Nie wiem czy BĂłg istnieje, ale byĹoby z korzyĹciÄ dla Jego reputacji, gdyby nie istniaĹ" - Renard
Boże. kiedy to wszystko się zaczęło, ta nienawić, ta gorycz? I kiedy nastšpi kres tej wrogoci? Posłyszał za sobš ciche chrzšknięcie. Nie podniósł głowy, sšdzšc, że to kto ze służby. - Zamknij drzwi i zostaw mnie samego - mruknšł. - Zaraz wychodzę. Drzwi się zamknęły. - Przepraszam - odezwał się czyj głos. - Czy le się czujecie, panie? Edmund uniósł głowę i zobaczył przed sobš Cassandrę. Jej oczy spoglšdały na niego pytajšco. Podniósł się, starajšc się ukryć zmieszanie. - Nic mi nie jest - rzucił szorstko. - Twoja troska jest zbyteczna, dziewczyno. Uniosła dumnie brodę. - Mówiłam już twojemu synowi, panie, powtórzę i tobie: byłabym wdzięczna, gdyby zwracano się do mnie po imieniu owiadczyła z chłodnš godnociš. Spojrzał na niš zaskoczony. - A więc dobrze, Cassandro. - Odzyskał już panowanie nad sobš. - Prawdę powiedziawszy twoje pojawienie się jest zrzš dzeniem losu. Zrzšdzeniem losu? Brzmi to doć złowieszczo, pomylała mocno zaniepokojona. Umiechnęła się niepewnie. - Jakże to. wasza miłoć? - Za dwa tygodnie wydaję bal na waszš czeć i będzie mi potrzebna twoja pomoc. Pomoc? - Cała jej odwaga stopniała niczym lód na słońcu. Poczuła, jak strach przenika jej ciało. - Tak. Przygotowałem już listę goci. - Z kieszeni surduta wyjšł starannie złożonš kartkę papieru. - Z pewnociš Gabriel będzie chciał kogo do niej dopisać, ale mogłaby mi pomóc w adresowaniu zaproszeń. Cassie zbladła. - Obawiam się, że to niemożliwe - powiedziała ledwie dosłyszalnie. - Co takiego? Utkwiła wzrok w dywanie; jej ręce nerwowo gniotły materiał sukni. ostro. Ja... obawiam się, że nie będę mogła pomóc. Spojrzał na niš - Nie będę mogła czy nie chcę? Jego głos ranił jš niczym ostrze noża. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa; czuła w gardle palšcy ból. - Jeli dro. pozwolisz, chciałbym usłyszeć odpowied, Cassan- Wydała z siebie drżšce westchnienie. - Nie mogę... nie chcę, cóż to ma za znaczenie? Pomogłabym, gdybym była w stanie, wasza miłoć. Obawiam się jednak, że to niemożliwe. - Nie pojmuję dlaczego! - Bo ja... ja umiem się tylko podpisać, nic więcej - powiedziała stłumionym głosem. Nastšpiła chwila pełnej napięcia ciszy, po czym ksišżę zapytał ze miertelnym spokojem: - Chcesz powiedzieć, że nie umiesz czytać ani pisać? Skinęła głowš. Nigdy w życiu nie czuła się tak zawstydzona. Łzy popłynęły jej z oczu strumieniem. Edmund sięgnšł po chusteczkę, którš wcisnšł jej do ršk. Nie przypuszczał, że dziewczyna jest taka wrażliwa. Kobiece łzy zawsze wprawiały go w zakłopotanie. Dobry Boże, tylko nie to. Spojrzał na jej drżšce ramiona. - No już dobrze, Cassandro. Nie ma powodu do płaczu. -Niezręcznie poklepał jš po ramieniu. - Można temu zaradzić. - Jak? - wychlipała. - Sš przecież nauczyciele. - Nauczyciele? Dla żony hrabiego Wakefield? Całe towarzystwo miałoby wietnš zabawę. - Masz rację - przyznał po chwili. - W takim razie pozostaje tylko jedno wyjcie. Ja będę cię uczył. - Wy, panie? - Spojrzała na niego z osłupieniem. - Naturalnie. Zapewniam cię, że potrafię. W to nie wštpiła. Wytarła oczy i przyjrzała mu się z uwagš. Dlaczego? - zapytała - Dlaczego chcecie to robić? Popatrzył na niš z góry. - Bo nie chcę, aby rozniosło się po Londynie, że nie umiesz czytać. Już i tak plotkarze majš o czym mówić. - Mam do was probę, panie - powiedziała wolno. - Proszę nic nie mówić Gabrielowi. - Jeli nie chcesz, nie powiem - zgodził się z westchnieniem. Doskonale wiedziała, że Edmund nie robi tego z dobroci serca. Pragnie jedynie, aby jego nazwisko nic okryło się wstydem. Dotknęła lekko jego ramienia. - Dziękuję- powiedziała stłumionym głosem. Odchrzšknšł, zawstydzony jej słowami i czym, czego nie potrafił nazwać. - Gabriel spędza popołudnia w swoich portowych biurach owiadczył grubym głosem. - Przyjd więc do mnie jutro, punktualnie o pierwszej. Pierwsza lekcja odbyła się zgodnie z umowš następnego dnia. Cassie przystępowała do niej z niepokojem i radociš zarazem. Chociaż bardzo pragnęła nauczyć się czytać i pisać, jedno spojrzenie Edmunda wystarczało, by kuliła się ze strachu. Jednak po tygodniu lęk przed nim powoli minšł. Cały czas był sztywny i oficjalny, czasami okazywał zniecierpliwienie i nigdy nie wyzbył się wyniosłej dumy. Podobnie jak Gabriel rzadko się umiechał. Doszła jednak do wniosku, że nie jest takim potworem, za jakiego poczštkowo go uważała. Którego popołudnia przyjrzała mu się ukradkiem. Na skroniach połyskiwały srebrne nitki. Usta były wšskie i surowe, nos orli. Pomimo swych lat był bardzo przystojny. Gabriel w jego wieku będzie z pewnociš taki sam. Coraz częciej zastanawiała się nad tym, co wywołało wrogoć miedzy nim a synem. W ich wzajemnych kontaktach zawsze wyczuwało się napięcie. Zauważyła, że Edmund często wspomina Stuarta, czego nie można powiedzieć o Gabrielu. Gdyby nic duże rodzinne podobieństwo, Cassie zaczęłaby podejrzewać, że Gabriel nie jest synem Edmunda. Którego dnia, kiedy wróciła włanie z kolejnej lekcji, Giles zaanonsował lady Evelyn. - Evelyn! - krzyknęła. - Jak się cieszę, że cię widzę! Evelyn ucisnęła serdecznie jej dłonie. - Przekonałam papę, że najwyższy czas przyjechać do Lon dynu - oznajmiła ze miechem. - Drogi papa! Nigdy nie może mi niczego odmówić