Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Poprzedniej nocy z uciechą popychał przestraszona kobietę, która ośmieliła się zaprotestować, kiedy ulżył sobie na podłogę w jej łazience. Wilder lubił i rozumiał noc: tylko w ciemnościach można było ujawnić swoje obsesje, świadomie pofolgować wszystkim tłumionym instynktom. Podobało mu się to wydobywanie na jaw zboczonych cech jego charakteru. Szczęśliwie, to nieskrępowane i zdegenerowane zachowanie przychodziło mu tym łatwiej, im wyżej znajdował się w budynku, jakby sprzyjała temu jakaś tajna logika tego wieżowca. W pasażu na dziesiątym piętrze nie było żywej duszy. Wilder pchnął drzwi wejściowe z wybitą szybą i wkroczył do części handlowej. Bank zamknięto, podobnie jak salon fryzjerski i sklep z alkoholem. W supermarkecie ostatnia kasjerka, żona kamerzysty z trzeciego piętra, siedziała niewzruszenie w swoim punkcie kontrolnym, niczym królowa na wysypisku śmieci. Wilder przeszedł się między pustymi półkami. Na dnie lodówek w tłustej wodzie pływały jakieś gnijące paczki. Pośrodku supermarketu, na przejściu, rozsypała się piramida kartonów z pożywieniem dla psów. Wilder włożył do koszyka trzy kartony i pół tuzina puszek zjedzeniem dla kotów. To powinno utrzymać Helen i chłopców przy życiu, póki nie włamie się do jakiegoś mieszkania z zapasem żywności. – Nie ma tu nic, prócz jedzenia dla zwierząt – powiedział kasjerce przy kasie. – Czy przestaliście zamawiać wszystko inne? – Nie ma zbytu – odpowiedziała kasjerka, bezmyślnie bawiąc się otwartą raną na czole. – Widocznie wszyscy się zaopatrzyli dawno temu. To nieprawda, pomyślał Wilder, odchodząc w stronę hallu z windami, zostawiając kobietę samą w tym rozległym pasażu. Jak po włamaniach do niejednego mieszkania, doskonale wiedział, że tylko bardzo nieliczni mieli jakiekolwiek zapasy. Ludzie zachowywali się tak, jakby w ogóle przestali myśleć o dniu jutrzejszym. O pięćdziesiąt stóp dalej, za leżącymi przed salonem fryzjerskim przewróconymi suszarkami, nad drzwiami windy lampki migały od lewej do prawej. To wjeżdżała na górę ostatnia w tym dniu winda publiczna. Gdzieś między dwudziestym piątym a trzydziestym piętrem, w zależności od zachcianki straży, kabina zostanie zatrzymana, znacząc koniec dziennego zawieszenia broni i początek następnej nocy. Nie zastanawiając się, Wilder przyspieszył kroku. Dopadł drzwi w chwili, kiedy winda zatrzymała się piętro niżej, żeby wypuścić pasażera. W ostatnim momencie, kiedy już ponownie ruszyła w górę, nacisnął guzik. W ciągu paru sekund, jakie mu pozostały do otwarcia drzwi, uświadomił sobie, że już postanowił porzucić Helen i synów na dobre. Miał przed sobą tylko jedną drogę, w górę. Niczym alpiniście, odpoczywającemu sto stóp od szczytu, nie pozostało mu nic innego, jak tylko wspinać się dalej. Otworzyły się drzwi windy. Naprzeciwko niego stało sztywno, jak plastykowe manekiny, około piętnastu pasażerów. Ich stopy wykonały nieznaczny ruch, robiąc miejsce dla Wildera. Wilder zawahał się, powstrzymując odruchową chęć odwrócenia się i ucieczki schodami w dół do swojego mieszkania. Pasażerowie nie spuszczali go z oka, wyczuwając jego brak zdecydowania i podejrzewając jakiś podstęp. Kiedy drzwi zaczęły się zamykać, Wilder zrobił krok do windy, trzymając przed sobą kamerę, i jeszcze raz podjął swoją wspinaczkę. 13 Barwy wojenne Po dwudziestominutowym przestoju, denerwującym niczym kontrola na zabitym deskami punkcie granicznym, winda przejechała z szesnastego na siedemnaste piętro. Wilder, zmęczony długim oczekiwaniem, wyszedł do hallu, rozglądając się, gdzie by tu wyrzucić kartony z pożywieniem dla zwierząt. Stłoczeni jak śledzie w beczce powracający do domu doradcy finansowi i dyrektorzy z telewizji ściskali w dłoniach teczki i odwracali od siebie wzrok, wpatrując się w malunki na ścianach kabiny. Ktoś zdemontował metalowy dach i nad ich głowami wznosił się długi szyb, zapraszając każdego, kto chciałby czymś w nich rzucić. Trzej pasażerowie, którzy wysiedli z Wilderem, znikli wśród barykad przecinających słabo oświetlone korytarze. Dotarłszy do mieszkania Hillmanów, Wilder stwierdził, że drzwi są na głucho zamknięte. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Wilder próbował bez powodzenia wyłamać zamek. Może Hillmanowie opuścili mieszkanie i schronili się gdzieś u znajomych. Po chwili usłyszał cichy skrzyp z przedpokoju. Przyłożywszy ucho do drzwi rozróżnił głos pani Hillman, która lamentując pod nosem ciągnęła po podłodze jakiś ciężki przedmiot. Po długim pukaniu i negocjacjach, w czasie których był zmuszony przemawiać do niej jej własnym skomlącym tonem, został wpuszczony do środka