Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Anthony... Nawet nie spojrzał w jej stronę, tylko szorstko, głosem przesyconym goryczą rzucił: - Śpij, Roslynn. Znów zajmiemy się rozmnażaniem, kiedy będę miał na to ochotę. Wzdrygnęła się i opadła na łóżko. Czy naprawdę sądził, że chciała go namówić do ponownego “rozmnażania"? Nie, po prostu starał się być niemiły i prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwiła. Niewątpliwie będzie musiała znieść jeszcze wiele przykrych uwag ze strony męża, bo zupełnie nie miała pojęcia, jak się wycofać z owej nieszczęsnej umowy, którą z nim dziś zawarła. Nie mogła zasnąć. Minuta mijała za minutą, a Anthony nie przychodził do łóżka. Rozdział 37 O wpół do siódmej Roslynn była już na nogach. Schodząc do holu, wciąż jeszcze czerwieniła się na wspomnienie spotkania twarzą w twarz z Jamesem w chwilę po tym, jak wymknęła się z pokoju Anthony'ego, odziana tylko w ową frywolną jedwabną koszulę nocną. James wracał zapewne z jakiejś całonocnej hulanki i właśnie otwierał drzwi swojego pokoju w głębi korytarza, kiedy spostrzegł Roslynn. Popatrzył na nią tak, że nie mogła mieć wątpliwości, iż nic nie uszło jego uwagi. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy i z powrotem, a następnie, unosząc nieco brew, uśmiechnął się w ten swój niesłychanie drażniący sposób. Do licha, czuła się upokorzona i wściekła. Spiekła raka, wpadła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Mimo to jeszcze przez chwilę słyszała gromki śmiech Jamesa. Najchętniej schowałaby się pod kołdrę i do wieczora nie wychodziła z łóżka. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby James wiedział, iż pogodziła się z Anthonym i po prostu dzieliła z nim sypialnię. Ale gdy zobaczył, że wchodzi do swojego pokoju, a więc nie może być mowy o trwałej poprawie jej stosunków z mężem... Co ten James musiał sobie pomyśleć! Ano pewnie coś sobie pomyślał, ale nie powinna się tym przejmować. Miała większe zmartwienia niż zastanawiać się, jak brat męża odczytał jej osobliwe zachowanie. Przede wszystkim musiała odszukać rachunki za swoje ostatnie zakupy, nim dotrą do Anthony'ego. Zrozumiała bowiem, że pomysł złośliwego wpędzenia męża w kłopoty finansowe był głupi i dziecinny, a na pewno nie przystający kobiecie w jej wieku. Poza tym Anthony już się na nią gniewał, toteż na wiadomość, że bez opamiętania wydaje jego pieniądze, mógł zareagować bardzo gwałtownie. Czasu miała niewiele. Kiedy wychodziła z sypialni męża, ten wciąż jeszcze spał w fotelu. Zwykle jednak wstawał dość wcześnie i udawał się do Green Parku na poranną przejażdżkę. Roslynn chciała wyjść z domu, nim Anthony zacznie się kręcić po holu. Geordiem nie musiała się już przejmować. Mogła zatem spokojnie pojechać do banku i osobiście się zająć tymi przeklętymi rachunkami. Kiedy następnym razem spojrzy mężowi w oczy, będzie miała przynajmniej czyste sumienie. Później musi znaleźć sposób wycofania się z owej koszmarnej umowy, którą zawarła z nim w nocy. Najlepiej tak, żeby się nie zorientował, iż nadal nie wybaczyła mu jego kłamstw. Wątpliwe, aby udało jej się tego dokonać, nie narażając na szwank własnej dumy. Pół nocy strawiła na rozmyślaniu, jak właściwie powinna się zachować, i nic nie wymyśliła. Znalazłszy się w gabinecie Anthony'ego, rzuciła torebkę i czepek na krzesło przy drzwiach i zabrała się do przeszukiwania biurka męża. Miała na sobie krótki brązowy spencerek z gładkiej tkaniny przetykanej złotą nicią oraz prostą zieloną suknię - strój jak najbardziej stosowny na wizytę w banku, a przy tym w jakimś sensie odpowiadający jej samopoczuciu. A czuła się fatalnie, bo wcale nie była pewna, czy potrafi znaleźć wyjście ze ślepego zaułka, w który wpędziła ją własna urażona ambicja. Pierwsza szuflada zawierała księgi rachunkowe i książeczki czekowe. Druga - prywatną korespondencję Anthony'ego; Roslynn nawet jej nie przejrzała. W trzeciej znalazła to, czego szukała, a nawet dużo więcej: szufladę po brzegi wypełniały rachunki, jedne otwarte, inne jeszcze nie tknięte nożem. Na to właśnie Roslynn liczyła: na tę typową dla arystokracji beztroskę w podejściu do kwestii finansowych. Swoje rachunki znalazła bez trudu; zidentyfikowała je po nazwiskach pięciu kupców, z których dostaw korzystała. Wszystkie były zaklejone. Nie oparła się pokusie bliższego zbadania zawartości szuflady. Rachunek od krawca, opiewający na pięćset funtów, wcale jej nie zdziwił; kolejny, na dwa tysiące, wystawiony przez jubilera, sprawił, że uniosła brwi