Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Pokręcił głową z podziwem. - Już państwu mówiłem, że to dobry szachista. - I co teraz? - zapytał Cesar. Muńoz potarł dłonią czoło i zadumał się nad szachownicą. - Teraz mamy dwie możliwości... Może powinniśmy zbić czarnego hetmana, ale to mogłoby zmusić przeciwnika do dokonania wymiany hetmanów - popatrzył na Julię - co mi się nie podoba. Nie skłaniajmy go do ruchu, którego nie zrobił... - Znowu pokręcił głową, jakby białe i czarne kwadraty potwierdziły jego rozumowanie. - On w zadziwiający sposób wie, że tak właśnie będziemy kombinować. To godne uwagi, bo ja widzę ruchy, jakie on robi i nam wysyła, on zaś tylko może wyobrażać sobie moje... A przy tym je zakłada. Na razie robimy to, co on chce, żebyśmy robili. - A mamy wybór? - zapytała Julia. - Chwilowo nie. A później, to się okaże. - Jaki jest następny ruch? - Nasz goniec. Posuwamy go z f1 na d3, dając szacha hetmanowi. - A co on zrobi...? Albo ona? Muńoz nie odpowiedział od razu. Nieruchomo wpatrywał się w szachownicę, jak gdyby nie dosłyszał pytania. - Nawet w szachach - odezwał się wreszcie - przewidywalność jest ograniczona... Najlepszym albo najbardziej prawdopodobnym posunięciem jest takie, które postawi przeciwnika w najtrudniejszym położeniu. Dlatego kalkulacja na temat możliwości kolejnego ruchu polega po prostu na wyobrażeniu sobie, że ten ruch już się zrobiło, i na dalszej analizie partii w roli przeciwnika. Czyli patrzeć na szachownicę własnymi oczami, ale z punktu widzenia rywala. Gracz projektuje pewien ruch i natychmiast stawia się w sytuacji przeciwnika swojego przeciwnika, a więc znowu we własnej. I tak dalej, tak długo, na ile wystarcza komuś wyobraźni... Chodzi mi o to, że wiem, dokąd sam dotarłem, nie mam natomiast pojęcia, jak daleko dotarł on. - Ale zgodnie z tym rozumowaniem - wtrąciła się Julia - najprawdopodobniej wybierze ruch, który będzie dla nas najdokuczliwszy. Nie sądzi pan? Muńoz podrapał się po karku, a następnie, bardzo powoli, przesunął białego gońca na pole d3, w bezpośrednie sąsiedztwo czarnego hetmana. Analizował nową sytuację na szachownicy zadumany po same uszy. - Cokolwiek zrobi - rzekł w końcu z posępną miną - jestem pewien, że zbije nam jakąś bierkę. XI. Warianty analityczne Niech pan nie będzie głupi. Flaga jest wykluczona, zatem to nie ona faluje. Wiatr natomiast faluje. Douglas R. Hofstadter, Godel, Escher, Bach - an Etemal Golden Braid Aż podskoczyła na dźwięk telefonu. Bez pośpiechu odjęła wacik z rozpuszczalnikiem od fragmentu obrazu, nad którym pracowała - za mocno nałożonej plamki werniksu na szacie Ferdynanda z Ostenburga - i wsunęła pęsetę między zęby. Potem spojrzała nieufnie na aparat stojący na dywanie u jej stóp, zapytując sama siebie, czy podniósłszy słuchawkę, znów będzie musiała wsłuchiwać się w kolejną długą ciszę, tak dobrze jej już znaną od paru tygodni. Na początku przyciskała słuchawkę do ucha i bez słowa, niecierpliwie usiłowała wyłowić jakikolwiek dźwięk, choćby zwykły oddech, lada oznakę obecności żywego człowieka, choćby i przerażającą. Ale napotykała kompletną pustkę, nawet bez wątpliwej pociechy w postaci trzasku przerwanego połączenia. Za każdym razem tajemniczy abonent - względnie tajemnicza abonentka - wytrzymywał dłużej. Julia zawsze dawała za wygraną, choćby tkwiła przy aparacie Bóg wie ile. Ten ktoś czaił się, cierpliwie i bez obawy, że zaalarmowana przez Julię policja może podłączyć się do linii i namierzyć dzwoniącego. Najgorsze, że nie mógł mieć pojęcia o własnej bezkarności. Julia nie powiedziała o tym nikomu, nawet Cesarowi ani Muńozowi. Nie wiedzieć czemu uważała nocne głuche telefony za coś wstydliwego, upokarzającego, co wdziera się w jej sferę domowej prywatności, w ciszę nocną, którą tak kochała, zanim zaczął się koszmar. Najbardziej przypominały rytualny gwałt, powtarzający się co noc, bez udziału słów czy gestów. Odebrała, kiedy telefon zadzwonił szósty raz, i z ulgą rozpoznała głos Menchu. Ale ten spokój trwał tylko chwilę. Jej przyjaciółka musiała dużo wypić, może pochłonęła też, jak domyślała się Julia, sporo substancji znacznie mocniejszych niż alkohol. Podnosząc głos, żeby przekrzyczeć otaczający ją gwar i muzykę, i wypowiadając sensowne słowa pół na pół z bełkotem, Menchu oznajmiła, że jest w barze Stephan's, po czym wyrzuciła z siebie mętną opowieść, w której występowali Max, obraz van Huysa i Montegrifo. Julia nic z tego nie zrozumiała, ale kiedy poprosiła przyjaciółkę, żeby jeszcze raz spokojnie opowiedziała jej, co zaszło, Menchu wybuchła pijackim, histerycznym śmiechem. Rozmowa została przerwana. Julia wyszła na ulicę. Na dworze panowała lepka chłodna wilgoć. Trzęsąc się w grubej skórzanej kurtce, zatrzymała taksówkę. Podczas jazdy co chwila odwracała głowę do taksówkarza, z roztargnieniem reagując na jego czczą gadaninę, a światła miasta rzucały jej na twarz na przemian szybkie błyski i cienie. Wreszcie położyła głowę na oparciu i zamknęła oczy. Przed wyjściem z domu włączyła alarm elektroniczny i zamknęła drzwi na dwa razy. W bramie jej wzrok przyciągnęła krata automatyczna - mogła w niej tkwić kolejna karteczka. Tej nocy jednak niczego nie znalazła. Niewidzialny gracz dalej rozmyślał o swoim następnym ruchu. W Stephan's był tłum. Pierwszą osobą, jaką ujrzała po wejściu, był Cesar, który siedział z Sergiem na otomanie