Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

S¹dzê jednak, ¿e to, co czyni, czyni z waszego polecenia. Wielu biednych zosta³o odprawionych z niczym. Skar¿yli siê na to. Otrzymaliœcie wiele pieniêdzy... Gor¹ca fala krwi uderzy³a jej na policzki. - Pozwólcie sobie powiedzieæ, panie - zaczê³a - ¿e otrzymane od braci mego mê¿a pieni¹dze przeznaczy³am przede wszystkim na szpital i znajduj¹cych siê w nim ludzi. A poza tym...! - Domyœlam siê - uœmiechn¹³ siê zjadliwie. - Uwa¿acie, ¿e nie moj¹ spraw¹ jest o tych rzeczach mówiæ. Mo¿e tak, mo¿e nie... Wielu potê¿nych tak myœla³o. Powiadam: zmieniliœcie siê. Dawniej nie wygl¹daliœcie na cz³owieka przywi¹zanego do dóbr ziemskich. Mia³a ju¿ na ustach: gardzê nimi! Lecz powstrzyma³a j¹ myœl, ¿e nie nale¿y broniæ siê przed tym zarzutem. Jan patrzy³ na ni¹ z gniewn¹ ironi¹ spod przymru¿onych powiek. Zdawa³ siê czegoœ oczekiwaæ... - No tak, zmieniliœcie siê - rzek³ jeszcze raz. - Rozumiem. - Mia³ znowu twarz ponur¹. - Myœla³em, ¿e tylko ta wasza... przyjació³ka. - Skrzywi³ siê, jakby go coœ zabola³o. Schyli³ g³owê, jakby patrzy³ w dó³, ale równoczeœnie spode ³ba spogl¹da³ na ni¹. - Rêka mi œcierp³a - mrukn¹³. - Pozwólcie, ¿e wam j¹ rozmasujê - powiedzia³a. Bez s³owa wyci¹gn¹³ rêkê ku niej. Starannie rozciera³a j¹, jak to robi³a czêsto starcom. Czu³a bez przerwy na sobie jego wzrok. - No, dobrze... - rzek³ po chwili. Cofn¹³ rêkê. Bez s³owa wykrêci³ siê na piêcie. S³ysza³a, jak jego piêkne, nowe buty skrzypi¹ na œniegu. 21 W kilka dni póŸniej klêcz¹c spowiada³a siê przed Konradem. Mistrz s³ucha³ jej bez s³owa. Gdy chwilami podnosi³a g³owê, widzia³a nad sob¹ jego kamienny profil. Jej szept p³yn¹³ pocz¹tkowo wartkim nurtem. Potem sta³ siê wolny i nierówny jak s¹czenie siê wysychaj¹cego strumyka po kamieniach. Jak zwykle potrzebowa³a pomocy, by przemóc lêk. Ale groŸny spowiednik milcza³. Dopiero gdy ca³kiem umilk³a, a on przeczeka³ d³u¿sz¹ chwilê ciszy, zapyta³: - Jesteœ zadowolona z siebie? Pytanie by³o nieoczekiwane, a¿ unios³a g³owê. - Z siebie? Nie. Z czego mia³abym byæ zadowolona? Widzê, jaka jestem. Jeœli siê cieszê, to z tego, ¿e mogê pracowaæ dla potrzebuj¹cych. - Zawsze podejrzewa³em - przerwa³ jej - ¿e lubisz oszukiwaæ siebie. - Za³o¿y³ rêce na piersiach, Siedzia³ nieruchomy, lecz czu³o siê, ¿e w ka¿dej chwili gotów jest tê nieruchomoœæ przerwaæ wybuchem. - Cieszysz siê... - powtórzy³ jej s³owa z gorzk¹ ironi¹. - Zawsze - wróci³ do swego bezwzglêdnego tonu - obawia³em siê, ¿e gotowa jesteœ zagubiæ siê w sprawach zewnêtrznych. Przedtem wszystko dla mê¿a, teraz wszystko dla tamtych. A to co najtrudniejsze: praca nad w³asn¹ dusz¹ - to odk³ada siê... - Wyjaœnijcie mi to, mistrzu - poprosi³a pokornie. - Nie pojmujê waszych s³ów. Poruszy³ siê ze zniecierpliwieniem. - Nie rozumiesz! - sarkn¹³. - Jakby to by³o takie trudne! S¹ ludzie - podj¹³ - s¹ kobiety, którymi ciê¿kie prze¿ycia wstrz¹snê³y do g³êbi. Ty jednak pozosta³aœ taka, jaka by³aœ. Dla ciebie wa¿ne jest, czy masz pieni¹dze, czy ich nie masz, czy dasz z nich na szpital, czy te¿ przygodnym ¿ebrakom. A to wszystko g³upstwo. W³aœnie ci piekielni heretycy tak myœl¹. Wo³aj¹, ¿e nic nie chc¹ mieæ. Ale naprawdê a¿ siê do tego trzês¹. Trzeba mieæ, jakby siê nie mia³o, rozumiesz? Mieæ - jakby siê nie mia³o... - Zdawa³ siê ws³uchiwaæ w swoje w³asne s³owa. - S¹ ludzie - ci¹gn¹³ po chwili - których dusza urasta w rêkach spowiednika. Przerasta jego duszê. S¹ ludzie, którzy pojmuj¹, ¿e w strasznych czasach, w jakich ¿yjemy, potrzeba doskona³oœci, aby siê przeciwstawiæ z³u. Doskona³oœci! Ale ty... Skrzywi³ ironicznie usta, roz³o¿y³ rêce i uczyni³ nimi beznadziejny gest. Klêcza³a nisko przygiêta do ziemi jego twardymi s³owami. - Cesarz - us³ysza³a znowu nad sob¹ - zawar³ sojusz z poganami. Podobno ma otrzymaæ od nich œwiêt¹ Jerozolimê. Bez walki! Takiej Jerozolimy ¿aden chrzeœcijanin nie bêdzie chcia³ nawet ogl¹daæ! - G³os mistrza wzbiera³ tragicznym bólem. - Herezje kwitn¹. Ledwo pocz¹³em ich szukaæ, odnajdujê je wszêdzie, wszêdzie... - splót³ d³onie i zacisn¹³ je mocno. - Powinnaœ rozumieæ, jak bardzo potrzeba jest w takich czasach wielkich dusz... Nie przytwierdzi³a jego s³owom ¿adnym "tak". I bez jego zapewnieñ mia³a pewnoœæ, ¿e nie jest ¿adn¹ wielk¹ dusz¹ s³u¿¹c¹ wielkim sprawom. By³a cz³owiekiem miotanym w¹tpliwoœciami. A kiedy wyda³o jej siê, ¿e odnalaz³a nale¿yt¹ drogê, dowiadywa³a siê, ¿e jest ona zbyt ma³¹ drog¹. Có¿ mog³a mu powiedzieæ? Mistrz Konrad po staremu budzi³ w niej lêk. Zreszt¹ ka¿de jej s³owo rozdra¿ni³oby go tylko. Milcza³a. - Potrzeba wielkich dusz! - powtórzy³. - Trzeba dusz, które by swoj¹ œwiêtoœci¹ przeciwstawi³y siê zepsuciu œwiata. Ludzie psuj¹ siê - ci¹gn¹³ swoje rozmyœlania, coraz mniej przeznaczone dla niej. - Nie ma ju¿ dawnej gorliwoœci. Targiem chc¹ wykupiæ Jerozolimê! - z¿ymn¹³ siê gniewnie. - Wszyscy goni¹ za bogactwami, za w³adz¹, za tytu³ami. Dla marnego grosza! Lêk i szacunek, jaki czu³a dla s³ów mistrza, nie pozwala³y jej dostrzec w jego s³owach nic poza ich treœci¹. Lecz dziœ, po raz pierwszy, w tym, co mówi³, odkry³a dzwoni¹c¹ nutê bólu. Uœwiadomi³a sobie, ¿e straszny kanonik musi byæ cz³owiekiem samotnym. Wszyscy siê go lêkali i czcili, lecz nikt go nie kocha³. By³ sam. Dobrze wiedzia³a, czym jest samotnoœæ. Ka¿dy ból, aby naprawdê dotkn¹æ cz³owieka, otacza go przedtem krêgiem samotnoœci. - Aby œwiat odmieniæ - Konrad snu³ swe g³oœne rozwa¿ania - trzeba dusz, wielkich dusz, dusz, które by siê wyrzek³y wszystkiego. - Nagle po³o¿y³ ciê¿k¹ d³oñ na ramieniu Elzy, która a¿ zadr¿a³a pod tym brzemieniem. Pochyli³ siê nad ni¹. Czu³a na twarzy jego przyspieszony, gor¹cy oddech