Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I tak, przyznał w duchu uczciwie Cadfael, mamy więcej szczęście niż niejedno hrabstwo. Prestcote to człek szlachetny i uczci- wy, nawet jeżeli zbyt pochopnie wyciąga wnioski i wyraża osądy, i nie wgląda głębiej poza to, co oczywiste. Niemniej jednak, jeśli mu się przedstawi prawdę, którą da się udowod- nić, zaakceptuje ją. Dowody - oto czego nam teraz potrzeba. 125 Najpierw jednak Cadfael włożył nieco zachodu w wyzna- czenie Oswinowi zadań na cały dzień. Ledwie tydzień wcześ- niej znalazłby mu dość roboty przy zwykłym kopaniu i in- nych pracach polowych - i modliłby się żarliwie, żeby wiel- ki nieudacznik nie zdążył nawet postawić nogi w pracowni. Ale dziś, poza jesiennym przycinaniem drzewek, zlecił mu sporządzenie maści dla infirmerii, a na dodatek powierzył jego pieczy gąsiory z winem, które właśnie zaczęło fermen- tować. Maść robili już wspólnie i wtedy Cadfael szczegóło- wo wyjaśnił chłopcu cały proces. Tym razem wielkodusznie powstrzymał się od powtarzania wszystkiego krok po kroku, zadowalając się jedynie bardzo skromną i ogólną rekapitula- cją- - Zostawiam pracownię w twoich rękach - rzekł poważ- nie. - Mam do ciebie pełne zaufanie. -1 niech Bóg odpuści mi to kłamstwo - mruknął pod no- sem, znalazłszy się dość daleko, by chłopak go nie usłyszał - i zmieni je w prawdę. Albo przynajmniej poczyta mi je za zasługę, nie grzech. Oswinie, mój chłopcze, jeśli nieraz przysporzyłem ci zgryzot, teraz masz szansę rozwinąć skrzydła. Postaraj się jej nie zmarnować! Teraz miał do dyspozycji cały dzień. Postanowił zacząć od miejsca, w którym zginął Domville. Wybrał drogę na przełaj, najkrótszą i nieco ekstrawagancką trasę, którą wy- puszczał się czasem w swoich własnych sekretnych spra- wach. W miejscu, gdzie potok Meole podchodził pod grani- ce pól i ogrodów opactwa, można go było przejść w bród - jeśli oczywiście nie było akurat przyboru i jeśli się dobrze znało dno, a Cadfael znał je jak własną kieszeń. W ten spo- sób za niewielką cenę zmoczenia habitu powyżej kolan nie musiał nadkładać drogi wijącym się gościńcem, a jeśli woda wlewała mu się do sandałów, to przecież równie swobodnie się z nich wylewała. Kiedy w klasztorze kończyło się zebra- 126 nie kapituły, Cadfael był już na leśnej ścieżce i posuwał się naprzód raźnym krokiem. Znał tę część traktu. Przebiegała dokładnie po cięciwie szerokiego zakola strumienia. Zbliżał się teraz do następne- go brodu, który prowadził na zewnątrz rzecznej pętli, a po- tem dalej przez lasy i pola w kierunku na Sutton i Beistan, w rzadko zaludnione okolice nie opodal wielkiej połaci Dłu- giego Lasu. Cadfael wątpił, by Donwille jechał daleko, czy też, by miał spędzić noc pod gołym niebem. Był to, co praw- da, człowiek twardy; zniósłby bez trudu nawet i gorsze wa- runki, ale cenił wygody, gdy mógł sobie na nie pozwolić. W Sutton Strange lasy ustąpiły miejsca uprawnym polom. Cadfael zamienił parę słów z kmieciem, którego dziecko wyleczył kiedyś ze skórnej egzemy. Był ciekaw, czy wieść o śmierci Domville'a dotarła już do wioski. Dotarła, jak się okazało, i w promieniu wielu mil była najczęściej powtarza- ną plotką. Mieszkańcy wsi oczekiwali, że lada dzień ludzie szeryfa zaczną przetrząsać ich chaty i stodoły. - Słyszałem, że miał dwór myśliwski gdzieś w tej okoli- cy - rzekł Cadfael. - Podobno na skraju lasu, ale las ciągnie się dziesięć mil. Wiesz może, gdzie to jest? - A, to będzie ten dom za Beistan - powiedział wieśniak, opierając się wygodnie o płot. - Ma prawo do łowów w Dłu- gim Lesie, ale bywa tu rzadko. Trzyma tam tylko miejscowe- go rządcę i jego matkę, starszą już kobietę, która zajmuje się domem, kiedy nie ma w nim gości. A zwykle nie ma. Baron woli polować gdzie indziej... wolał, chciałem rzec. Widzi mi się, że tym razem ktoś na niego zastawił sidła. - I zrobił to bardzo dokładnie - rzekł Cadfael z powagą. - Którędy mam iść? Przez wioskę w Beistan? - Właśnie tak