Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jego podejrzane interesy odstręczyły od niego wiele osób i zepchnęły na jakiś czas na margines publicznego życia. Wuj Peter był jednak człowiekiem twardym i nie przejmował się tym, co ludzie mówią. W rezultacie przetrzymał towarzyski ostracyzm i wyszedł z tej opresji bez szwanku. Tajemnicza przeszłość wuja Petera ogromnie mnie intrygowała, lecz chociaż usilnie starałam się dociec, jaki charakter miało jego przestępstwo, nikt nie chciał mi tego powiedzieć. Dziwna rzecz, ale wuj Peter bardzo mi przypominał Benedykta. Przypuszczałam, że kiedy był w wieku swego wnuka, musiał być taki sam jak on. Obaj mieli ciemne strony w swoim życiorysie, ale żaden z nich nie dał się zniszczyć ani pokonać. Obaj mieli w sobie coś niezniszczalnego. Nienawidziłam Benedykta. Musiałam wreszcie przyznać się przed sobą do tego uczucia. Wiedziałam jednak, że brało się ono przede wszystkim z lęku przed nim. Ponieważ jednak wuja Petera nie musiałam się obawiać, darzyłam go sympatią bez żadnych zahamowań. Nie ulegało wątpliwości, że wuj Peter cieszył się z małżeństwa wnuka; przy każdej okazji wyrażał swe zadowolenie. Wierzył też głęboko, że Benedykt wybije się jako polityk. On sam swego czasu również marzył o podobnej karierze; polityka była jedną z jego największych pasji. Niestety, głośny skandal, towarzyszący podejrzanym interesom, uniemożliwił zaspokojenie jego ambicji. Mimo to w pewien sposób nadal uczestniczył w życiu politycznym kraju za pośrednictwem zięcia, Martina Hume'a, znanego działacza politycznego. Słyszałam kiedyś zdanie: "Martin to marionetka w rękach Petera". Ciekawa byłam, czy rzeczywiście tak jest. Miałam podstawy, by w to wierzyć. A teraz znów Benedykt miał pójść w jego ślady. Jednej rzeczy byłam jednak pewna: Benedykt nigdy nie będzie niczyją marionetką. Wuj Peter miał ogromny majątek. Równie zamożny był Benedykt. Podejrzewałam, że ich fortuny niekoniecznie powstały z uczciwej pracy. Wiele bym dała, by móc dowiedzieć się czegoś więcej o tych sprawach. Niedobrze być dzieckiem... ludzie ukrywają przed tobą różne fakty i jedyne, co możesz zrobić, to skrzętnie zbierać wszelkie okruchy informacji i później, na ich podstawie, starać się wytworzyć sobie w miarę całościowy obraz. Rozmowa przy stole toczyła się głównie wokół ślubu i miodowego miesiąca, który nowożeńcy zamierzali spędzić we Włoszech. Francja tym razem nie wchodziła w rachubę; mama spędzała tam miesiąc miodowy z moim ojcem. Opowiadała mi często o małym hoteliku w górach, z widokiem na morze, gdzie wówczas mieszkali. - Na waszym miejscu nie przeciągałbym za długo pobytu za granicą - radził wuj Peter. - Nie chcecie chyba, by ludzie z Manorleigh pomyśleli, że ich przedstawiciel zaniedbuje swój elektorat. - Jedziemy na miesiąc - wyjaśniła mama, a widząc zaskoczenie na twarzy wuja Petera, dodała: - To ja na to nalegałam. - Rozumiesz zatem, że nie miałem wyjścia - wyjaśnił Benedykt. - Musiałem się zgodzić. - Jestem pewien, że mieszkańcy Manorleigh podejdą do tego ze zrozumieniem. Przecież miesiąc miodowy to szczególna okazja - wtrącił dziadek. Mama uśmiechnęła się do wuja Petera. - Zawsze powtarzasz, że ludzie uwielbiają romantyczne historie. Myślę, że rozczarowalibyśmy naszych wyborców, obdzierając się z tego nimbu. - Może istotnie masz rację - przyznał wuj. Kiedy po kolacji udałam się do swego pokoju, babcia poszła za mną na górę. - Chciałam trochę z tobą porozmawiać - powiedziała. - Co zamierzasz zrobić ze sobą, kiedy oni wyjadą? - Zostanę tutaj - odparłam. - Czy naprawdę tego chcesz? Zawahałam się. Czułość w jej głosie wzruszyła mnie do głębi. Poczułam dławienie w gardle i obawiałam się, że za chwilę wybuchnę płaczem. - Nie... nie wiem - wyjąkałam. - Tak też myślałam - uśmiechnęła się promiennie. - A może pojedziesz z nami? W drodze do Londynu rozmawialiśmy z dziadkiem, jak by to było przyjemnie, gdybyś trochę z nami pobyła. Panna Brown pojechałaby z tobą... przecież nie ma znaczenia, czy przez ten czas będziesz w Cador czy tutaj. - Och, z przyjemnością. - A więc załatwione. Ciotka Amaryllis nie będzie miała nic przeciwko temu. Ona wie, że możesz czuć się tutaj nieco osamotniona, natomiast całkowita zmiana otoczenia... wszyscy wiemy, że kochasz Cador... nie mówiąc już o tym, że dla nas twoja obecność będzie wielkim szczęściem. - Och, babciu! - wykrzyknęłam i rzuciłam jej się w ramiona. Rozpłakałam się ze wzruszenia, ale ona udawała, że nie widzi moich łez. - O tej porze roku nie ma to jak Kornwalia - dodała na zakończenie. ** ** ** I pobrali się. Mama wyglądała prześlicznie w jasnolawendowej sukni i kapeluszu tego samego koloru ze strusim piórem, przesłaniającym jej twarz. Benedykt prezentował się bardzo dystyngowanie. Panowała zgodna opinia, że oboje tworzą piękną parę. Na ślubie było wiele ważnych osób. Wszyscy potem zjechali się do domu wuja Petera i ciotki Amaryllis na weselnego szampana. Wuj Peter pozytywnie ocenił przebieg ceremonii. Uważał, że była niezwykle udana. Natomiast moje samopoczucie znacznie się pogorszyło