Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Jak to nie bardzo? — wmieszał się Berek. — Onegdaj przewrócił jednym palcem murowany dom rabina w Rozdoie. — Dobrze, a kobiety lubisz? — pyta ławnik. Rokicie aż zsiniała gęba z radości i wybuchnął śmiechem. — On tak lubi — dogadywał faktor — iż nie ma nawet czasu jeździć po wodę do Jordanu, lecz czerpie ją, skąd popadnie, bo w drodze zatrzymuje się zawsze u jakiejś kobiety. — Łżesz! — krzyknął diabeł. — Albo łżę, albo nie łżę — odpowiedział Berek, odsuwając się - 404 - dalej od rozsierdzonego Rokity, który zamierzał się już batem, aby prasnąć1 zdrajcę. Robon nie zwrócił uwagi na ten dyskurs 2, albowiem pisał już list do Boruty i za wolą Lucyfera polecał mu dzielnego pomocnika. Aż za Mławę wysłał wojewoda kolasę, którą miał przybyć Rokita do Łęczycy. Kusy oporządził, jak się należy, konie i uprząż, a sam ubrał paradny kubrak i nową czapę, aby się godnie pokazać wielkiemu urzędnikowi. Punktualnie o dwunastej w nocy wylazł Rokita z dziury wedle krzywego mostu i cmoknął z zadowoleniem, widząc tak świetny pojazd i wystrojonego stangreta. Początkowo myślał, iż sam wojewoda powozi końmi, więc zdjął nisko czapkę i nie śmiał przemówić pierwszy. Kusy zaś, trzymając czapę przy ziemi, trwał w milczeniu, aby nie uchybić służbie i nie odzywać się nie pytany. Tak dwa diabły świadczyły sobie grzeczności. Po dłuższej dopiero chwili odezwał się Rokita: — Dobrze pasieta konie, bo nie chcą ustać na miejscu — i klapnąwszy Kusego po ramieniu, począł się gramolić na kozioł. — Jaśnie panie, wygodniej będzie na tylnym siedzeniu — zagadnął woźnica. — Wygodniej, mówisz — odrzekł Rokita. — A cóż ty sobie myślisz, świńskie ucho, na zad twój będę patrzył i kudły twoje liczył? Sam siadaj w tyle i daj mi lejce! Jak żyję, nie widziałem takich koni, chcę je wypróbować. Kusy zdziwił się mowie urzędnika, ale wiedząc, że panowie mają kaprysy, wlazł na tylne siedzenie, rozłożył się wygodnie na poduszkach i wdział wojewodzińską szubę. Rokita zaś mówił: — Dyszlowy psa wart, widzi mi się narowisty, a za tę parę na przodku nie oddałbym mej gniadej kobyły. Co to za szkapa! Tylko jej szepnąć było do ucha, dokąd chcesz, a spać mogłeś wygodnie, gdyż nigdy nie chybiła drogi. Nie tak jak twoje przodkowe, których nie wolno spuszczać z oka, bo rozniosą taradaj- 1 Prasnąć — tu: uderzyć. * Dyskurs — rozmowa. - 405 - kę 1. Ho, ho, znam się, brachu, na szkapach i nie dam się zagadać! — To mówiąc klasnął Rokita batem, a konie ruszyły jak opętane. Strach było patrzeć, gdy zerwały się z miejsca i pognały galopem. Kusy aż zamknął oczy i owinął się cały szubą wiedząc, iż nic dobrego nie wypadnie z tej jazdy. Nie cieszyło go nawet, iż wszędzie po drodze pozdrawiali ich diabli i ludzie, a niektórzy odzywali się z przekąsem: — Patrzcie no, patrzcie, jak Kusy się panoszy. Wiadomo. Zausznik pański zawsze dochrapie się znaczenia. Jak zaraz zhardział, łeb wsunął w futro i znajomych nie poznaje. O uszy Kusego odbijały się te słowa, nie zastanawiał się jednak nad ich znaczeniem, gdyż każdej chwili spodziev/ał się skręcić kark. Pędzili już tak godzinę, a konie coraz sroższy brały impet, prześcigając ptaki w powietrzu i wiatry na wygonach. Naraz — krach! — pękło koło, a Kusy wyleciał jak z procy. Ponieważ przygotowany był na tę przygodę, więc wywinął trzy kozły i padł na miękką ziemię. Gruba szuba ochroniła go od potłuczenia, mógł więc stanąć zaraz na równe nogi i spojrzeć, co się dzieje z kolasą, końmi i Rokitą. Wspaniały pojazd rozszarpywały szalone rumaki, tłukąc nim 0 wyrwy i kamienie, a nieszczęśliwy woźnica leżał półmartwy w rowie. Krew zalewała mu twarz i ręce, a w palcach trzymał kawał zerwanych lejców i złamany bat. Kusy pożałował gościa, lecz większy żal było mu koni, które pędziły na zatracenie, wprost przed siebie. Puścił się pędem za nimi. Chociaż był diabłem, nie zdołał jednak dognać rumaków, albowiem nie były to zwyczajne konie, lecz krew miały w sobie piekielną, więc nie sposób było im nadążyć. Kusy; ubiegłszy milę, zadyszał się potężnie i dał spokój dalszej gonitwie wiedząc, iż jest daremna. Gdy wrócił na miejsce wypadku, Rokita siedział już na szkapie i klął, aż w oczach brzydło. Podnieść się jednak nie mógł, więc o pieszej podróży nie było mowy. Co robić? Siadły więc oba diabły przy drodze 1 jeden drugiemu przygadywał: 1 Taradajka — prosta bryczka. - 406 - __ Smoki macie/ nie konie i wozicie nimi gości, aby ich rozbijać po drodze — rezonował Rokita, trąc pazurami krzyże, które mu sprawiały ból. — Jaśnie pan zanadto ciął batem — usprawiedliwiał się Kusy. — Jak ciąć, to ciąć, a nie baraszkować! — ryczał gość z pie- kja# __Gdybym cię tak zdzielił po zasmolonej gębie, na pewno byś nie» otworzył paszczęki, aby mnie przekonać, że ja zawiniłem, a nie ten stary klekot, który nazywacie kolasą. Umyślnie wybraliście spróchniałe koła, aby mi połamać kości. Nie udało się jednak, całe mam gnaty, choć trochę potłuczone. Ale gdy się wyleczę, zabiorę się do porządków. — Jaśnie pan wąsko siedział na koźle — tłumaczył Kusy. G— A cóż ty, pępku kosmaty, jesteś mamką moją, abyś mnie uczył, jak mam siadać, małoż to się nasiedziałem w kuczki na dyszlu, wożąc wodę do piekieł? — odpowiadał coraz gniewniej Rokita. I długo tak byliby się przepierali, gdyby nie ukazał się na drodze szmaciarz. Biedny miał wózek, a biedniejszego konia, więc choć Kusy doradzał, aby zaczekać na jakiegoś dziedzica, zwalić go z bryki i odjechać do Łęczycy, Rokita się uparł, iż nie chce innego pojazdu, gdyż kulawa szkapa bardzo mu się spodobała. Z biedą wsadził Kusy gościa na kopę łachmanów i popychając wraz z szmaciarzem wózek, powlókł się społem drogą. Niezadowolony był Boruta z przybycia nowego urzędnika, który miał z nim podzielić władzę