliby ich bez trudu i rozbigosowali, gdyby chcieli. Ale najwyraźniej nie chcieli. - Proszę, proszę, cóż za fortunne zrządzenie losu - powiedział, podjechawszy stępa, Urban Horn. - Bo ja właśnie ciebie szukam, Reynevan, twoim śladem zdążam. I choć przypadkiem, ale zdążyłem, jak widzę. A jak powiem, że w samą porę, to się nie pomylę? - Nie pomylisz się. - Salve, Szarleju. Salve, Samsonie. I ty też tutaj? Nie w Pradze? - Amicus amico - wzruszył ramionami Samson Miodek, bawiąc się gudendagiem i spod opuszczonych powiek przypatrując otaczającym ich zbrojnym. - Gdy przyjaciel w potrzebie, ruszam z pomocą. Staję u boku. Niezależnie od... okoliczności. Horn pojął w lot, zaśmiał się. - Pax, pax, przyjacielu przyjaciela! Reynevanowi z mej strony nic nie grozi. Zwłaszcza teraz, gdy słyszę, że imć Flutek spoczął był pod grubą warstwą ziemi. O czym z pewnością i wam wiadomo. Ekspediować Reynevana do Pragi nie ma zatem sensu. Zwłaszcza że potrzebna jest mi, ba, niezbędna, pomoc Reynevana na zamku Sowiniec, dokąd bardzo uprzejmie go zapraszam. Bardzo uprzejmie. Reynevan i Samson rozejrzeli się. Ze wszech stron owiewał ich smród końskiego potu i para z nozdrzy, a miny otaczających ich zbrojnych były dość wymowne. - Pobyt na Sowińcu - Horn nie spuszczał oka z Szarleja i z ręki, którą ten trzymał na falcjonie - może być i dla ciebie z korzyścią, Reinmarze. Jeśli naprawdę droga ci pamięć brata. - Peterlin nie żyje - pokręcił głową Reynevan. - Już mu w niczym nie pomogę. Jutta zaś... - Pomóż mi na Sowińcu - przerwał Horn. - A ja potem udzielę ci pomocy względem twojej Jutty. Daję słowo. Reynevan spojrzał na Szarleja i Samsona, obrzucił wzrokiem otaczających ich jeźdźców. - Za słowo więc cię trzymam - powiedział wreszcie. - Jedźmy. - Wy - Horn zwrócił się do Szarleja i Samsona - możecie udać się, dokąd wola. Doradzałbym jednak pośpiech. Tamci mogą wrócić. Z posiłkami. - Moją wolą - wycedził Szarlej - jest jechać z Reinmarem. Rozszerz więc i na mnie twoje uprzejme zaproszenie, Horn. Aha, przy okazji: dzięki za ratunek. - Nie da się, widzę, rozdzielić przyjaciół - Urban Horn obrócił konia. - Cóż, zapraszam na Sowiniec. Ciebie również, Samsonie. Wszakże i ty nie odstąpisz Reynevana. Vero? - Amicus amico - uśmiechnął się Samson. - Semper. Horn stanął w strzemionach, spojrzał w stronę rzeki, w ślad niedawnym ścigającym, po których zresztą ni śladu już nie zostało. - Nachodskie Sierotki - rzekł poważnie. - Niedawno wojsko polne, teraz włócząca się po kraju i siejąca strach banda. Oto jakie skutki ma przeciągające się zawieszenie działań zbrojnych, oto jak szkodliwy jest pokój. Najwyższy czas na wojnę, panowie, na rejzę. A swoją drogą trzeba będzie poprosić braci Koudelnika i Czapka, by zwrócili uwagę na tego Pulpana. By nieco skrócili mu smycz. - Nie trzeba będzie prosić. Pulpan... Hmm... Nie ma już Pulpana. - Hę? Jak niby? Jaką modą? Reynevan opowiedział, jaką. Urban Horn słuchał. Nie przerywał. - Wiedziałem - rzekł, wysłuchawszy - że twoja pomoc będzie mi niezbędna