Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Na Boga, czy każdy w tym domu potrzebuje lekarza? - jęknął poirytowany medyk. - Jeanne, przynieś jakieś sole trzeźwiące dla twojej matki. I zawołaj służącą, żeby odprowadziła ją do pokoju. - Odwrócił się do Mary i powiedział uspokajającym, łagodnym głosem. - Wyzdrowiejesz, moje dziecko. Przygotuję ci syrop laudanumowy. Złagodzi ból. Niech ci kładą na oczy pokruszony lód. Już niedługo poczujesz się lepiej. Nie będę ci upuszczał krwi, przeszłaś już kryzys i teraz wracasz do zdrowia. Po prostu odpoczywaj i pij tyle płynów, ile tylko wytrzyma twój żołądek. Jutro spróbuj zjeść trochę zupy i jeżeli będziesz mogła, kawałek chleba namoczonego w mleku. Wrócę jutro wieczorem, żeby cię obejrzeć. Pochylił się nad leżącą Berthe. Po chwili wyprostował się i powiedział: - Wystarczy jej odrobina koniaku. Nie rozumiem, dlaczego wy kobiety z uporem ściskacie się tymi piekielnymi gorsetami. Nie możecie oddychać, więc nic dziwnego, że od czasu do czasu mdlejecie. - Mamrotał coś do siebie, idąc za służącymi, prowadzącymi Berthe do jej pokoju. Mary posłuchała wszystkich zaleceń doktora Limoux. Zrezygnowała tylko z laudanum. Spróbowała raz, ale po narkotycznym śnie poczuła się znacznie, znacznie gorzej. Nie chciała już więcej tego syropu. Kiedy doktor Limoux odwiedził ją następnego dnia, siedziała oparta o stertę poduszek i jadła pudding ryżowy. - Młodość - powiedział. - Gdybym mógł ją wlać do butelki i przepisywać jako lekarstwa, byłbym najlepszym lekarzem na świecie. Nie będziesz musiała mnie już więcej oglądać, młoda damo. - Ujął dłoń Mary i skłonił się rycersko, muskając wąsami skórę, co bardzo ją rozśmieszyło. Parę minut po jego wyjściu wbiegła Jeanne. - May_ree? Co, jesz już? Jak wspaniale! Doktor Limoux nie pozwolił mi cię odwiedzać. Boję się, że zaszkodziłam ci przez swoją głupotę. Jak się czujesz? Czy mogę chwilę zostać? - Czuję się dużo, dużo lepiej. Zostań. Usiądź tutaj na skraju łóżka. Wydaje mi się, jakbym wróciła po całych tygodniach nieobecności. - Mary była uszczęśliwiona, widząc Jeanne. Przypomniała sobie własne brzydkie uczucia i zrobiło jej się wstyd. - To prawdziwe szczęście mieć taką wspaniałą przyjaciółkę, jak ty! - wykrzyknęła. - A twoja rodzina jest dla mnie taka miła. Powinnam bardziej okazywać wam swoją wdzięczność. - Jaka ty jesteś śmieszna. May_ree. To my powinniśmy być wdzięczni, że przyjechałaś do nas. - Jak się czuje twoja matka? - Jak zawsze. Biega w kółko, zamartwiając się każdym drobiazgiem. Nie przejmuj się jej omdleniem. Była zdenerwowana przed przyjazdem wnuczki Hercule'a. A kiedy w dodatku usłyszała, że masz febrę, to było dla niej za dużo. - Rozumiem. - Wątpię. Biedna Maman, to taka smutna historia. Widzisz May_ree, ja miałam kiedyś czterech braci i cztery siostry. Przyszła febra i w dwa dni już ich nie było. Tylko ja jedna nie zachorowałam. Maman przywiozła mnie tu na plantację. Od tego czasu nie byłam w mieście. To już prawie dwanaście lat. Śmiertelnie się bała, że także umrę na febrę. Podobno Kreole i czarni nie chorują na nią. Ale wszyscy moi bracia i siostry zachorowali. Najstarsza, kiedy umarła, miała prawie tyle lat, ile ja teraz. Jak bardzo chciałabym ich wszystkich znać. - Piękne, ciemne oczy Jeanne zalśniły łzami. Mary ujęła ją za rękę. - Nie smuć się. Masz Philippe'a. On żyje. Jeanne roześmiała się. - May_ree, ty nic nie wiesz? Philippe nie jest moim prawdziwym bratem. Papa adoptował go. Tak naprawdę jest synem wuja Fran~cois. Kiedy Papa nie miał już żadnego syna, jego brat dał mu Philippe'a. Był bękartem, ale wuj Fran~cois uznał go. Mimo to pozostałe dzieci wuja nie traktowały Philippe'a najlepiej. Tante Sophie też wolała się go pozbyć. Żadna kobieta nie chce wychowywać syna, którego jej mąż zrobił innej kobiecie. Mary była oszołomiona. Nie wiedziała, czy może uwierzyć w choć jedno słowo Jeanne. To wszystko przypominało powieści, jakich zabraniano jej czytać w klasztorze. Ale Jeanne opowiadała to zbyt spokojnie... Zupełnie jakby tłumaczyła rodowód konia. Jednak to wszystko nie mogło być prawdą