Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kto wie - mówiłem sobie - czy ten jej prosty kodeks, który mnie ubezwładnia i gniecie, nie wspiera się właśnie na takiej podstawie? Bo mnie się nieraz zdawało, że to jest istotnie jakaś wyjątkowa natura, różna od wszystkich innych kobiet, niedostępna jak śnieżny szczyt alpejski, dlatego że pozbawiona pochyłości i strzelająca prostopadle ku niebu. Ale oto ta strzelista natura uważa za rzecz w zupełnym porządku, że pantofle męża depcą po owych śniegach. Co to jest? Ilekroć podobne myśli opadają mi głowę, czuję, że jestem bliski szaleństwa, czuję wściekłość, i gdybym mógł jednym zamachem zwalić, a potem zdeptać i oplwać te ohydne formy życia, to bym zwalił, zdeptał i oplwał, i pogrążył w chaos cały świat, i starł z jego powierzchni wszelkie istnienie. Budowałem, wracając z Wiednia, jakiś nadziemski gmach, w którym miałem kochać Anielkę taką miłością, jaką Dant kochał Beatryczę; zbudowałem go z cierpień, w których moja miłość oczyściła się jak w ogniu, ze zrzeczeń się, z ofiar, byle tylko w jakikolwiek sposób, choćby zaświatowy, choćby po prostu anielski, należeć do niej i czuć, że ona należy do mnie. A teraz przyszło mi do głowy, że nawet nie warto jej mówić o tym, bo ona tego nie zrozumie, że nie warto prowadzić ją na te wyżyny, bo jej tam zbraknie oddechu. Ona zgodziłaby się może w duszy na to, bym ją kochał i cierpiał - to zawsze gładzi miłość własną - ale na żaden układ, na żaden związek nawet najbardziej duchowy, na żadną przynależność do mnie, choćby dantejską, ona się nie zgodzi, bo mnie nie pojmie, bo ona pojmuje jedną tylko przynależność i jedne prawa - takie, jakie daje szlafrok męża - i dusza jej nie jest w stanie wznieść się ponad płaską i nędzną buchalterię małżeńską. Ogarnął mnie żal ogromnie szczery i mocny, żem nie był w owym pociągu, który spadł z nasypu. Żal ten płynął zarówno z serdecznego oburzenia na okrucieństwo Anielki, jak i z wyczerpania przechodzącego wszelką miarę sił, zarówno duchowych, jak fizycznych. Śmierć przedstawiła mi się tak, jak się przedstawia wypoczynek temu, kto przy kochanym chorym spędził kilkanaście bezsennych nocy. I przy tym pomyślałem, że gdyby mnie przywieziono zakrwawionego do Gasteinu, to przecie może by się w tej kobiecie coś poruszyło. A szło mi o to, nawet i w owej chwili, więcej niż o wszystko inne. Myśląc o tym przypomniałem sobie nagle tę wczorajszą Anielkę, która wyjechała z ciotką naprzeciw mnie; przypomniałem sobie jej przerażenie, jej następną radość, te oczy, do których cisnęły się łzy, te roztargane włosy, i miłość niezmierna, stokroć rzeczywistsza od wszelkich sądów i rozumowań, ogarnęła mnie całego. Był to jakby gwałtowny, chwilowy odruch serca, które zaraz potem zaczęło znów zalewać się jadem zwątpień. To wszystko, com widział wczoraj w powozie, mogło tłumaczyć się inaczej. Kto wie, czy moja osoba, czy też osoba ciotki odgrywała w tym większą rolę? Zresztą kobiety wrażliwe mają zawsze do rozporządzenia cały kapitał współczucia nawet dla obcych, nie dopiero dla krewnych, zwłaszcza gdy jaka katastrofa zaskakuje je niespodzianie. Dlaczego i Anielka nie miała się przerazić wieścią o mojej śmierci, a ucieszyć się zobaczywszy mnie żywego? Gdyby zamiast niej bawiła przy ciotce pani Śniatyńska, prawdopodobnie przelękłaby się, a następnie ucieszyła się tak samo, i widziałbym ją tak samo bez rękawiczek, z włosami w nieładzie i bez kapelusza na głowie. Zdawało mi się, że pod tym względem nie mam się co łudzić. Anielka dobrze wiedziała, że jej wyjazd będzie i większą, i wprost niebezpieczniejszą dla mnie katastrofą niż rozbicie głowy w pociągu albo utrata ręki lub nogi - a jednak nie zawahała się ani na chwilę. Czułem doskonale, że to był jej pomysł. Chciała oto być bliżej małżonka, a co się ze mną stanie - to nie było wzięte w rachubę. I znowu poczułem, że blednę z gniewu, zawiści, oburzenia i że krok jeden oddziela mnie od szaleństwa. - Czekaj! - mówiłem sam do siebie trzymając rękoma skronie - czekaj!... Może ona dlatego wyjeżdża, że cię kocha i że czuje, iż dłużej ci się nie oprze? - Ach, tak! I takie myśli były we mnie, ale nie znalazły w tej chwili odpowiedniego gruntu i zginęły jak owe nasiona, które padną na opokę, a poruszyły tylko rozpaczliwą ironię. Literalnie targałem sobie wnętrzności