Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nim Kalist zdążył się ukryć, wypatrzyła go Szarlota. – O, nasz Kalist! – zawołała młoda Bretonka. – Niech pan im zaproponuje mój powóz; pokojówka siądzie obok stangreta – ozwała się panna des Touches wiedząc, że pani de Kergarouët, jej córka i panna de Pen-Hoël nie dostały się do dyliżansu. Kalist wypełnił misję, nie mógł bowiem okazać Felicycie nieposłuszeństwa. Pani de Kergarouët, powiadomiona, iż odbędzie podróż z margrabiną de Rochefide i sławnym Kamilem Maupin, nie pojmowała ani rusz uporu, z jakim jej siostra wykręcała się przed tym wojażem, nazywając ekwipaż Felicyty „kariolką diabelską”. W Nantes jesteśmy pod szerokością bardziej cywilizowaną niż w Guérande. Podziwiano tam Felicytę, traktowano ją jako muzę Bretanii, przynosiła zaszczyt rodzinnym stronom, budząc tyleż zainteresowania, co zazdrości. Wielki świat i moda rozgrzeszyły przecież pannę des Touches w oczach Paryża, uświęciła ją wielka fortuna, a może i dawne sukcesy w Nantes, gdzie chlubiono się, że wzrósł tam Kamil Maupin. Toteż wicehrabina, pełna nieposkromionej ciekawości, pociągnęła za sobą Jacyntę, nie bacząc na jej jeremiady. – Dzień dobry, Kaliście – rzekła Bretoneczka. – Dzień dobry, Szarloto – odpowiedział Kalist, nie podając jej ramienia. Zaniemówili oboje: on – zmrożony własnym okrucieństwem, ona zaś jego chłodem. Szli w milczeniu pod górę za dwiema siostrami, podążając wąwozem zwanym w Saint-Nazaire ulicą. W momencie tym szesnastoletnia dziewczyna uczuła, że zamki, które wzniosła jej romansowa wyobraźnia, były zbudowane na lodzie: runęły. W dzieciństwie tak często bawiła się z Kalistem, łączyła ich tak mocna więź, iż uważała swoją przyszłość za coś nienaruszalnego. Przyjechała tu w szczęsnym i ślepym uniesieniu – podobnie ptak sfruwa na łany; zatrzymana w locie, nie pojmowała przeszkody. 138 – Co ci jest, Kaliście? – spytała, biorąc go za rękę. – Nic – odpowiedział cofnąwszy dłoń z okrutną skwapliwością na samą myśl o projektach matrymonialnych panny de Pen-Hoël i ciotki. W oczach Szarloty zakręciły się łzy. Spojrzała bez urazy na pięknego Kalista, miała jednak doświadczyć zaraz pierwszego odruchu zazdrości i poznać, czym jest szaleńcza rywalizacja, bowiem na widok dwóch pięknych paryżanek domyśliła się powodu oziębłości Kalista. Szarlota de Kergarouët była osóbką wzrostu średniego, zdrową jak rzepa. Czarnym oczom tkwiącym w niedużej, krągłej twarzyczce nie brakło sprytu. Bujne kasztanowate włosy, krągła talia, płaskie plecy, chude ręce, sposób wysłowienia lakoniczny i zdecydowany, jak zwykle u prowincjonalnych dziewcząt, które nie chcą uchodzić za gęsi. Rodzice ją rozpieszczali, gdyż była faworytką ciotki. Wzięła na podróż parostatkiem kraciasty płaszczyk z merynosu, opatrzony jedwabną zieloną podszewką – i ma go w tej chwili na sobie. Podróżna suknia z dość pospolitej błyszczącej wełny, ozdobiona cnotliwą kamizeleczką bez dekoltu i drobniutko plisowaną krezką, wyda jej się wnet obrzydliwa w porównaniu z nowiutkimi toaletami Beatryczy i Felicyty. Jakże cierpieć będzie z racji białych pończoch, zbrudzonych wędrówką wśród skał i hycaniem z łodzi do łodzi, z racji grubych skórzanych trzewików, słowem, stroju wybranego specjalnie, żeby co piękniejszych sukien nie zniszczyć w podróży: z dawna to praktykowany zwyczaj na prowincji. Wicehrabina de Kergarouët jest typową parafianką. Wysoka, chuda, przywiędła, pełna utajonych pretensji, które tylko wtedy wychodzą na jaw, jeśli je zranić; gada jak najęta, że zaś przy tej okazji łapie tę lub ową myśl – przypomina to karambole bilardowe – ma reputację osoby inteligentnej; usiłuje wykazywać paryżanom ich niższość, popisując się rzekomą poczciwością małomiasteczkowego rozumu i swoim domniemanym szczęściem, które wciąż wysuwa jako przykład; korzy się, by jej kadzono, wścieka się, gdy zostawić ją na klęczkach; łowi, jak powiadają Anglicy, komplementy na wędkę, lecz nie zawsze z dobrym skutkiem; ubiera się pretensjonalnie, będąc przy tym niechlujną; kto jej nie nadskakuje, ten impertynent; wyobraża sobie, iż nie zwracając na ludzi najmniejszej uwagi wprawia ich tym w zakłopotanie; odrzuca to, czego zażądała, żeby zaoferowano jej dwa razy tyle; chciałaby uchodzić za osobę, którą trzeba prosić ponad wszelką miarę; zaprzątając się kwestiami, o których już dawno przestano mówić, zdumiewa się, że nie zna modnych tematów; nie wytrzyma dłużej niż godzinę, żeby nie wszcząć pogawędki o Nantes, o dandysach z Nantes, o sprawach wielkiego świata Nantes, żali się na Nantes, ktytykuje Nantes, bierze za osobiste przytyki słowa, które ten lub ów człowiek uprzejmy wykrztusi li tylko ze względu na nią, upierając się jednak przez roztargnienie przy swoim. Maniery jej, sposób wysłowienia i poglądy odbiły się w mniejszym lub większym stopniu na czterech córkach. Poznać Kamila Maupin i panią de Rochefide – to na przyszłość niewyczerpany temat rozmów!... Toteż maszerowała w stronę kościoła, jak gdyby zamierzając wziąć go szturmem; powiewała chustką dokładnie rozwiniętą, aby każdy mógł zauważyć rogi ciężkie od domowego haftu i przybrane mizerną koronką. Postawę ma buńczuczną, ale u czterdziestosiedmioletniej kobiety rzecz to już bez znaczenia. – Pan kawaler – rzekła do Felicyty i Beatryczy wskazując Kalista, który nadchodził żałośnie z Szarlotą – był łaskaw powtórzyć nam przemiłą propozycję, boimy się jednak, moja siostra, córka i ja, że będziemy paniom zawadzać. – Ja tam, moja siostro, tym damom zawadzać nie będę – ozwała się cierpko stara panna – znajdę tu gdzieś konika i wrócę do domu. Felicyta i Beatrix popatrzyły na siebie z ukosa. Kalist uchwycił to spojrzenie: wystarczyło, by zniweczyć wszystkie jego wspomnienia z dzieciństwa, wiarę w Kergarouët-Pen-Hoëlów i aby unicestwić raz na zawsze plany małżeńskie obu rodzin. – Doskonale pomieścimy się w piątkę – odrzekła panna des Touches, choć Jacynta odwróciła się do niej plecami. – Gdybyśmy nawet miały cierpieć okropną niewygodę, a to zresztą niemożliwe, bo panie są bardzo szczupłe, radość, że mogę wyświadczyć przysługę znajomym 139 Kalista, byłaby mi nagrodą. Pokojówka pani też znajdzie miejsce; jeśli panie mają bagaż, można go przytroczyć z tyłu kolasy, bo nie wzięłam lokaja