Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I bardzo dobrze, pomyślał z mściwą goryczą. Dziś, po dziesięciu latach, brzmiałyby tak samo. Nie zmieniłby w nich ani jednego słowa. 33 Jimmy Weeks, ściśnięty jak szynka w kanapce między Robertem Kinellenem i Anthonym Bartlettem, siedział w sali rozpraw okręgowego sądu federalnego i obserwował nie kończący się proces selekcji przysięgłych w swym własnym procesie o fałszowanie zeznań podatkowych. Po trzech tygodniach strony zaakceptowały wspólnie zaledwie sześciu członków ławy. Kobieta, którą teraz przesłuchiwano, należała do gatunku ludzi, których bał się najbardziej. Nieskazitelnie uczciwa i praworządna podpora społeczeństwa. Po raz enty wybrano ją na przewodniczącą Klubu Kobiet w Westdale; jej mąż pracował w zarządzie jednej z dużych firm inżynieryjnych, a obaj synowie studiowali w Yale. W miarę kolejnych pytań zachowanie kobiety stawało się coraz bardziej protekcjonalne. Stronie oskarżającej na pewno się spodobała. Z jej pogardliwych spojrzeń, rzucanych od czasu do czasu w jego kierunku, łatwo wywnioskował, że uważa go za podłego oszusta, zwyczajne ścierwo. Gdy sędzia skończył zadawać pytania, Jimmy Weeks pochylił się do ucha Roberta i szepnął: - Akceptujemy ją. - Oszalałeś? - Bob nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Wiem, co mówię, Bobby. - Jimmy zniżył głos. - Będę ją miał w kieszeni. - Jimmy spojrzał w stronę stanowiska obrony, obok którego siedział za stołem niewzruszony jak skała Barney Haskell ze swym prawnikiem. Kinellen zapewniał, że gdyby Haskell złamał układ i zgodził się wystąpić jako świadek obrony, zetrze go na proch. Może tak, a może nie. Jimmy Weeks nie był tego całkowicie pewien, a dotąd całe swe życie opierał na pewnikach. Teraz wiedział, że jednego z przysięgłych ma po swojej stronie, a licząc z dzisiejszą kandydatką - dwójkę. Pozostawała do załatwienia sprawa eksżony Kinellena, mieszającej się w starą historię Reardonów. Dla własnego dobra musi zdusić to w zarodku. Oby tylko nic nie dotarło do Haskella, bo spróbuje dogadać się z oskarżycielem za cenę ratowania własnej skóry. 34 Późnym popołudniem w gabinecie Geoffa Dorso zabrzęczał interkom i głos sekretarki poinformował szefa o wizycie pani Taylor: - Uprzedzałam, że prawdopodobnie nie przyjmie jej pan, skoro nie miała wyznaczonego wcześniej terminu. Ona jednak mówi, że to bardzo ważne i że zajmie panu najwyżej pięć minut. - Oczywiście, że ją przyjmę - powiedział Geoff. Skoro Beth Taylor zdecydowała się przyjść bez uprzedzenia, sprawa musi być naprawdę pilna. Oczekiwał jej z przyśpieszonym pulsem. Modlił się, żeby nie była zwiastunem złej wiadomości o starej pani Reardon, matce Skipa. Po ogłoszeniu wyroku miała ona atak serca, który powtórzył się po pięciu latach. Wyszła z tego, przysięgając wszem i wobec, że poty nie wybierze się do grobu, póki jej syn będzie cierpiał za nie popełnioną zbrodnię. Matka codziennie pisała do Skipa optymistyczne, serdeczne liściki, pełne planów na przyszłość. Podczas ostatniego widzenia Geoff wysłuchał fragmentu tej korespondencji: Na porannej mszy przypomniałam Bogu, że wciąż czekamy w kolejce na sprawiedliwość Najwyższego. I wyobraź sobie, mój synu, że usłyszałam w duszy jego głos. Powiedział, że to już niedługo... Po przeczytaniu tego listu Skip zaśmiał się ironicznie: „Wiesz, Geoff, że prawie w to uwierzyłem?” Gdy Beth pojawiła się w drzwiach, Geoff wyszedł jej naprzeciw i serdecznie ją uściskał. Ilekroć widział tę kobietę, nie mógł się po wstrzymać od irracjonalnego gdybania - jak szczęśliwe życie mógłby mieć Skip Reardon, gdyby nigdy nie spotkał Suzanne i zamiast niej poślubił Beth Taylor. Beth właśnie dobiegała czterdziestki, podobnie jak Skip. Była dużą, wysoką kobietą o krótkich, kręconych, kasztanowych włosach, ożywionych inteligencją piwnych oczach i miłej, pełnej życzliwości i ciepła twarzy. Piętnaście lat temu zaręczyła się ze Skipem. Była wówczas nauczycielką; od tamtej pory skończyła wyższe studia i teraz pracowała jako konsultantka w szkole średniej, pomagając przyszłym absolwentom w wyborze zawodu. Na jej twarzy malowało się zakłopotanie. Geoff zaprowadził ją do przytulnego kąta z fotelami i niskim stolikiem. - Mam świeżo zaparzoną kawę. Napijesz się? - zaproponował. - Tak, dziękuję. - Uśmiech z jej twarzy zniknął równie szybko, jak się pojawił. Geoff obserwował kobietę niepostrzeżenie, napełniając filiżanki. Była raczej zakłopotana niż załamana. To znaczy, że u pani Reardon wszystko w porządku. Nagle przebiegła mu przez głowę inna myśl - a może Beth zakochała się w kimś i teraz nie wie, jak powiedzieć o tym Skipowi? To mogło się zdarzyć, dlaczego nie, ale dla Skipa byłby to bardzo ciężki cios. Beth nie zostawiła mu wiele czasu na domysły, od razu przechodząc do rzeczy: - Geoff, wczoraj wieczorem rozmawiałam ze Skipem przez telefon. Jest w ciężkiej depresji. Bardzo się o niego martwię. Sam wiesz najlepiej, jaki gorący jest w tej chwili temat ograniczenia prawa do powtórnych apelacji. Dotyczy to przede wszystkim skazanych za morderstwo. Skipa trzymała dotąd nadzieja, że któryś z kolejnych wniosków o apelację zostanie rozpatrzony pozytywnie. Dobrze go znam - kiedy zupełnie straci nadzieję, po prostu umrze. Mówił mi o tej kobiecie z prokuratury, która u niego z tobą była. Jest pewien, że mu nie uwierzyła. - Sądzisz, że ma myśli samobójcze? - szybko spytał Geoff