Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Były niemal całkowicie uformowane, białe i zakrzywio- ne do tyłu. Napierały na policzki, gotowe się wyrżnąć. Odłożyła lustro. Wstała, zbyt przerażona, by krzyczeć. Morpeth chwycił ją za ramiona. - Tak, zmieniasz się, ale nadal jesteś Rachel, którą znam! Chcesz nas zabić? Chcesz? Potrząsnęła głową w otępieniu. - Więc ciągle jest nadzieja. - Nadzieja? - warknęła ze złością. - Spójrz na mnie. Ciągle jeszcze się zmieniam. Dragwena powiedziała, że tak się stanie. - Odwróciła się do Eryka. - Kiedy przemiana się dopełni? - Nie wiem. - Spróbuj to usunąć - jęknęła. - To przecież musi być zaklęcie. Nie możesz go powstrzymać? Eryk zmarszczył brwi. 176 - Nie. To zaklęcie stało się częścią ciebie. Nie rozu- miem, co się dzieje. Nie wiem, jak je zatrzymać. Rachel zacisnęła szczęki. Nowe zęby zwarły się ze sobą. - Zaprowadź mnie do Trimaka i innych - rozkazała Morpethowi. Sarrenowie spojrzeli na nią i z trudem powstrzymali okrzyk przerażenia. Niektórzy odruchowo chwycili za miecze. Rachel pospiesznie opowiedziała im o wszystkim, także o zbliżającej się ku nim armii wiedźmy. Jej spojrzenie padło na jednego z mężczyzn, tak prze- rażonego, że ledwie odważał się na nią patrzeć. Kłapnęła wjego stronę zębami. - Powinniście się mnie bać! Dragwena powiedziała, że kiedy stanę się wiedźmą, zabijanie was sprawi mi ra- dość. - W tej samej chwili poczuła, że zaklęcia śmierci wypływają na powierzchnię jej umysłu. Szepnęły, że już teraz może ich użyć, jeśli tylko zechce. - Przygotuj wszystkich do wymarszu - zwróciła się do Trimaka. - Rachel, posłuchaj... - odezwał się Morpeth - wiem, że się zmieniasz w... wjakąś istotę, ale to jeszcze nie znaczy, że będziesz taka jak Dragwena. Nadal chcesz nas bronić. Zawahała się. - To znaczy, że mogę z nią walczyć? Dobra wiedźma przeciwko złej? - Tak. Dlaczego nie? Może wcale nie zmieniasz się w potwora. Może zdołasz obronić jaskinie, jeśli to będzie potrzebne. Musimy się zastanowić. Pomyśl! Wszystko, co ci pokazała Dragwena, mogło być iluzją. Może do Głębi wcale nie zbliża się żadna armia. 177 12 - Tajemnica zaklęcia L ' ' Grimwold przyklęknął obok nich. - Nie. Wysłałem zwiadowcę. Armia nadchodzi, tak jak powiedziała Rachel. Rachel powiodła spojrzeniem po zatroskanych twa- rzach Sarrenów. - Nie zostało nam wiele czasu - powiedziała. - Nie sądzę, żebym mogła pokonać wiedźmę. Zaklęcia, których się nauczyłam, nie pozwalają mi na to. Ale wydaje mi się, że mogę was doprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce, a po- tem... potem pójdę sama, daleko od was. Nieważne, do- kąd. Zaczekam, aż przemiana się dokona, i zobaczę, co się ze mną stanie. Nie odważę się przebywać blisko was. Nie mogę podjąć tego ryzyka. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł... jeśli uda mi się odciągnąć od was Dragwenę, za- atakować ją, jakoś ją osłabić, może będziecie mieć szansę. - Nigdy cię nie opuścimy - oświadczył twardo Morpeth. - Zostaniemy z tobą, bez względu na to, co się będzie działo. Trimak dobył noża. - Morpeth ma rację. Niegdyś przysiągłem, że użyję go przeciwko tobie. - Rzucił nóż na ziemię. - To była niegodzi- wa myśl. Czuję, że Dragwena umyślnie chce nas rozdzielić. Zostań z nami. Zrobimy wszystko, żeby cię ochronić. Grimwold skinął głową, a wszyscy Sarrenowie zdolni utrzymać miecz w dłoni unieśli swój oręż i uklękli przed nią. - Nie - powiedziała Rachel drżącymi wargami. - Opie- kujcie się Erykiem. Nie pozwólcie, żebym go skrzywdziła! Ja albo wiedźma. I... - urwała, zdając sobie sprawę, że ani Morpeth, ani Sarrenowie nie zdołają uchronić jej bracisz- ka przed Dragwena. Sama myśl o tym, że ona także może go skrzywdzić, była nie do zniesienia. Czy Eryk będzie 178 bezpieczniejszy z Sarrenami, czy z nią? A może... przez chwi- lę ujrzała przerażającą wizję chłopczyka błądzącego samot- nie w śniegach Ithrei, uciekającego przed nią i Dragweną. Eryk dotknął jej ramienia. - Słuchaj... Odwróciła się, a wraz z nią odwróciły się cztery nowe szczęki. - Ufam ci - powiedział. - Nigdzie beze mnie nie idź. Nie zostawiaj mnie, Rachel. Przytuliła go do siebie. - Nie boisz się mnie? Uśmiechnął się z zażenowaniem. - No, trochę się boję. Straszne są te twoje zęby. Roześmiała się, a jej nowe kły zgrzytnęły o siebie. - Ale mam to. - Eryk podniósł palec. - Dragweną mnie nie przestraszy. Nigdy! Spróbowała się uśmiechnąć. Czy powinna zabrać go ze sobą? A może tego właśnie chciała Dragweną? Grimwold krążył nerwowo po jaskini. - Nie wiem, jak zamierzasz nas wyprowadzić z groty. Myślisz, że Sarrenowie zdołają uciec przed armią? Spójrz na nas! - zatoczył ręką. - Z trudem wleczemy się o włas- nych siłach. Dokąd pójdziemy? Gdzie się ukryjemy? - Jak jest na dworze? - spytała. -Jak? - Czy jest ciemno? - No tak, jest noc - rzucił niecierpliwie. - Słońce zaszło dobrą godzinę temu. I co z tego? To nam nic nie da. 179 Armath świeci jak wszyscy diabli. Szpiedzy Dragweny na- tychmiast nas odnajdą. - Spojrzał na Trimaka. - Niech Rachel i Eryk odejdą, jeśli muszą, ale według mnie Sarre- nowie powinni pozostać w Głębi i walczyć, dopóki zdoła- ją. Jeśli wyjdziemy na powierzchnię, będziemy bezbronni. Tu przynajmniej mamy jakąś szansę. Kilku Sarrenów mruknęło z aprobatą. - Nie będziecie musieli uciekać ani walczyć - odparła Rachel, wodząc po nich wzrokiem. - Teraz mam nową moc. Ci, którzy odnieśli poważne rany, natychmiast wstali i otrząsnęli się, nie wierząc własnym oczom. Ich rany znik- nęły. Rachel poczuła, że potrzebne zaklęcia same wylewa- ją się z jej głowy. To zaklęcia Dragweny, pomyślała