Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ta szczupła, żylasta kobieta przypominała kota, szczególnie w chwilach, gdy uśmiechała się, bawiąc się zdobyczą, którą w chwilę później miała zamordować. Tym razem ja odgrywałam rolę myszy, a moja podwładna wielce się radowała, widząc, mnie w tak żałosnym stanie. - Zostaw mnie w spokoju, zastępco - warknęłam. - Nie mam dziś ochoty słuchać twoich docinków. Złośliwa Corais uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ostre białe zęby błysnęły w rozchylonych, zmysłowych ustach, a w ciemnych oczach zalśniło rozbawienie. - Nigdy bym na to nie wpadła, kapitanie - odparła. - Tak dobrze potrafisz ukrywać swoje zmartwienia... oczywiście, żadna członkini Gwardii nie dosłyszała twojej skargi, że Tries wygnała cię z łoża i wzięła sobie kogoś innego. Pokonana, padłam z powrotem na pryczę. - Och, żartujesz chyba - jęknęłam. - Trąbiłam o tym na cały głos ze wszystkich miejskich dachów, prawda? - Niezupełnie trąbiłaś - uspokoiła mnie Corais - ale jednak można powiedzieć, że głos masz donośny. Nie byłaś wprawdzie uprzejma łazić po dachach, ale za to Polillo musiała cię siłą sprowadzić z wieży ciśnień na placu defilad. Ugięłam się pod ciężarem kolejnego upokorzenia. Nagle na korytarzu czyjś głęboki głos zadudnił jak odległy grom: - Kto mnie wołał? - Po chwili rozległy się ciężkie kroki i w drzwiach pojawiła się potężna postać, która dodała: - Na dobrą Boginię, która mnie stworzyła, jeśli przyłapię którąś, jak mnie obgaduje za plecami, obetnę jej lewy cycek, wygarbuję i zrobię sobie z niego sakiewkę. Była to właśnie Polillo, która sprawowała funkcję mojej drugiej zastępczyni, obok Corais. Wygłosiwszy swoją przemowę, schyliła głowę i weszła do pokoju. Miała dobrze ponad dwa metry wzrostu, niezwykle długie, kształtne nogi i przepięknie uformowaną figurę; kobieca budowa ukrywała mięśnie jak potężne, stalowe liny, które nabrzmiewały jak węzły, gdy unosiła swój topór wojenny. Cerę miała niemal tak jasną jak ja; moje włosy jednak lśniły złotem, podczas gdy jej wpadały w odcień jasnobrązowy. Gdyby została kurtyzaną, a nie wojowniczką, w krótkim czasie zrobiłaby fortunę. Gdy spostrzegła, że to ja siedzę na pryczy, natychmiast zaczęła żałować pochopnych słów: - Ach.. przepraszam, pani kapitan. Nie wiedziałam... Nakazałam jej milczenie gestem ręki. - To ja powinnam wszystkich przepraszać - stwierdziłam. - Jeśli koniecznie ci to potrzebne do szczęścia, to kolejka zaczyna się za nocnikiem. Ryknęła śmiechem i z radości poklepała mnie po plecach, niemal łamiąc mi ramię. - Jedna dobra walka i pani kapitan dojdzie do siebie - zarechotała. - A jeśli ci pyszałkowaci Likantyjczycy nie stchórzą, pewnie będzie po temu wiele okazji. Wzmianka o Likantyjczykach przypomniała mi o obowiązkach. Jęknęłam, wstałam z pryczy, zdjęłam tunikę, w której sypiałam i ciężkim krokiem podeszłam do miednicy. Służąca widocznie weszła do pokoju wcześniej, nie budząc mnie, bo z pełnego gorącej wody dzbanka na umywalni unosiła się para i aromat kosmetycznego płynu. - Co nowego? - spytałam Corais przez ramię. Jej odbicie w lustrze wzruszyło ramionami: - Właściwie nic. Dużo plotek, trochę dobrych, trochę złych. Na pewno wiemy tylko jedno: w dalszym ciągu zmierzamy do wojny. Trzy tygodnie temu Archontowie Likantu rzucili nam wyzwanie, wysyłając przeciw nam armadę, - z zadaniem zniszczenia łączności naszego państwa z aliantami oraz nękania naszych statków handlowych. W tym samym dniu nastąpiło moje burzliwe rozstanie z Tries. Teraz, gdy dyktuję skrybie te słowa, widzę, że nie była to przypadkowa zbieżność. Kością niezgody był przecież mój zawód, a że jest on nierozerwalnie związany z wojną, nowiny z Likantu przecięły więź między nami jak ostry miecz. - Wojna jest może i pewna - odpowiedziałam jej ponuro - nie wiadomo tylko, czy nasi szlachetni wodzowie powołają gwardię Maranon pod broń. - Przecież jesteśmy najlepszymi żołnierzami Orissy - wyrzuciła z siebie Polillo. - Każda z nas może śmiało stawać przeciw dziesięciu mężczyznom z dowolnych koszar w mieście